Pierwszy dzień po zajęciach, tuż przed sesją, a mój organizm decyduje, że skoro teraz nic nie muszę, to podaruje mi anginę.
Póki się nie pozbieram i nie zacznę pisać nowych rzeczy - wykopuję starocie, które widziało mało osób.
To krótkie... coś... dedykuję wszystkim, którzy w codziennym miejskim zgiełku czasami zatrzymują się, zastanawiając się, co siedzi w głowach mijających je osób. Tym, którzy rozumieją, że nie są jedyni na świecie, a tuż za rogiem może rozgrywać się jakaś magiczna, niezwykle emocjonalna historia.
Data: listopad 2012
Powód: bo tak
Fandom: brak
Zapytanie: przekleństwa, emocje, życie
Typ: Shonen-ai (?)
Słów: 2900
Wiatr zacina jak pojebany. Nienawidzę wiatru. Mam do niego za długie
włosy. Jestem cały mokry od tego przeklętego śniegu, przez co lepią mi się do
twarzy. Nienawidzę śniegu. Nienawidzę zimna, nienawidzę takiej pogody i tego
kurewskiego miasta.
Zbliżamy się do dworca. Nienawidzę dworców. Cuchną szczynami, stęchlizną i
truciznami sprzedawanymi masowo w postaci hot-dogów i innych gówien. Wałęsają
się tu menele i inne podejrzane, cuchnące osobistości. Prawdziwa śmietanka
towarzyska.
A Ty się uśmiechasz. Bezczelnie się, kurwa, uśmiechasz, gdy wychodząc z
tramwaju omal nie upuszczam sobie na stopę ciężkiej torby. Ryjesz się dalej,
jak pojebany. No tak. Bo jesteś pojebany. Trzeba być zjebem, by lubić taką pogodę. I
dworce.
Stajemy pod szerokim dachem. Szczerze mówiąc gówno on daje, bo wiatr wieje w
bok. Kulimy się razem przy kolumnie, choć i tak masz we włosach pełno śniegu. I
na rzęsach. Mam nadzieję, że tylko ja zauważam takie rzeczy. Znając cię, to gdy
tylko zobaczysz płatek śniegu w moich, to uznasz to za wielce artystyczne i
romantyczne i wyciągniesz ze swojej pedalskiej torby tego gruchota, co go
nazywasz pieszczotliwie „aparatem” i cykniesz mi zdjęcie.
Nienawidzę zdjęć.
Czuję się jak po wyjściu z kina. Zawsze śmieszy mnie to uczucie. Wchodzi się do
centrum handlowego, gdy jest jasno, ogląda się film w zupełnej ciemności. Jest
się oderwanym od świata, zagłębionym w przedstawianej historii. Gdy się
wychodzi, wydłubując nonszalancko resztki popcornu spomiędzy zębów, jest już
noc. Zawsze mi się to zdarza, nawet latem.
Ma się wtedy poczucie dziury w czasie. Strasznego marnotrawstwa, zagubienia.
Mam tak teraz, trzęsąc się z zimna przy betonowej kolumnie jebanego dworca. Nie
mam pojęcia, gdzie się podziało te kilka dni, które spędziliśmy razem. Były dla
mnie jak film. Wciągający, zajmujący, psychologiczny i, szczerze mówiąc,
kurewsko dobry film. Problem w tym, że wychodzę właśnie z kina. A ty jesteś
reżyserem.
Oddychasz bezgłośnie, gapiąc się gdzieś uparcie w dal. Z Twoich ust unosi się
biała para. Na samą myśl, że widzisz w oddali jakiegoś zakichanego znajomego,
który zaraz do nas podejdzie i zacznie pierdolić, ściska mnie za serce. Jeszcze
tego brakuje, by zabrali nam ostatnie minuty razem.
Nie wiem czemu, ale jestem na Ciebie wściekły. Często mi się to zdarza,
ostatnio. Irytuje mnie to, że Cię nie nienawidzę. Że jakbym się starał, nic do
Ciebie nie mam. Że się przy Tobie cały czas uśmiecham. Jak jakiś opętany
dzieciak. Nienawidzę osoby, którą się staję.
Czuję się… słaby. Inny. Samotny.
Chociaż w sumie wiesz co? Jednak Cię nienawidzę. Tak. Nienawidzę tego, jak
naiwny i dobry jesteś. Jak niepotrzebnie pomagasz ludziom, martwisz się o nich
zamiast o siebie lub o mnie – wiem, jestem egoistą. Jak się poświęcasz, nie
dostając nic w zamian. To cholernie wkurwiające. Nienawidzę, jak opowiadasz mi
o swoich znajomych. O tych laskach, za którymi biegasz. Karolina, Magda?
Nienawidzę ich. Nienawidzę, że nie masz dla mnie czasu. Że nie rozmawiamy tyle,
ile kiedyś, bo znikasz nagle. I nigdy nie zaczynasz rozmów. Mówisz, że nie
chcesz się narzucać, a ja sądzę, że to przez lenistwo.
Uśmiecham się, myśląc o tym, choć jest to gorzka myśl. Odwracasz wzrok,
speszony. Zamknięty w sobie i nieśmiały do końca, kurwa mać. I milczysz. Zwykle
mi to nie przeszkadza, a jednak teraz, gdy za kilka minut przyjedzie mój
pociąg, mógłbyś coś mówić. Wykorzystać ten czas, nacieszyć się nim należycie, a
nie stać jak kołek i wyczekiwać.
Czasami mam wrażenie, że Ci się narzucam. Że cieszysz się, że wyjeżdżam. Że
powoli o mnie zapominasz i nasza przyjaźń staje się dla Ciebie niewygodna.
Jeszcze jakbyś się mnie słuchał i cykał te swoje przeklęte foty. Pisał, oglądał
dobre filmy. Ale nie. Marnujesz czas na bzdury, mimo że ja chcę dla Ciebie
dobrze. Czasami mi się marzy, że spotkamy się kiedyś po latach i każdy z nas
będzie robił to, co kocha. I będziemy się uzupełniać naszymi pasjami. Dzielić
się nimi, cieszyć.
Złudne marzenia. Nie liczę na to. To tylko przelotna myśl.
- Pociąg TLK „Rozewie” do
Wrocławia wjedzie na tor siódmy przy peronie drugim.
Zajebiście. Jeszcze mniej czasu.
Drgnąłeś na monotonny głos w głośniku. I spojrzałeś na mnie bez emocji, jakbyś
coś ukrywał. Powinienem się już przyzwyczaić. Zaciskasz rękę na pasku od torby
z przeklętym aparatem. Nosisz go przy sobie, a gówno z tego jest.
Ale laski na to lecą, prawda? Tajemniczy romantyk. Cichy. Dojrzały. Oryginalny.
Pierdolony artysta. A Ty nic.
Nienawidzę tego, jak w siebie nie wierzysz. Masz w sobie ogień, niesamowity
geniusz i intuicję, których ludzie Ci zazdroszczą. Uwielbiają Cię, tak przy
okazji. Wszyscy. Jesteś dla nich całym światem. Całej tej popierdolonej bandy,
do której nigdy nie będę mógł należeć. Nie wierzę, że przy Twojej inteligencji
tego nie widzisz. A mimo to ciągle powtarzasz, że jesteś do niczego. We
wszystkim. Że nie czeka Cię nic ciekawego, że do niczego nie dojdziesz.
Masz wtedy szczęście, że mieszkamy te dwieście kilometrów od siebie, bo bym Ci
porządnie przyjebał, czytając te bzdury. A wiesz, że trenuję.
Prosisz się o pochwały i ja to czuję w kościach. Chcesz być doceniony. Ale nie
przeze mnie. Mogę się zachwycać Twoimi pracami, Tobą całym, pocieszać Cię i
wspierać, a mimo to nic to nie zmieni. Spłynie to po Tobie. Mogę się pocić nad
Tobą jak pieprzony pedofil w przedszkolu, a Ty i tak uznasz, że przesadzam. Że
jestem przyjacielem, więc paradoksalnie moja opinia się nie liczy.
Że ja się nie liczę.
A mimo to powtarzasz, że jestem ważny. I że mi ufasz. Kurewsko zabawne, serio.
Gdy ja przestałem właśnie ufać sobie. Muszę to przemyśleć. Potem.
Słyszę stukot nadjeżdżającego złowrogo pociągu. Wiatr zelżał. Odrywasz się od
kolumny, by spojrzeć mi w oczy.
Nienawidzę patrzeć się w oczy.
Czuję stanowczo za dużo. Nigdy nie sądziłem, że będą mną targać takie emocje z
takich błahych powodów. Bo przecież nic się nie stało, prawda? Kolejne
spotkanie, po długich miesiącach rozłąki wypełnionych głupimi sms-ami i
godzinnymi rozmowami przez komunikator. Ale to w dobre dni. Kiedy będziesz miał
czas.
A jak nie? Trudno. Moja duma i tak nie pozwoli mi upomnieć się o więcej. Duma i
zdrowy rozsądek. Nie potrzebujesz mnie. A ja na Ciebie nie zasługuję. A to
tylko te pomniejsze z wielu powodów.
- Płaczesz – zauważasz z oszołomieniem. Wzdycham z uśmiechem, unosząc wzrok do
góry. Zawsze byłeś, kurwa, spostrzegawczy. Chcę powiedzieć, że jesteś debilem,
ale zagłusza mnie irytujący pisk hamującego pociągu.
- No – odpowiadam zamiast tego, zarzucając zamaszyście ciężką torbę na ramię.
Prostuję plecy. Znowu jestem wyższy, tę odrobinę, co jest zabawne, bo jesteś
starszy.
Intelekt i umiejętności postrzegania rzeczy oczywistych jednak na to nie
wskazują. Jesteś kretynem, po prostu.
- Czemu? – pytasz otępiale, uśmiechając się sztywno i sztucznie. Automatycznie
stajesz pomiędzy mną a pociągiem.
Bo jestem kurewsko nieszczęśliwy. Bo się żegnamy. Bo czuję zbyt wiele,
stanowczo za dużo. Obiecywałem sobie z tym skończyć, a los jak na złość
sprowadził na mnie tę pierdoloną słabość. Jestem jak głupie dziecko we mgle.
Nie wiem, co ze sobą zrobić i nikt mi nie może pomóc.
- Bo widzimy się ostatni raz – odpowiadam ze spokojem, a przynajmniej tak mi
się wydaje.
Twój uśmiech nie znika jeszcze przez sekundę. Całą pieprzoną sekundę zajmuje mu
przetworzenie prostych informacji. Jesteś debilem.
W końcu zębatki między Twoimi głuchymi na mnie uszami klikają i w Twoich oczach
pojawia się zrozumienie. I strach.
- D-dlaczego? – Masz oczy wielkie jak talerze. Szkoda, że siebie nie widzisz. W
każdej innej sytuacji bym się roześmiał, ale nie teraz. Mam misję. I póki
jestem w miarę odważny, a serce nie wyleciało mi z piersi, a za Twoimi plecami
konduktor kłóci się z jakąś starszą pasażerką, muszę to zrobić.
- Bo zrobiłem coś złego – mruczę powoli, jak do dziecka, którym, pod wieloma względami,
jesteś. Niewinny. Głupi. Nieświadomy. Dobry. Nienawidzę Cię.
- To znaczy? – Unosisz brew, pochylając się lekko, by lepiej spojrzeć mi w
oczy. Wiesz, że tego nienawidzę. Ale Ty po prostu kochasz mnie wkurwiać,
prawda? Czasami myślę, że to jedyny racjonalny powód Twojej egzystencji.
Czytasz mnie doskonale. Czuję się przy Tobie goły. Wiesz o mnie tak dużo, że to
niebezpieczne. Większości rzeczy potrafiłeś się sam domyślić. Poza jedną.
Przez chwilę milczę, zapatrzony w Ciebie. Nie mogę uwierzyć, że to ostatni raz.
Masz miły głos. Zwykły, ale miły. I umiesz dobrze się uśmiechać. Rzadko umiem
rozpoznać, kiedy jest to fałszywe, kiedy nie, ale jeszcze niedawno nie
przejmowałem się tym.
Jeszcze niedawno nie sądziłem, że będziesz używał na mnie fałszywych uśmiechów.
Lub po prostu nie byłem tak podejrzliwy.
Czuję się odrzucony. Jakby ktoś pomachał mi ciastkiem przed nosem, dając
nadzieję, a potem wdeptał je w glebę, na moich oczach. Mam wrażenie, że moje
życie ostatnio to jeden wielki żart, że za chwilę zza tej jebanej kolumny
wyskoczy koleś z kamerą i powie, że cały dworzec robi sobie ze mnie jaja.
Nic takiego się nie dzieje.
Wiatr zrywa się ponownie, a Tobie różowieją policzki. To idiotyczne, że lubisz
mróz, naprawdę.
- Pamiętasz, co ci ostatnio mówiłem o dziewczynach? – pytam, ocierając rękawem
swetra oczy. Zrzuci się na wiatr. Dworzec jest kurewsko brudny, mógł mi wpaść
jakiś pyłek. Bo ja nie płaczę. Nienawidzę płakać. – Jak mówiłem, kogo szukam?
Uśmiechasz się. Jakbyś poczuł się pewnie na znajomym gruncie i zapomniał, co
powiedziałem i gdzie jesteśmy. Niewiedza to skarb, czyż nie?
Zawsze wydawało mi się, że wiem, czego chcę. Musiałem wiedzieć, co biorę, już
taki byłem. Ciężko było sobie zapracować na moje zaufanie, wiec zadawałem się
tylko z dziewczynami z klasy. Musiałem wiedzieć, czy mają jakiekolwiek szare
komórki. Trafiło mi się zbyt wiele słabych panieneczek, by więcej ryzykować.
Rozmawialiśmy o tym wiele razy. A ty masz pamięć do takich rzeczy.
- No pewnie. Młodszej od ciebie, silnej, rozważnej dziewczyny z sąsiedztwa –
recytujesz z pamięci. Nawet głos podobnie intonujesz, mimo że pisałem to w
mailu. Powstrzymuję chęć, by wyrwać sobie włosy z głowy. Jestem kłębkiem nerwów
i przenoszę ciężar z jednej nogi na drugą. – A nie takich cizi, co ostatnio.
Masz ładny śmiech. Zaraźliwy i uspokajający.
Przytakuję stanowczo, przełykając ślinę.
- No. To trochę… zboczyłem z trasy. – Przygryzam wargę, odwracając wzrok.
Uśmiechasz się.
Naprawdę, każdy normalny by się już zorientował. Uciekł z krzykiem. Ale nie Ty.
Jesteś głupkiem.
- Zabujałeś się, serio? Ho, stary! – Klepiesz mnie w ramię. Przewracam oczami.
Jakie to… męskie. Braterski dotyk. Brakuje tylko piwa, beknięć, przekleństw i
meczu na plazmie w pokoju.
Momenty, gdy zdobyłeś się na otoczenie mnie ramionami mogę policzyć na palcach
jednej ręki.
- Ta. – Czuję gorzki smak w ustach. Nie wierzę przez moment, że to robię. Ludzi
przy pociągu robi się coraz mniej. Jak tak dalej pójdzie, to utknę tu, w
najgorszym momencie swojego życia w mieście, którego nienawidzę. – Tylko to…
błąd.
- Czemu? – Przechylasz głowę, jak zaciekawiony kociak. Mam ochotę Ci przyłożyć.
- Nie jest to osoba… silna. Ani rozważna. – Biorę wdech, patrząc w brudny
sufit. – Ani młodsza ode mnie. Ani z sąsiedztwa. Właściwie to… - Zniżam jednak
wzrok, bo nawet w tak trudnej sytuacji nie mogę sobie odmówić Twojego widoku. -
…mieszka daleko. W chuj daleko. I… nie jest dziewczyną.
Przez moment patrzysz na mnie z odpowiednim dla sytuacji lękiem i
niedowierzaniem. Usta zamierają Ci w pół słowa. Widzę panikę w Twoich oczach.
To zrozumiałe.
Kocham Cię. Nie za to, jak Ty siebie widzisz, a jak ja widzę Ciebie. Za to, co
dla mnie zrobiłeś, a jednocześnie nie zwracając na to najmniejszej uwagi.
Kocham Cię za to, jak reagujesz na mnie. Za to, że mnie rozumiesz, że mnie
słuchasz. Za to, że wiesz, co powiedzieć, gdy jest mi źle. Nawet się nie
starasz, a dla mnie każde Twoje słowo czy gest są sto razy ważniejsze niż
przygotowane wyznania kogokolwiek innego.
Kocham Cię za to, że nie udajesz przede mną. Że mówisz mi, gdy jest Ci źle, nie
grasz twardziela. Że prosisz mnie o pomoc, przez co czuję się potrzebny. To
żałosne, ale czucie się częścią Twojego życia to jedno z najprzyjemniejszych
dla mnie uczuć na świecie.
Nie wiem, co jest w Tobie takiego. To chyba właśnie nazywają miłością. Podobno
nie kocha się za coś, a pomimo czegoś. Nie przeszkadzają mi Twoje wady. Kocham
je. Kocham to, jak się mylisz. Jak się denerwujesz. Jak jesteś zazdrosny, jak
udajesz, że coś Cię nie obchodzi, jak starasz się postępować fair. Jak mówisz
otwarcie o swoich słabościach, przyznając się do nich i powoli je akceptując, a
nie chowając je i udając jebanego super-mana.
Nie chodzi o miłość cielesną. Jesteś przystojny, owszem. Jesteś jednym z
najatrakcyjniejszych facetów, jakich widziałem. Ale to bez znaczenia. Kochałbym
Cię nie wiedząc, jak wyglądasz. Jakbyś nie miał nóg i rąk – też. Serce bije mi
szybciej, gdy dla odmiany to ja zastanę nową wiadomość po podświetleniu komórki
lub zalogowaniu się. Gdy powiesz coś zaskakującego. Gdy odczytasz moje słowa
zanim je pomyślę.
Boję się cokolwiek robić, gdy się widzimy. Wiem, że nie odwzajemnisz moich
uczuć. Rozumiem to doskonale, bo gdyby pół roku temu jakiś facet wyznał mi
miłość, spieprzałbym gdzie pieprz rośnie.
Nie kocham Cię za wygląd. Nie jest ważna płeć. Ważna jest… kurwa, nie wierzę w duszę. Kocham Twój sposób
myślenia. Wiesz o tym. Twoje serce, zdolne zarazem do bezwarunkowej miłości i
spontanicznej nienawiści. Kocham idee, które sobą reprezentujesz i wierzę w
rzeczy, w które Ty wierzysz.
- Ty…
Przenoszę zamglony wzrok na pociąg. Konduktor rozgląda się i kieruje kroki do
drzwi. Podążasz za moim wzrokiem.
Nie słyszę nic poza biciem własnego serca.
Moje ręce zacieśniają się na Twoim kapturze w ułamku sekundy. Jestem pewien, że
do ostatniego momentu nie wiesz, co się dzieje. Nasze usta zderzają się w
niemym, jednostronnym pocałunku na jedną, nic nieważną sekundę. Odpycham Cię
potem, mocno, i biegnę do drzwi.
Zdążam.
Mimo że przebiegłem najwyżej pięćdziesiąt metrów, dyszę jak oszalały. Idę na
oślep przez wagon, szturchając ludzi ramieniem. Szczypią mnie oczy.
Zatrzymuję się idealnie w momencie, gdy pociąg rusza. Łapię się za podstawę
nosa, zaciskając zęby i wdychając przez nie powietrze. Opieram się o okno
plecami, by już nigdy więcej Cię nie widzieć. Nie mogę.
Możesz tam nawet stać i krzyczeć, to nic nie zmieni. Przyjaźń jest czasami
najlepszą nagrodą, a czasami najgorszą karą. Ja jestem fatalistą.
Oddalam się od peronu. Serce wygrywa z rozumem i odwracam się lekko. Nie ma
Cię. Masz charakterystyczny płaszcz, widziałbym. Odszedłeś, prawdopodobnie
przeklinając mnie w myślach, wyzywając od ciot i bojąc się, czy aby nikt nas
nie widział.
Opieram się o uchylone okno, wzdychając ciężko. Chłodny wiatr muska moją skórę.
Co za idiota otwiera okno w pędzącym pociągu przy piętnastostopniowym mrozie?
Komórka brzęczy mi w kieszeni.
Serce zamiera mi w piersi.
Jeśli to Ty, to będę najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Nie musisz
przyjmować moich uczuć, uznawać ich a co dopiero ich odwzajemniać. Tylko
błagam, bądź lepszym człowiekiem. Nie pozwól, by koniec naszej przyjaźni tak
wyglądał. Jestem chujem i zjebałem, ale Ty zasługujesz na więcej.
Drżącą ręką wysuwam Ericssona z kieszeni jeansów. Przed odwróceniem go ekranem
do góry biorę jeszcze jeden wdech. Dookoła unosi się para wodna. Naciskam
przycisk i mrużę oczy, by móc odczytać przez łzy.
Wiadomość. Nie połączenie.
Naciskam, że tak, kurwa, po to trzymam telefon, by przeczytać wiadomość.
Reklama od Play.
Wyrzucając komórkę przez uchylone okno rozszarpuję sobie rękę. Warczę jak zbity
kundel, chwytając torbę w drugą rękę i kieruję swoje kroki do jakiegoś w miarę
nie cuchnącego przedziału. Jebane pociągi.
Nienawidzę dworców. Są miejscem, które kojarzą mi się tylko i wyłącznie z Tobą.
Tam się witamy i żegnamy, a przez Ciebie wydają mi się mniej ohydne.
Nienawidzę tego miasta. Od zawsze jego nazwa będzie przywodziła mi na myśl
Ciebie, a ja nie postawię w nim nogi bez zawału serca. Nienawidzę go za to, że
w nim nie mieszkam na stałe i nie mogę Cię widywać częściej.
Nienawidzę zimy. Pierwsze nasze spotkanie było zimą. Ubrałeś się jak debil, jak
na jebaną randkę na Karaibach. Cud, że nie dostałeś zapalenia płuc. Z Twoim
zdrowiem – nie zdziwiłbym się. Tamta zima była cudowna i wcale nie taka zimna.
I nienawidzę jej za to.
Nienawidzę Twoich przyjaciół. Mają Cię na co dzień i nie doceniają skarbu,
jakim jesteś. Nie zasługują na Ciebie. Nie twierdzę, że ja zasługuję, pokazałem
to dosłownie kilka minut temu. Mimo wszystko – mam prawo do zazdrości i już
nigdy mnie za nią nie opierdolisz.
Nienawidzę zdjęć. Nienawidzę tego, że ich nienawidzę i Ty o tym wiesz, bo nie
mamy żadnego wspólnego. Nie mam po Tobie pamiątki, którą mógłbym postawić sobie
w pokoju i którą się maltretować. Nie mam nad czym odprawiać magicznych
rytuałów i czego wkładać pod poduszkę. Moja siostra tak robi.
Nienawidzę Cię. Myślałem, że jestem silniejszy. Że miłość to zabawa dla
dziewczyn i dzieci. Sposób na wyrażenie, czego się chce. Że o tym się robi
filmy i pisze książki, na tym zarabia się pieniądze.
Byłem ślepcem. Śmiałem się z zakochanych, wmawiając im, że nie wiedzą, co
mówią. Że im przejdzie. Miałem się za mądrzejszego i lepszego od nich.
I dostałem za swoje.
Zakochałem się w najwspanialszej osobie na świecie. Osobie, z którą nie mam
żadnej przyszłości. Na którą nie zasługuję i której tylko spaprałbym i tak jej
już mocno przejebane życie.
Wiem, że odchodząc w ten sposób zabrałem Ci możliwość wypowiedzenia się.
Zaskarż mnie, ale wolę nie wiedzieć, za jakiego idiotę mnie masz. Boję się
spojrzenia Twoich oczu, które od teraz nigdy nie patrzyłyby na mnie tak samo.
Nie byłbyś otwarty i szczery. Nabrałbyś podejrzeń i rezerwy. Nie chcę tego.
Nienawidzę patrzeć w oczy.
Nienawidzę, że nie robiłem tego wystarczająco często i teraz Twoja twarz mi się
zamazuje we wspomnieniach.
To naprawdę smutne, ale mam w sobie iskierkę nadziei. Siadając w cuchnącym
korytarzu starego, rozpadającego się pociągu wyobrażam sobie, że wydzwaniasz do
mnie, błagając, bym wrócił. Albo że wsiadasz w następny pociąg i przyjdziesz do
mojego domu, cały mokry od deszczu, jak w filmach.
Torturuję się takimi idiotycznymi myślami wiedząc, że to gówno prawda. Będziesz
smutny jakiś czas. Może nawet wściekły. Ale przejdzie Ci. Zapomnisz, a ja może
do tego czasu się ogarnę. Muszę.
Mimo że się nienawidzę.
Jesteś naprawdę cudowna i wspaniała. Nie potrafię tego ubrać w słowa jak bardzo. Tylko czekać, aż wydasz jakąś książkę, Nie potrafię komentować, bo zapewne wszędzie byłoby to samo. Jednak to ma w sobie jakąś magię. Gdzieś mi się nawet łza zakręciła.. Proszę, nie zostawiaj tak tego. Nie znoszę smutnych zakończeń. Ja wie, że w życiu nie jest kolorowo, ale tutaj przecież może. Dopisz jeszcze jakiś kawałek. Oczywiście poprzedni wpis również komentowałam, a jednak moja komórka mnie nie lubi i nic się nie dodało, Uwielbiam Kuro, było cudne i chcę więcej. To tak w skrócie co chciałam wtedy przekazać.
OdpowiedzUsuńSophie.
Wątpię, by był ciąg dalszy. W mojej głowie zostało to tak, jak jest do tej pory. To stara (nieaktualna) praca, której wolę już nie rozgrzebywać. Napisanie czegoś jeszcze zmieniłoby jej wydźwięk.
OdpowiedzUsuńCo do książki - być może. Kiedyś.
Jeśli masz pomysł na historię z dobrym zakończeniem, myśl, koncepcję, zalążek... wyślij mi maila. Nie musi być to historia a propos mojego bloga, nie musi być z Naruto, żadnym anime, nic nie musi. Chętnie popiszę dla kogoś.
Pozdrawiam serdecznie