wtorek, 6 maja 2014

Oneshot Świąteczny Aggi

Pierwszą rzeczą, jaką chciałabym się z Wami podzielić na nowym blogu, będzie - paradoksalnie - nie moja praca. Oto One-shot (może więcej...-shot?) jednej z czytelniczek - Aggi, który dostałam z okazji Świąt Bożego Narodzenia. Trochę nad nim razem popracowałyśmy... i okazało się, że Agga studiuje na tej samej uczelni, co ja. Na co dzień nie pisze, a zajmuje się fotografią i rysunkiem. Jeśli chcecie zmienić jej zdanie i pomóc mi błagać o drugą część - róbcie to w komentarzach.
Data: grudzień 2013
Powód: prezent dla mnie :3
Fandom: Naruto + OC
Autor: Agga
Zapytanie: AU
Słów: 8400


Kurwa, ogarnij się wreszcie! Masz tysiące innych, większych problemów niż humory jakiejś niestabilnej emocjonalnie dziewczynki.
Odkręciłem pod prysznicem kurek z lodowatą wodą. Nie to, że byłem masochistą, po prostu musiałem oczyścić umysł. Taki przysłowiowy kubeł zimnej wody na łeb.
Teraz spokojnie. Oddałem już szefowej gotowy artykuł, ma trafić do piątkowego wydania The New York Times. Była lekko zszokowana, jak szybko udało mi się dotrzeć do tak poufnych - a jednocześnie ciekawych - informacji dotyczących korupcji pewnego sędziego. Powinna była się już przyzwyczaić, że nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Nie bez przyczyny jestem uważany za jednego z najlepszych dziennikarzy Nowego Jorku.
 Naturalnie nie chodzi o siedzenie w wielkim, wygodnym biurze (niestety już nie tylko moim; po wstawieniu drugiego biurka dla tej dziewuchy zrobiło się… tłoczno). Ta praca to po części pasja; chodzi o adrenalinę, o zbieranie informacji, składanie elementów układanki, dochodzenie prawdy, czasami pakowanie się przez to w kłopoty. Cóż, o wielu rzeczach opinia publiczna ma prawo wiedzieć. I to moje zadanie.
I tak pracowałem sobie spokojnie, moje życie wyglądało dokładnie tak, jak chciałem. Aż do momentu, gdy pojawiła się ona. A dzień zapowiadał się tak pięknie.
Wchodzę rano - jak co dzień - do oszklonego budynku redakcji, kierując się na dziesiąte piętro. I co znajduję u siebie? Drugie biurko! Ooo nie, na to nie pozwolę. Ruszam wściekły do głównej szefowej, warcząc na wszystkie napotkane osoby. Niech mi wytłumaczy, co to ma znaczyć. Bez pukania wchodzę do jasnego pokoju i zastaję naszą szanowną Tsunade - jak zawsze - z białą butelką pełną alkoholu w ręku. Rozmawia z jakąś nieznaną mi, dość niską szatynką.
                - Uchiha, dobrze że wpadłeś, właśnie chciałam przedstawić ci twoją nową partnerkę. Poznajcie się, to jest Niko.
                Że słucham? Partnerka?
                - Nie sądzę, żeby potrzebna była mi pomoc, sam sobie daję radę.
                Dziewczyna chyba odwróciła się w moją stronę, ale miałem to gdzieś, nawet na nią nie spojrzałem.
Nie potrzebna mi była żadna pomoc, to był silny cios w moją męską dumę. Wszystkie, dosłownie wszystkie afery z poprzedniego miesiąca - a było ich osiem - były moją zasługą. Po co mi ktoś, kto będzie mi przeszkadzał w mojej pracy?
                - Ale ja tak sądzę. Koniec dyskusji.
                Spiorunowałem blondynkę najmroczniejszym z moich spojrzeń. Niestety to ona tu rządziła. Zerkała na mnie spokojnie, jakby z uśmieszkiem… zadowolenia? Eeh…. Wiedząc, że nic nie wskóram, zwróciłem się w stronę dziewczyny i spotkałem parę ogromnych, soczyście zielonych oczu. Były trochę zagubione, niepewne. Było w nich widać jednak pewien błysk, którego nie umiem opisać.
                - Ja….
                 Nic już nie mówiąc i zupełnie nie słuchając, co ta nowa ma do powiedzenia, wyszedłem, trzaskając drzwiami. Szkło w nich niebezpiecznie zadrgało. Już wtedy wiedziałem, że będą z nią same problemy. Jak zawsze miałem rację.
Ale teraz to już przesada. Ona nie wie, że to jest dla niej zbyt niebezpieczne? Że sprawa, którą teraz mam, wygląda naprawdę poważnie? Już raz dostała list z groźbami, żeby nie wpychała nosa w nie swoje sprawy. Ona do cholery jest tylko bezbronną, delikatną kobietą! Dobra, umie się bić, ale nie o to chodzi…
Trudno trochę przyznać, że przez tę całą korupcję kilku kolegów sędziego delikatnie mnie… obiło. Małe szycie brwi i kilka siniaków, no taka praca. Bardziej to oni ucierpieli; nie zaczyna się z facetem trenującym kilka rodzajów sztuk walki. Ale Niko? Co z tego, że zna capoeirę i jest doskonale wygimnastykowana? Nie to, że się nią przejmuję, czy się o nią martwię, ale gdyby tylko jeden włos spadł z jej głowy, zabiłbym sprawcę.
Eh, znowu to samo. Ostatnio wszystkie myśli krążyły wokół niej. Serio, nie wiem co się ze mną dzieje. I to akurat teraz, gdy mam tyle spraw na głowie…
 Właśnie, muszę szybko spotkać się z Shikamaru. Czasami dobrze było mieć kumpla wysoko ustawionego w policji. Dzięki temu ma się dostęp do wielu informacji. Na przykład takich jak kartoteka Shimury Danzo. Postać dość ciekawa, niby tylko doradca dyrektora jednego z największych banków, ale coś mi tu nie gra. Ma zbyt dużo kasy i różne plotki krążą o nim na mieście. Sporo o nim słyszałem od mojej dość zaufanej informatorki, Karin. Dziewczyna pomogła mi już przy sprawie z tym sędzią. To właśnie Danzo próbował wykupić swoich ludzi. Ludzi, którzy handlowali narkotykami, na dodatek była to słabej jakości heroina. Niestety, ups, nie udało się.
Tak, muszę zadzwonić do Nary. I jeszcze to spotkanie z Karin na mieście, ma dla mnie jakieś ciekawe informacje.
                - Sasuke, no, kiedy w końcu wyjdziesz?
                Usłyszałem silne dudnienie do drzwi, zagłuszone przez szum wody. Nooo tak, jeszcze jej mi tu brakowało…
Normalnie swojego dużego apartamentu z dobrym widokiem na Central Park nie dzielę z nikim. Duży salon, kuchnia, dwie ogromne sypialnie… żyć, nie umierać. Problemem jednak była jedna łazienka. Mi to nie przeszkadzało. Niestety, gdy tylko córka trzeciej żony mojego kochanego tatuśka dowiedziała się przypadkiem o moim istnieniu, zapragnęła kilkudniowych wakacji w Nowym Jorku.
Jedyną rodziną, jaka mi została, był mój ojciec - właściciel dużego studia nagrań w Los Angeles. Po zbyt wczesnej śmierci mamy zajął się pracą, mnie zostawiając z długą listą niań i opiekunek. A teraz dla odmiany zajął się kobietami lecącymi głównie na jego kasę. Nie dziwcie się, że nie utrzymuję z nim kontaktu.
                - Eeej, zaraz mam randkę. Jak ja mam się umalować?
                Tak, kolejna panna lekkich obyczajów lecąca na kasę. Przepraszam - Sora, moja przyrodnia siostrzyczka. Na szczęście jutro wylatuje, nie wiem gdzie i nie obchodzi mnie to. Najlepiej jak najdalej.
Owinąłem biodra suchym, białym ręcznikiem, drugi zarzucając na ramiona, aby woda z włosów nie ciekła mi po plecach, i zwolniłem łazienkę dziewczynie. Była to trochę niższa ode mnie szatynka o błękitnych oczach, ubrana w puchaty szlafrok.
                - Uuu, dziękuję, bardzo ładny strój.
                 Ten komplement był tak żałosny, że aż nie miałem sił przewrócić oczami. Gościnność i uprzejmość nie popłaca, już więcej się na coś takiego nie zgodzę. Jak chce zwiedzania, to niech mieszka w hotelu, stać ją na to.
Wróciłem do swojej sypialni; z Karin umówiony byłem na osiemnastą, wiec zostało jeszcze sporo czasu. Założyłem czarne jeansy i szary podkoszulek, by było mi jak najwygodniej. Zaparzyłem kawę i usiadłem w salonie, przeglądając brukowce. Trzeba było wiedzieć, jak stoi konkurencja.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu wypełnionym ciepłym światłem lampy stojącej za moim fotelem. Niko miała rację, brakowało tu roślin. Całe mieszkanie było umeblowane dość nowocześnie, wiecie: dużo szkła, metalu, ale i drewna. Dawało to efekt ciepła w pomieszczeniach. Kwiatów było mało, bo prędzej czy później ususzyłbym je. U Niko natomiast było na odwrót, nie tylko roślin było dużo. Wszędzie gdzieś coś stało, jak nie półka na różnego rodzaju pierdoły, to duża donica. Mimo wszystko lubiłem jej mieszkanie, kanapa może nie była najwygodniejsza do spania, ale nie narzekałem.
Nie, nie, nie jesteśmy parą. Teraz to nawet ciężko powiedzieć, że przyjaciółmi, biorąc pod uwagę ostatnią kłótnię. Po prostu czasami musiałem tam wpaść służbowo. Ewentualnie spać służbowo. A w Wigilię byłem po prostu zbyt zmęczony, żeby wrócić do swojego mieszkania.
 Dobra: prawda jest taka, że oboje nie mieliśmy z kim spędzić Świąt. Zamiast siedzieć sam, wolałem już towarzystwo dziewczyny, które przez ostatnie miesiące polubiłem. To służbowe przebywanie z nią - choć ciężko jest mi się przyznać - było dla mnie naprawdę przyjemne. Potrafiła być czasami całkiem znośna…
Nie. Wcale nie potrafiła i ostatnio znów to udowodniła, robiąc gigantyczną aferę za moje dobre chęci! Dobrze, że nasze biuro jest w miarę dźwiękoszczelne, bo usłyszałaby ją cała redakcja.
Wypiłem łyk chłodniejszej już kawy, biorąc do ręki kolejną gazetę. Nie zdążyłem jeszcze jej otworzyć, gdy ktoś wydarł mi ją z ręki. Warknąłem groźnie na intruza, który miał czelność przerywać mój codzienny rytuał czytania.
                - Jak wyglądam?
                Spojrzałem z niechęcią w górę, widząc moją siostrzyczkę w samej bieliźnie. Przyglądała mi się wyczekująco z figlarnym uśmiechem na twarzy. Miała makijaż w kolorze soczystej trawy - tak, aby pasował do koronkowego kompletu: biustonosza z dużą kokardką z przodu i czegoś na styl… pół-stringów? Nie mam pojęcia, jak się to nazywa.
                - Rozumiem, że ma to być rozbierana randka?
                - Jeśli nawet to co? Zabronisz mi? – odpowiedziała, niezadowolona chyba z braku zachwytu bądź jakiejkolwiek reakcji z mojej strony. Jej moralność była chyba jeszcze niżej niż myślałem. Ale co ja na to poradzę, że nie jestem jakoś teraz szczególnie zainteresowany kobietami?
Może z jednym wyjątkiem….
                - Nie, ale naskarżę na ciebie ojcu? – Dziewczyna fuknęła na mnie i odeszła, śmiejąc się głośno.
                Oboje wiedzieliśmy, że tego nie zrobię. Bo po co? Nie byłoby żadnej reakcji. Obserwowałem jednak, jak idzie w kierunku swojej sypialni, lekko kołysząc biodrami. Tak w ogóle, gdyby bliżej się przyjrzeć, to była całkiem ładna. Bielizna mam na myśli; nic innego mnie nie interesowało.
A gdyby jednak oddać te bilety do teatru, które zamówiłem z okazji urodzin Niko i kupić jej taki komplet? Chyba by mnie zabiła, zakopała i wyjechała daleko stąd.
No, ale zapomniałem, że jesteśmy pokłóceni.
Nieważne jak wściekły mogłem na nią być to i tak…. martwiłem się. Niedawno wyszła sama wieczorem do baru, gdzie kręcą się różni, dziwni ludzie, żeby „poszukać informacji”. No bo gdybyśmy poszli razem, ktoś mógłby nas skojarzyć...
To była ta przesada. Co jej do tego małego móżdżka strzeliło, żeby iść tam samej?! Dlatego zabroniłem jej mieszać się dalej w tę sprawę, na co ona zrobiła wielką awanturę, jakim to ja gburem nie jestem, że nie pozwalam jej pracować i chcę zabrać całą chwałę dla siebie.
I to cała Niko - zawsze wszystko rozumie na odwrót. Gdy chciałem, żeby sobie poszła, zniknęła, złożyła rezygnację, to ona jeszcze bardziej starała się zostać. Teraz, gdy jej obecność jest dla mnie… do zaakceptowania, to znika, stara się oddalić. Popsuć dobre stosunki, na które tak długo pracowaliśmy.
Serio dogadywaliśmy się. Później moja wpadka z pobiciem, jej szalone wybryki i prowadzenie spraw na własną rękę i bach. Od tygodnia nie odezwała się do mnie ani słowem. A ja nie mam zamiaru jej za nic przepraszać.
Powoli dochodziła szesnasta. Miałem dwie opcje. Albo dostać się na Brooklyn - jedną z dzielnic Nowego Jorku, która nie ma najlepszej opinii - metrem bądź innym środkiem komunikacji miejskiej. Poświęcić na dojazd mniej czasu i tłoczyć się w tłumie. Lub… wyciągnąć moje porsche, postać trochę w korkach podczas godzin szczytu i czuć ten komfort przestrzeni. Wybór nie był trudny.
                Byłem na miejscu dwadzieścia minut przed czasem. Nigdy nie lubiłem się spóźniać. Lokal, w którym się umówiliśmy, nie był jakimś zapuszczonym, brudnym i podejrzanym barem, ale do luksusowej restauracji też było mu daleko. Wchodząc do środka uderzył we mnie ciężki zapach dymu papierosowego. Przygaszone światło wylewało się z lamp na ścianach, oświetlając stoliki odgrodzone od siebie wysokimi oparciami kanap obitych w czerwony materiał. Usiadłem przy jednym z wolnych miejsc, zamawiając kawę i spokojnie czekając.
Niko ostatnio się czepiała, że za dużo jej piję… może i miała rację? Po usłyszeniu kazania, jakie są skutki nadużywania tego napoju, może to nie był taki zły pomysł?
Warknąłem na siebie z irytacją.
Do cholery, skup się na robocie, a nie na niej, jesteś teraz w pracy.
Rozejrzałem się dyskretnie po lokalu. Było w nim sporo osób, część z nich po prostu przyszła pogadać ze znajomymi po pracy. Obok mnie siedziały trzy młode dziewczyny, śmiejąc się i opowiadając sobie o swoich studiach. Po kilku minutach do pomieszczenia weszła młoda kobieta z czerwonymi włosami. To była Karin. Mimo przydymionego światła rozpoznałem ją za pierwszym razem. Zawsze nosiła bardzo krótkie spodenki i wysokie szpilki. Zamówiła sobie coś przy barze i zauważywszy mnie usiadła naprzeciwko. Oparłem się wygodniej o tył kanapy, zaczynając rozmowę.
                - To co masz dla mnie ciekawego?
                - Coś. – Uśmiechnęła się do kelnera, dziękując za podanego drinka. Zapowiadała się ciekawa rozmowa. – Jak zawsze niecierpliwy. Otóż przypadkiem spotkałam kolegów tych handlarzy, których ostatnio wsadziłeś za kratki.
                - To nie ja. Ja tylko udowodniłem, że sędzia był opłacony. – I dobrze im tak. W sumie to mój zawód dawał mi możliwość dążenia do jakiejś tam sprawiedliwości. Mało ambitnej, ale zawsze coś.
                - Oni twierdzą inaczej, ale nie słyszałam, aby szykowali dla ciebie znów niespodziankę. – Ciepłe, brązowe oczy dziewczyny nagle zrobiły się jakby puste, spuściła wzrok wbijając go w szklankę z kolorowym napojem. – Tak czy inaczej, nie są już tobą zainteresowani. Ja przepraszam, nie zdążyłam cię ostrzec, ja naprawdę nic nie wiedziałam…
                - Dałem sobie radę bez problemu.
                Ba, chętnie bym im skopał tyłki po raz drugi.
                -To wszystko? – zapytałem. Chyba nie ciągnęła mnie tu tylko po to, by wyrazić swoje zmartwienia co do stanu mojego zdrowia.
                - Nie. Ma się odbyć spotkanie. Danzo ma wielu ludzi, musi ich jakoś organizować. Więc na każdą dzielnicę przypada jeden… kierownik? Jest ich pięciu. Znam tożsamość jednego. Właściwie… jestem jego dziewczyną. Mają się spotkać w porcie. Nie wiem jeszcze, w którym ani kiedy. Zapewne w piątek lub sobotę wieczorem.
                Mamy wtorek. Doskonale, wreszcie jakieś szczegóły, jakiś konkretny trop. Miałem już dość łażenia po dzielnicach pełnych narkomanów, szukając ludzi, którzy coś wiedzą.
                - Jakaś obstawa? Czy tylko oni?
                - Prawdopodobnie będą sami, chcesz tam iść? – Tym razem Karin podniosła swój badawczy wzrok, dziwne. Będąc jednocześnie dziewczyną jednego z tych frajerów chyba się o mnie martwiła. Albo byłem zbyt wrażliwy. Nienawidziłem, gdy ktoś się o mnie martwił.
                - Taka moja praca – odparłem ze swoim firmowym uśmiechem na ustach. Czerwonowłosej chyba się to nie spodobało, ale to nie jej sprawa. Wykonała dobrze swoją robotę. Właściwie nie miała wyjścia, płaciłem jej za zdobyte informacje. Taka była umowa między nami.
                - Postaram się poinformować cię, jak tylko będę miała konkretne dane. Obiecuję, że tym razem się postaram. – Uśmiechnęła się delikatnie, na co ja skinąłem głową, kończąc zimną już kawę i kładąc kopertę z pieniędzmi na stole.
                - Nie wezmę ich. Nie po tym, jak cię pobili. – Spojrzałem na nią zaskoczony. Przecież to była jej zapłata za ryzyko, które podejmowała.
                - To oddaj komuś. To twoje pieniądze. – Serio, bez przesady, nigdy nie miałem problemu z kasą. Nie przypuszczam też, że będę go miał w przyszłości. Może ona zrobi z nimi coś bardziej pożytecznego niż ja. Wstałem, chcąc wyjść z lokalu, gdy Karin zagrodziła mi drogę.
                - Czy nie jedziesz może w stronę centrum? Nie chciałabym wracać sama o tej porze… - Spojrzała na mnie, trzepocząc rzęsami. Nie było jeszcze tak późno. Myślałem też, czy by nie jechać zupełnie okrężną drogą, potrzebowałem trochę czasu na przemyślenia. Może sprawdziłbym, czy Niko siedzi w mieszkaniu, tak na wszelki wypadek? Nie widziałem jej od piątku, gdy śmiertelnie obrażona uśmiechała się do wszystkich, a na mnie nawet nie spojrzała.
Ja nie będę jej przepraszał, co to, to nie!
                - Mogę cię podrzucić. – Niech już będzie, dziewczyna chyba nie miała złych zamiarów.
Wyszliśmy na chłodne, wieczorne powietrze, które rozwiało mi włosy. W barze było strasznie duszno. Wskazałem kierunek, w którym zaparkowałem. Otworzyłem Karin drzwi, sam wsiadając z drugiej strony.
                - Wow, bardzo ładne auto.
                Ruszyliśmy jedną z bardziej ruchliwych ulic. Dziewczyna co chwilę zerkała na mnie. Nie miałem zamiaru rozpoczynać rozmowy, moje myśli były zupełnie rozwiane w kilku kierunkach. Widać jednak pasażerka miała inne plany.
                - Co robisz w wolnym czasie?
                Dziwne i głupie pytanie.
                - Pracuję.
                - Cały czas? Nie czujesz się czasami… zmęczony? W New York Times widziałam, że masz partnerkę, nie pracujecie na zmianę? – Policzki Karin coraz bardziej nabierały koloru jej włosów. Chyba nie czuła się najpewniej w tej sytuacji. Zachowywała się nieśmiało, dokładnie dobierała słowa przed ich wypowiedzeniem.
                - Nie mam partnerki, pracuję sam. Wspólne sprawy były jedynie przypadkiem. – Przypadkiem, ale dość pożądanym. Nieważne jak wyglądały nasze relacje, dobrze mi się z Niko pracowało. Była bystra, wszędzie potrafiła się wcisnąć, a wszyscy - mimo że jej nie znali - bardzo ją lubili.
Z bliska była zupełnie inną, zamkniętą osobą. Czemu się dziwić? Z tego, co mi wspominała, nie pamięta swojej przeszłości. Została znaleziona zmarznięta i pobita w jednym z parków w Bostonie. I to jeszcze znaleziona przez agentkę FBI, która zaangażowała się bardzo w ratowanie życia małej, około dziewięcioletniej dziewczynki. Zaadoptowała ją i wychowywała samotnie. Być może dzięki jej pomocy Niko była tak dobra w szpiegowaniu?
Jej data urodzin, 14 kwietnia. To też fikcyjna data będąca jedynie dniem, kiedy Anko oficjalnie ją adoptowała.
                - Och, przepraszam. Myślałam, że to nie był przypadek, że na tym balu dobroczynnym w grudniu byliście razem na zdjęciu. – Już na mnie nie patrzyła, oglądała rozświetlone, doskonale teraz widoczne dzielnice Manhattanu. Jechaliśmy przez most bostoński.
                - Nakaz szefowej. Stwierdziła, że ładnie to będzie wyglądało. – Doskonale ten bal pamiętam. Redakcja zbierała wtedy pieniądze na jakiś sierociniec i mieliśmy obowiązek tam być. Zapowiadał się upierdliwy wieczór. Choć przypominając sobie wygląd Niko… to stwierdzenie, że ten dzień nie był do końca zmarnowany, było idealnym określeniem.
                - Więc jednak jesteś wolny? – Dziewczyna spojrzała zalotnie w moją stronę, uśmiechając się.
                - Nie, jestem zajęty pracą. – Mimo mojej odpowiedzi Karin nadal siedziała zadowolona, nie wiadomo, z czego. Zatrzymałem auto niedaleko stacji metra. Koniec przejażdżki z przesłuchaniem.
                - Może jednak znajdziesz trochę czasu? Na przykład jutro? – Nie poddawała się. Uparcie wierciła mi dziurę w głowie przesłodzonym wzrokiem. Powoli zdjęła okulary, wypinając znacznie klatkę piersiową do przodu. Czy mi się wydaje, czy też starała się przesunąć w moją stronę?
                - Przykro mi, jestem już umówiony. Spotkanie służbowe. – Wyraz mojej twarzy ewidentnie wskazywał na to, żeby opuściła już mój samochód. Dziewczyna wypuściła powietrze ze zrezygnowaniem i otworzyła drzwi.
                - Do zobaczenia. – Światło z ulicy zamigotało w szkłach jej okularów, które znów były na swoim miejscu. Szybko zniknęła w tłumie ludzi. Eh, pora wracać do domu, robiło się już coraz później, a mnie chyba czekał kolejny zimny prysznic.
                Środa, czwartek i piątek minęły bardzo spokojnie. Poranki w biurze, potem wychodziłem na lunch na miasto, popołudniami załatwiałem swoje sprawy, a wieczory spędzałem w moim cichym już mieszkaniu.
Myślicie, że się nudziłem? O nie, w redakcji nikt nie zna takiego słowa. Tsunade z butelką w ręku jak zawsze ustawiała wszystkich po kątach. Zielony Gej z działu sportu latał po całym gmachu, zachęcając co niektórych facetów do pójścia z nim na jakąś imprezę w piątek (nikt nie był tak głupi, żeby się zgodzić). Ja nie wiem, skąd się tacy ludzie biorą. Z Europy? Ja rozumiem, że to inna kultura, że trzeba być tolerancyjnym, ale żeby pozwalać biegać mężczyźnie po takim biurowcu w rajstopach koloru soczystej trawy? Nie wiem, ale może warto go skierować do specjalisty?
Kreci się tu też taki od kącika porad - wiecie, sprawy sercowe i tym podobne. Chyba ma nawet papiery seksuologa. Nazywa się Kakashi… czy jakoś tak. Może by go chociaż namówił do ubierania się w inne kolory?
Słyszałem też, jak na naszego dyrektora kreatywnego - Sai’a - wydzierał się ten od polityki, co niby ma zostać następnym prezydentem. Jakoś mu się na razie nie zanosi. Może ktoś mu wreszcie powie, że będzie miał większe szanse, jeśli zamiast pomarańczowego dresu założy garnitur. Albo chociaż coś normalnego.
Tak, nie brakuje u nas barwnych postaci. Kolejny przykład? Mamy rudego. Nawet nie wiem, co on tu robi. Chodzi dziwnie ubrany z tatuażem na czole. Jakiś arabista? Spec od terrorystyki? Już nie mam pomysłów. Z resztą nieważne.
Czwartek rano. Księżniczka zdecydowała się wreszcie zjawić w pracy, dalej zupełnie mnie olewając (swoją drogą zaczynała mnie już ta sytuacja denerwować). Do czasu, póki do naszego pokoju nie wparował duet różowowłosej panny od zdrowego żywienia i tej drugiej - blondynki od fitness. Zamiast dać mi pracować, postanowiły, że przyniosą mi kawę. Oczywiście wykłócały się, który rodzaj bardziej lubię, przy okazji rozlewając prawie całe zawartości kubków na podłogę. Niko mało nie spadła z krzesła ze śmiechu.
Tak więc, po uprzątnięciu bałaganu każdy wziął się do pracy. Każdy prócz mojej „partnerki”, która dalej śmiała się i dogryzała. No proszę, jaka się nagle rozmowna zrobiła.
Na szczęście przed południem wpadła Megumi, dziewczyna od działu mody. Jak zawsze w sukience, butach na obcasie i wymalowana. Nie wiem czemu, ale potrafiła wyprowadzić Niko z równowagi jednym spojrzeniem pełnym pogardy - najczęściej ze względu na ubrania „jak z szafy leśniczego”. Przechodząc przypadkiem stwierdziła, że podrzuci mi pocztę. I dobry humor szatynki prysł jak bańka mydlana. Czasami zastanawiam się, co ja w tym cyrku robię. Albo kiedy ten zarządzany przez alkoholiczkę biznes runie.
Wziąłem do ręki kilka kopert. Wśród wielu bezsensownych zaproszeń na jakieś imprezy i spotkania znalazł się jeden list bez nadawcy, z datą i miejscem spotkania.
Stary magazyn mebli niedaleko Newport? Jakież to klasyczne. Warto to jednak będzie sprawdzić, tylko ostrożnie.
A właśnie, wpadł mi ciekawy pomysł do głowy. Wyszedłem na chwilkę z pokoju, wracając po dziesięciu minutach.
                - No, to plany na sobotę już gotowe… – powiedziałem na głos zadowolony, zerkając ukradkiem na siedzącą niedaleko szatynkę. Byliśmy sami w biurze. Niko siedziała zgarbiona i jeszcze wściekła po wizycie Megumi. Jej zły humor był mi teraz na rękę. Miałem dość milczenia, pora było ją wyprowadzić z równowagi. Stanąłem z rękoma w kieszeniach spodni przy oszklonej ścianie, patrząc w dół na ulicę.
                - Nie obchodzi mnie to. – Rzuciła mi wściekłe spojrzenie i zwróciła się w stronę przezroczystej ściany oddzielającej nasz pokój od reszty piętra.
                - Szkoda, bo to mogłoby cię zainteresować. – Nadal siedziała niewzruszona, popijając gorącą herbatę z czarnego kubka w kolorowe koty. – W sumie mógłbym zdradzić ci kilka szczegółów, ale…
                - Możesz się zamknąć? – Podniosłem głowę spotykając parę wściekłych, zielonych oczu przepełnionych chęcią mordu. – Nie potrzebuję żadnych twoich informacji. Nie chcę żeby wyszło, że odbieram chwałę wielkiemu, słynnemu Gburowi Uchiha.
                Spokojnie, nie ważne, że ona cię obraża, to Ty masz ją zdenerwować, tylko spokojnie.
                - Nie chodzi tu o gazetę. Chodzi o to, że w niektóre rzeczy nie powinnaś się pchać.
                Niko zacisnęła zęby, następnie biorąc głęboki wdech zapytała z sarkazmem:
                - A to czemu? Bo jestem małą, słabą dziewczynką? Mylisz się. Boisz się, że to moje nazwisko będzie się częściej ukazywało. I masz o co.
                - Doprawdy? – Uśmiechnąłem się szyderczo, dziewczyna aż się gotowała. – Wydaje mi się, że nie idzie ci jakoś szczególnie dobrze. Jakiś ciekawy artykuł w tym tygodniu?
                - Jeszcze się zdziwisz. A Ty? Taki wspaniały, a nie rozpracowałeś jeszcze tej bandy z narkotykami? – Posłała mi wyzywające spojrzenie.
                - Gdybyś była uprzejma rozmawiać, wiedziałabyś, jak stoi sprawa.
                - Już wiem. Sobota punkt dwudziesta, tak? - zapytała z satysfakcją. Wiedziałem, że przejrzy listy. I o to chodziło.
                - Dokładnie. A ty masz zakaz zbliżania się do tego miejsca. – To było to. Trafiłem centralnie w czuły punkt. Niko wstała energicznie, podchodząc do mnie wyprostowana, jednak nawet jej buty na obcasie nie sprawiły, żeby była wyższa, dlatego piorunowała mnie wzrokiem z dołu.
                - A co mi zrobisz, jeśli tam pójdę? Nie masz prawa mną rządzić. Nie pozwalasz mi pracować tylko po to, aby wszystkie zasługi były twoje. Nie umiesz znieść tego, że mogę być lepsza niż ty. Sława i bogactwo już dawno uderzyły ci do głowy. Jesteś zwykłym egoistą, martwisz się tylko o swoje dobro. – Z każdym słowem coraz bardziej podnosiła głos. Zrobiłem krok w jej stronę, ale dziewczyna się nie cofnęła.
                - Nic o mnie nie wiesz, a wygłaszasz osądy. Zamiast współpracować, tak jak się umawialiśmy, ty sama starasz się wpakować w kłopoty. Prosisz się, żeby ktoś ci zrobił krzywdę. To nie samowystarczalność, to tylko ośli upór. – Ktoś jej to wreszcie musiał powiedzieć wprost.
                - I kto tu mówi o współpracy? Jeszcze kilka miesięcy temu robiłeś wszystko, żebym zrezygnowała z tej posady. Myślisz, że teraz uwierzę w bajkę, że robisz to wszystko dla mojego dobra? – zapytała z ironią w głosie. Coś ruszyło się w moim żołądku. To nie było miłe. Może nie uganiałem się z nią z kwiatami jak jakiś szczeniak, ale… ta dziewczyna nie była mi obojętna.
                - Myśl sobie co chcesz. Każdy ma prawo do błędnych wniosków. – Zgarbiłem się nieco, intensywnie patrząc jej prosto w oczy bez wyraźnego wyrazu twarzy. Źrenice Niko drgnęły. Ah, brak riposty?
Stała zamyślona, powoli spuszczając głowę w dół. Ruszyłem wkurzony do swojego biurka, pakując kilka papierów do dużej koperty. Zacząłem się już ubierać do wyjścia, tracąc nadzieję, że do Księżniczki cokolwiek dotarło. Z ręką na klamce usłyszałem jednak za sobą cichy głos.
                - Chcesz sprawdzić, jak wygląda ten magazyn?
                - Będę o osiemnastej pod twoim blokiem – rzuciłem, ruszając pewnie przed siebie.
                
                 - Niezłe cacko, co? – Zapytał Nara, kładąc srebrny pistolet na stolik. Siedzieliśmy w barze dość daleko od innych klientów, więc mogliśmy spokojnie rozmawiać. – Jeden z najnowszych modeli, jakie miałem ostatnio w rękach. Wspominałeś, że chcesz coś lekkiego. Pomyślałem, że może ci się przyda.
                - Może, może… - Niekoniecznie mi. – Masz te papiery?
                - Może jakieś „dziękuję”? Wiesz, jak upierdliwe było zdobycie tego? A w ogóle - czego ty od niej chcesz? Ta dziewczyna jest czysta. – Patrzył na mnie jak na wariata, powoli biorąc kolejny kęs kanapki. Ja po kłótni z Niko nie miałem apetytu.
                - Tego, że jest moją informatorką. To ona sprzedała tych trzech frajerów i nazwisko sędziego. – Rozsiadłem się wygodnie, obserwując ruch w przy ladzie. Wolałem sprawdzić Karin, tak na wszelki wypadek.
                - Z tego, co wiem, nasi pracują nad tym… ale nie zakładają, że to Danzo jest szefem. Może być ewentualnie sponsorem. Tym wszystkim ktoś inny kieruje, nie możemy go tylko namierzyć. Jest upierdliwie cwany... – Ziewnął szeroko, dopijając kawę. Wyglądał na zmęczonego bardziej niż zwykle. Czyżby mieszkanie z tą blondynką w kucykach aż tak na niego działało?
                - W sobotę wieczorem mają się spotkać. – Położyłem list od Karin na stoliku. Moja znajomość z Shikamaru też w pewnym stopniu opierała się na współpracy przy wymianie informacjami, ale niekoniecznie tylko na tym. W końcu kończyliśmy razem szkołę.
                - Taaa… coś mi się obiło o uszy, chyba będziesz miał ewentualną obstawę. – Szykują obławę? Nie ma sprawy, będzie o czym pisać. – Tooo ten, ja będę leciał. Obiecałem Temari, że zrobię dziś zakupy, a późno się robi. To na razie – rzucił na odchodne, na co ja skinąłem głową.
No ładnie go panna ustawiła. Zmusić takiego lenia do robienia zakupów? No nie mój interes. Na dobrą sprawę moja lodówka też świeciła pustkami. Jestem facetem, nie umiem prowadzić domu. O ile sprzątaniem zajmuje się sprzątaczka, to resztę spraw oddałbym w kobiece ręce.
Wyszedłem na świeże, mroźne powietrze, kierując się do najbliższego supermarketu. Włożyłem ręce do kieszeni, garbiąc się, aby choć trochę zakryć uszy przed zimnym wiatrem. Zbliżała się godzina szesnasta, więc mimo że nie spotkaliśmy się w centrum, na ulicy był popołudniowy tabun ludzi spieszących się do domów.
W filmach wygląda to niezwykle czarująco, to miasto tętniące życiem. Magia kończy się, gdy chcesz zrobić zakupy.
Tak w ogóle, od jakiegoś czasu mieliśmy z Niko pewien system. Często się zdarzało, że zamiast siedzieć w biurze, kończyliśmy wspólne artykuły w mieszkaniu moim bądź dziewczyny. Wtedy ja robiłem zakupy, a ona gotowała. I to jeszcze jak. Serio, powinna założyć własną restaurację.
Jeśli okazałoby się, że mielibyśmy materiał do opisania, wolałbym, aby lodówka była pełna. Po pewnym czasie człowiekowi brzydnie jedzenie na mieście.
                Wieczór upłynął bez żadnych sensacji, oprócz tego, że Niko jak zwykle musiała się spóźnić, to jeszcze wpadła z wielką kanapką do mojego samochodu. Jeśli tylko coś zabrudzi jak ostatnio, będzie to sama sprzątała.
Magazyn jak magazyn - okolica przemiła: ciemno, zimno, ani żywego ducha. Gigantyczny budynek był zupełnie opuszczony, walało się tam mnóstwo zakurzonych pudel i potłuczonych elementów mebli. Chodziliśmy z zupełnej ciemności, na wszelki wypadek nie zapalając latarek. Ktoś przecież mógł tu być. Absolutna cisza, żadnych oznak, że ktoś tu był kiedykolwiek. Poprzez powybijane szyby wpadało zimne powietrze, na podłodze leżał jeszcze śnieg. Po pewnym czasie Niko zaczęła narzekać na zimno, więc zrezygnowaliśmy z dalszych poszukiwań.
                - Mogłaś się cieplej ubrać. – Szliśmy właśnie uliczką w kierunku zaułka, gdzie zostawiliśmy samochód, było już dobrze po dziesiątej.
                - Mamy koniec marca, powinno już być cieplej. A w ogóle - czemu nie można sobie wyczarować ognia, kiedy się chce? Oglądałam ostatnio taką kreskówkę o ninja i oni robili takie coś z rękoma… – Zaczęła dziwnie składać dłonie, po czym przyłożyła sobie dwa palce do ust. – I potem dmuchali i był ogień!
                - Niko, błagam, to tylko bajka. – Spojrzałem na nią z pobłażaniem. Ona serio nie miała co robić, tylko oglądać takie głupoty?
                Wsiedliśmy do samochodu, powoli ruszając. Dziewczyna tylko patrzyła w okno. Po pewnym czasie zacząłem zastanawiać się, czy nie usnęła.
                - Dziwne, zazwyczaj nie da się ciebie uciszyć.
                - Jestem zmęczona. – Popatrzyła na mnie uważnie, jej wzrok był całkiem przytomny. Widziałem ją wiele razy padniętą, nie tak wyglądała. – Odwieziesz mnie do domu?
                - Nadal coś nie tak?
                - Nie, wszystko ok. – Znów się odwróciła. Co jak co, ale ta dziewczyna chyba sama nie wiedziała, o co jej chodzi. – O której będziesz jutro w redakcji?
                - Rano, jak zawsze.
Zaczęliśmy spokojną rozmowę. Dziewczyna mało mówiła, nie paplała radośnie jak to robiła zazwyczaj. Lepsze to niż jej foch.
Zatrzymaliśmy się pod blokiem, w którym mieszkała.
                - Postaram się skończyć jutro trening jakoś wcześniej, chyba powinniśmy omówić szczegóły soboty.
                - Hn. – Dziewczyna już chciała wychodzić. – Otwórz półkę przed sobą. – Szatynka popatrzyła na mnie, po czym powoli wykonała polecenie. Było tam spore, skórzane pudło. Otworzyła je, a jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia. Przed nią leżała srebrna broń.
                - Noś ją ze sobą, jasne? – Co jej miałem więcej powiedzieć? Chciałem ją jakoś chronić. „Plan A” nie wypalił. Zamiast siedzieć grzecznie jak prosiłem, ta w ogóle zniknęła mi z pola widzenia. Musiałem obrać inną strategię. Dziewczyna spojrzała na mnie, nie wiedząc co zrobić. – W pudełku jest wszystko, łącznie z papierami potwierdzającymi jej legalność.
                - Sasuke, jak ty to…
                - Nieważne. Po prostu miej ją czasami przy sobie – powtórzyłem, patrząc wprost przed siebie. Niko przejechała palcami po chłodnym metalu odbijającym jasne światło latarni wpadające przez szybę auta.
                - Dziękuję. To… miłe z twojej strony. Ale następnym razem, jak będziesz próbował dać dziewczynie romantyczny prezent… poczytaj jakieś porady. – Uśmiechnęła się szeroko w moją stronę, tak szczerze. Trochę mi tego brakowało. Patrzyłem na nią w skupieniu, przez co szatynka też spoważniała. Badaliśmy swoje spojrzenia, a w głowach kłębiło się tysiące myśli.
Nigdy nie podejrzewałem, że może się to zdarzyć. Na początku myślałem, że to nic groźnego. Gotowanie, ewentualna pomoc. Ta znajomość była dla mnie wygodna. Nawet nie wiem, kiedy ta dziewucha mnie tak podeszła. A najgorsze, że absolutnie nie mam pomysłu, co teraz zrobić. Z jednej strony takie uwodzenie jej jest całkiem przyjemnym i dość zabawnym zajęciem. Z drugiej - jakiś głosik w głowie podpowiadał mi, że to najgorszy pomysł, na jaki tylko mogłem wpaść. Praca pozwalała mi zapomnieć o samotności, czułem się względnie szczęśliwy. Niko wpakowała się w tą intymną cześć mojego życia. Wiedziała o mnie za dużo.
Parzyłem w te urocze, zielone oczy, starając się wyczytać, co dziewczyna o tym wszystkim sądzi.
                - Dobranoc – rzuciła zmieszana, z lekkim uśmiechem wychodząc z samochodu.
               
                Wdech i wydech, tylko się o nic nie potknij!
Zdziwiło mnie, że budynek zastaliśmy tak, jak go zostawiliśmy. Poprzednio natrafiliśmy na pokój, który nadawał się do rozmów. Chcieliśmy zakraść się do niego od tyłu, gdzie teren miał formę zapuszczonego parku tuż nad rzeką. Od tej strony musiały zajeżdżać pojazdy dostawcze, a pomieszczenie było czymś w rodzaju biura dostaw. Nie przyzwyczaiłam się jeszcze do broni, którą miałam teraz przy pasku wysokich spodni, trochę mi przeszkadzała.
Przypominało mi to stale ten wzrok, gdy patrzył, jak otwieram pudełko.
                - Niko, obudź się. – Usłyszałam cichy szept. No tak, staliśmy już za jednym z ogromnych filarów podtrzymujących zadaszenie nad wjazdami. – Podsadzę cię do tej dziury po oknie.
                Przytaknęłam na znak, że jestem gotowa. Schyleni, w absolutnej ciszy, zakradliśmy się pod samą ścianę. Wspierając się, stanęłam jedną nogą na splecionych dłoniach Sasuke. Jednak nikogo w pomieszczeniu nie było. Ba, to nawet nie był ten pokój. Wróciłam na dół.
                - Nie ma szans, wchodzimy. – Wybraliśmy okno niżej położone. Sasuke przeskoczył je, opierając się rękoma o parapet i wychylając się, aby mi pomóc.
Hah, nie ma mowy.
Odsunęłam się lekko, odbiłam mocno od ziemi, opierając ręce o zimną cegłę i kierując nogi do góry - jakbym robiła mostek - puściłam się, lądując zgrabnie i cicho.
                - Nie popisuj się tak – szepnął jednak pod lekkim wrażeniem. To musiał przyznać: byłam lepiej wygimnastykowana niż niejedna dziewczyna z cyrku.
Ruszyliśmy ciemnym korytarzem. Było tak jak poprzednio - absolutnie cicho i ciemno. Zauważyłam jednak jasną plamkę światła na drugim końcu korytarza. W tamtym miejscu zaczynał się już labirynt pokoi. Sasuke zatrzymał mnie, zauważywszy to samo. Wskazał ręką lewą stronę, mi zostawiając prawą, tą od okien. Powoli stawiałam kroki, starając się nie robić hałasu, co było trudne przez ciszę, która dodatkowo denerwowała. Nawet mój pojedynczy oddech wydawał się głośny. Nadal nie słyszałam żadnych rozmów.
Ominęłam starą, podartą sofę, następnie kucając i chowając się całkowicie w cieniu. Wychyliłam głowę za róg drzwi. Pierwsze, co zauważyłam, to sylwetka samotnego mężczyzny szukającego czegoś uparcie w rozpadającym się biurku. Jego ubrania były nieźle poszarpane. Nie zdziwiło mnie to.
Nie wiedziałam jednak, gdzie jest Sasuke.
Na stole stała brudna, przenośna lampka; była jedynym źródłem światła. Mężczyzna nie wydawał się, jakby na kogoś czekał. Wręcz odwrotnie - chyba mu się śpieszyło. No nic, kryjówkę miałam całkiem niezłą, pozostało czekać. Miała tu kiedyś siedzibę spora firma, dlatego - przynajmmniej w tej części budynku - nie brakowało pojedynczych pokoi, korytarzy i innych zaułków. Mimo pośpiechu facet dokładnie penetrował każdą szufladkę. Nagle coś przerwało jego pracę. Rozległ się głośny huk spadających pudeł.
Cholera.
Chwilkę później zauważyłam zmykającego kota. Fałszywy alarm, ale sprawił, że człowiek złapał swoją ogromną torbę i zaczął kierować się ku przedniemu wyjściu z budynku. W pośpiechu zrzucił lampkę, która rozbiła się z głośnych trzaskiem. Gdy tylko jego kroki ucichły, wpadłam równo z Sasuke do pokoju.
                - Idę za nim, ty szukaj papierów. Spotykamy się za pół godziny przy aucie. – I wymknął się, znów zostawiając mnie samą. Nie było czasu dyskutować, w sumie plan był też niczego sobie, bardzo prosty, więc powinien wypalić. Podbiegłam do biurka, przeszukując te same papiery co mężczyzna, jednak…. okazały się bardzo starymi. Jakieś rachunki, faktury, zamówienia… chyba dokumenty tej firmy. Mimo wszystko schowałam kilka do torebki mocowanej dla wygody na udzie. Coś mi tu nie pasowało, ale nie miałam czasu o tym myśleć, trzeba brać co się da i wiać.
Wsadziłam przeszkadzający kosmyk włosów z grzywki za ucho, przebierając dalej. Sekunda. Te kartki wyglądają na dość świeże w porównaniu z innymi. Spisy leków? Co to, jakieś recepty?
Nagle usłyszałam odgłosy szamotaniny, jakieś krzyki, nawoływania.
Cholera, Sasuke.
Włożyłam co się dało do torebki i wybiegłam z pokoju. Nie mogłam zostawić go samego, to nie w moim stylu. Starałam się trzymać blisko ścian, starych mebli. W razie potrzeby mogłabym się zakraść i użyć nowej broni. Nie miałam planu. Ba, żeby mieć plan, musiałam najpierw ich zlokalizować. Biegłam, omijając kolejne pudła, niektóre przeskakując. Serce waliło mi jak szalone, starałam się opanować i uspokoić oddech.
Nagły huk, coś ogromnego musiało spaść, kolejne krzyki. Uchiha na pewno nie dałby się tak łatwo zajść, a tym bardziej pokonać. Kolejne rozwidlenie korytarzy, teraz w prawo. Byłam już coraz bliżej, widziałam już pierwsze światła rozchodzące się po głównej hali. Przechodząc obok drabiny zauważyłam, że prowadzi ona na górę, coś w stylu chodników pod sklepieniem przy ścianach. Stamtąd mogłabym się rozejrzeć - pytanie tylko, czy zardzewiały metal będzie jeszcze w stanie utrzymać moją wagę. Wejść na salę nie miałam jak, drzwi były jedne i do tego to przez nie przenikało światło latarek.
                - Jeszcze raz, co tu robisz?! – Usłyszałam gruby, męski głos.
                - Nic nie zrobiłem, do cholery, puść! – Chwileczkę, to nie był głoś Uchihy. Już miałam pierwszą stopę na pokrytym czerwonym nalotem stopniu, gdy poczułam silne dłonie, jedną oplatającą mnie wokół talii, blokującą mi ręce, a drugą na ustach. Otworzyłam szeroko oczy z przerażenia, jednak byłam gotowa do walki.
                - Spokojnie, to ja. – Poczułam, jak krew spływa mi z twarzy, a nogi miękną. – Większa część budynku obstawiona jest przez policję.
                - Chcesz, żebym ci zemdlała? – Spytałam, zdejmując jego dłoń z ust i odsuwając się. Dziwnie się czułam, gdy stał tak blisko. – Zaczekaj.
                Powróciłam do wspinaczki po drabinie. Musiałam wiedzieć, co się dzieje. Sasuke stojąc w tym samym miejscu asekurował mnie, w razie czego mógł się schować za wielką stertą pudeł. Wdrapałam się kawałek na zawieszony ponad ścianą chodnik, rozglądając się po ogromnej sali. Stało tam kilku mężczyzn. Jeden - skuty w kajdanki - był przygwożdżony do wielkiego rzędu szaf. Reszta rozglądała się po kątach z latarkami, mieli policyjne mundury. No to ładnie, nie powinni się raczej o nas dowiedzieć.
                - Ja tylko szukałem tu czegoś, co można sprzedać… panowie no, domu nie mam, z jedzeniem ciężko. – Bezdomny? Możliwe, tylko skąd wiedział, gdzie szukać? Może wiedział coś o tej szajce handlarzy? Raczej już go o to nie spytamy.
Spojrzałam w dół, Sasuke rozglądał się niecierpliwie wokoło.
                - A czemu tu?
                - Bo kręcą się tu tacy czasami. No na bogatych wyglądają, panowie puszczą, ja nic więcej nie wiem. – Faktycznie dali mu odetchnąć, trzymali go, ale rozmawiali już twarzą w twarz. Musiałam się cofnąć, żeby nie zauważył mnie facet stojący niedaleko, oglądający chodniki.
                - A nie boisz się, że cie złapią? Chyba mieli tu dziś być, prawda? – Policjant przyglądał się dokładnie bezdomnemu, drugi przeglądał jego rzeczy.
                - Nie, oni nigdy nie przychodzą tu w soboty.
Jak to? Karin się pomyliła? Policja miała wcześniej informacje, coś mogło zmienić się w planach, ale nasza koleżanka powinna chyba to wiedzieć. Znów musiałam się cofnąć, co on się tak uparł na to sklepienie?
Nagłe poczułam dziwny stan nieważkości, po czym zorientowałam się, że już jestem w powietrzu. Stary metal nie wytrzymał i oderwał się od konstrukcji. Sasuke starał się mnie złapać, lecz zbyt późno zareagował, przez co oboje upadliśmy z wielkim hukiem na stertę pudeł obok. Przez chwilę przez chmurę kurzu nic nie widziałam, za to strasznie zakręciło mnie w nosie.
                - Sprawdzić mi to! – Usłyszeliśmy szybkie kroki w naszym kierunku.
                - Za mną – warknął Uchiha i puścił się pędem w przeciwną stronę. Zaczął się pościg. Nie dość, że musieliśmy wydostać się z budynku, to jeszcze wybrać takie miejsce, aby nie było ono otoczone przez policję.
Może mamy szczęście i stwierdzili, że nie będą obstawiali całego magazynu z powodu kilku facetów?
W prawo, skok nad pudłem, ominięcie jakiegoś rozbitego szkła, jest wybite okno. Słychać było głośne kroki, ale nie czas było na panikę.
                - Zbyt wysoko. - Faktycznie, grunt w tym miejscu osunął się tak nisko, że trudno byłoby wyskoczyć i się nie połamać. Skręciliśmy w lewo, w kolejny korytarz, kierując się do okna, którym weszliśmy, rozrzucając pudła i meble tylko po to, aby spowolnić gliniarzy.
Ciężko byłoby nam się wytłumaczyć. Wmawiać im, że byliśmy na romantycznej randce byłoby chyba przegięciem.
Serce znów biło mi jak oszalałe, zdana byłam teraz całkowicie na intuicję Sasuke, ja już dawno się pogubiłam. Cholera, ślepa uliczka, zamknięte drzwi. Chwyciłam za klamkę, ale one nawet nie drgnęły. Odsunęłam się, dając przestrzeń dla bruneta. Ten z całej siły kopnął w zawiasy, udało się. Znów uniosły się tumany kurzu. Chyba mieliśmy szczęście i policjanci nas goniący nie byli zbytnio rozgarnięci. Ci wyszkoleni do takich akcji już dawno by nas mieli.
Biegnąc prawie przewróciłam się o czarnego kota, którego widziałam poprzednio. Tak, znam już ten pokój ze starym biurkiem, teraz ja zaczęłam nas kierować do wyjścia. Wychodząc Sasuke zatrzasnął drzwi, przysuwając kanapę, za którą się poprzednio chowałam. Tak, oni na pewno nie mieli doświadczenia w takich akcjach. Z drugiej jednak strony my już znaliśmy dość dobrze ten budynek. Teraz, aby nas złapać, musieliby się wracać. Wreszcie zauważyliśmy dobrze znane okno. Wyskoczyłam, upadając na mokrą ziemię i koziołkując kawałek, wstałam.
                - Co teraz? – Spytałam Sasuke
                - Cholera – tylko tyle zdążyłam usłyszeć, nim zorientowałam się, że biegnie ku nam kolejna trójka mężczyzn, którzy obstawili budynek z zewnątrz. Znów zaczęliśmy uciekać.
Teraz było gorzej, nie było czym ich zatrzymać. Panował absolutny mrok, ciężko było nie potknąć się o gałąź czy kamień. Sasuke prowadził nas ciągle w stronę rzeki. Biegliśmy dość stromym pagórkiem tuż nad wodą. Z tego miejsca idealnie było widać kolorowo oświetloną część Manhattanu. Byłabym gotowa nawet pozachwycać się widokiem, gdyby nie trzech facetów, coraz bardziej się zbliżających.
W pewnym momencie poczułam, jak osuwa mi się noga, z ust wydarł mi się krótki krzyk, po czym runęłam w dół po zboczu, turlając się wokół własnej osi. Zrobiło mi się bardzo niedobrze, nie wiedziałam zupełnie, co się dzieje. Wpadłam z pluskiem do wody. Była lodowata. Z jednej strony było to cudowne, gdyż po takim biegu było mi bardzo gorąco. Jednak gdy się wynurzyłam, nie mogłam złapać oddechu. Znów poczułam czyjeś dłonie na talii, brutalnie wciągające mnie pod wystające ponad ziemię korzenie.
Postanowiłam jednak nie narzekać, gdyż tuż nad nami zatrzymali się gliniarze, świecąc latarkami po powierzchni wody. Starałam się łapać pojedyncze, ciche oddechy. Nie było to łatwe, szczególnie, że na plecach czułam ciepło bijące od chłopaka. Najgorszy jednak był jego oddech na mojej szyi. Przez to jeszcze bardziej kręciło mi się w głowie.
                - Jak oni uciekli? – Zapytał się jeden grubym, zdyszanym głosem.
                - Jakbyś więcej na siłownie chodził, a nie wpieprzał pączki, to byś wiedział – odpowiedział mu drugi, widocznie lepiej znoszący wysiłki.
                - Dobra, nieważne. W raporcie napisze się, że byli bezdomnymi, jak tamten.
                Słyszeliśmy powolne kroki oddalających się mężczyzn. Mimo to pozostaliśmy jeszcze w ukryciu. Z minuty na minutę robiło mi się bardziej zimno. Na nieszczęście woda w tym miejscu nie była szczególnie czysta, wszędzie unosił się nieprzyjemny, zatęchły zapach. Teraz ja też tak pachniałam. Kurde, czemu ta ja zawsze musiałam się przewracać? Czemu to ja byłam tą zawadzającą?
Już byłam na siebie wściekła, spieprzyłam to. Poczułam, jak Sasuke powoli bierze wdech i głośno wypuszcza powietrze, które owiało mi szyję, wywołując gęsią skórkę. I to nie z zimna.
                - Wszystko ok? – zapytał, gdy wstając zachwiałam się. Jeszcze nie doszłam do siebie po tym upadku. Nadal kręciło mi się w głowie, do tego zaczął docierać do mojej świadomości ból kostki i kilku innych otarć.
                - Tak. Wracamy?
                Zamiast wspinać się pod górkę, przeszliśmy brzegiem rzeki aż do jakiejś ulicy, po czym skierowaliśmy się w stronę samochodu dłuższą drogą. Chłopak po jakimś czasie oddał mi swoją kurtkę. Ja byłam cała przemoczona, a z włosów jeszcze kapała mi woda.
                - Dzięki – mruknęłam, otulając się o wiele za dużym ubraniem. Zapewne miało zapach Sasuke i jego perfum, niestety czułam jedynie nieprzyjemny zapach wody z rzeki. Fe. Nie marzyłam o niczym innym, tylko o gorącej kąpieli w wannie. Zupełne niespodziewanie wpadłam na plecy bruneta, który już się schylał, łapiąc mnie pod kolanami, w porę się jednak wyrwałam.
Ooo, nie będzie mnie nosił, czułam się jak ostatnia ofiara po tych dwóch upadkach… to byłoby już byt wiele dla mojej dumy.
                - Przecież widzę, jak kulejesz. – Odwrócił się i popatrzył na mnie karcąco.
                - Dam sobie radę. Chodź już, bo zimno. – Wyminęłam go, słysząc głośne westchnienie. Czasami każdemu zdarza się gorszy dzień.
Cholera, przecież miałam papiery z biurka w torbie!
Wyjęłam je szybko. Mimo że ta niby-kieszeń była z nieprzemakalnego materiału, nieco wody dostało się do środka. Kilka kartek było rozmazanych. Było zbyt ciemno, żeby czytać, zresztą wolałam, żebyśmy spokojnie przemyśleli to w domu.
                - Masz coś ciekawego? – Sasuke spojrzał na papiery. Na szczęście zbliżaliśmy się już do samochodu. Adrenalina powoli zaczęła ustępować, z każdym krokiem coraz bardziej drżały mi kolana.
                - Nic, co trzymałoby się całości. – Usiadłam w wygodnym fotelu, pozwalając sobie zamknąć oczy i wziąć kilka powolnych oddechów. Brunet włączył ogrzewanie, ale nic zbytnio to nie dawało. Nie dość, że byłam przemarznięta do kości, to jeszcze śmierdziałam jakimiś ściekami.
Nim się w ogóle zorientowałam, staliśmy przed wejściem do jego bloku. Nie miałam nic przeciwko nocowaniu. Wiele razy już tu spałam, w mieszkaniu były dwie sypialnie, więc nie było problemu. No i to nieziemsko wygodne łóżko…
Chłopak wyciągnął w moją stronę dłoń z kluczami, musiałam się otrząsnąć. Podczas podróży, w której każdy milczał, analizując dzisiejsze zdarzania, zrobiłam się senna.
                - W łazience są czyste ręczniki, w drugiej sypialni zostały jeszcze jakieś ubrania Sory. Ja odstawię samochód. – Uśmiechnął się złośliwie. Nie była to zgryźliwa uwaga dotycząca zapachu, który mi teraz towarzyszył. On po prostu znał mnie już na tyle, że wiedział, czego mi teraz potrzeba, przy czym dawał mi swobodę poruszania się po całym mieszkaniu. To miłe.
               
                Dziewczyna z uśmiechem wzięła klucze i wyszła. Może po tym zdarzeniu nasze relacje znów wrócą do normy. O ile taka istnieje. Teraz trzeba zadać sobie pytanie: co tak właściwie się stało. Karin się pomyliła? Dziwne i to bardzo. Policja wiedziała, ustawiła zasadzkę. My też wiedzieliśmy. A ich - brak. W całym magazynie nie ma śladu ich obecności, a mimo to tamten facet mówił, że można ich tu spotkać. To nie trzyma się kupy.
Zaparkowałem samochód, ale zostałem w nim jeszcze, dając Niko czas. Zamknąłem oczy, łapiąc się dwoma palcami u podstawy nosa. Mamy jakieś papiery. Ale są one starymi dokumentami z magazynu. Jest lista leków, trzeba sprawdzić, czym one są. No, ale co mają wspólnego jakieś tabletki na ból głowy z narkotykami? Przeanalizowałem jeszcze raz cały dzisiejszy wieczór, po czym stwierdziłem, że Niko już powinna się wykąpać. Zapukałem do drzwi mieszkania, po chwili widząc w nich uśmiechniętą szatynkę w fioletowych, krótkich spodenkach, puchatych skarpetach i o wiele za dużym, moim podkoszulku.
                - No, wchodzisz czy nie? – zapytała, a ja dopiero wtedy zorientowałem się, że stoję jak idiota i się na nią gapię. – Przepraszam, nie było żadnej bluzki… nie obrazisz się, że wzięłam twoją?
                - Nie, pod warunkiem, że szybko ją oddasz, choćby teraz. – Coś stało się z moim głosem, nie zorientowałem się nawet jak z mojej uwagi zrobił się uwodzicielski pomruk. Dziewczyna tylko prychnęła i skierowała swoje kroki do kuchni.
Widziałem, że krząta się po niej, szykując chyba już nocną przekąskę. Było około północy. Wszedłem szybko do łazienki, po kwadransie byłem już wykąpany i przebrany. Stanąłem w progu, obserwując jak dziewczyna robi herbatę. Szczerze muszę przyznać, że Niko było bardzo do twarzy w moich ubraniach. Szczególnie zestawionych z krótkimi spodenkami. Zauważyłem też kilka świeżych otarć na gładkiej skórze nóg.
                - Uchiha, możesz przestać się na mnie gapić? – zapytała, mijając mnie i niosąc kubki w stronę kanapy. Nadal kulała.
                - Przemywałaś czymś te otarcia? W łazience na półce stoi spirytus. – Usiadłem przy stoliku, rozglądając się. Dziewczyna przygotowała coś na wzór zapiekanek na chlebie tostowym. Było w nich jednak sporo warzyw i przypraw. Smakowity zapach roznosił się po całym mieszkaniu. Szatynka po chwili wyłoniła się z pokoju, opatulona jak naleśnik moim kocem.
                - Tak, przemywałam. – Odpowiedziała, siadając po drugiej stronie kanapy. – Smacznego – dodała, sięgając po pierwszą zapiekankę. Eh, już zacząłem się przyzwyczajać, że zachowuje się zupełnie jak u siebie. Ale co ma w sobie mój koc? Zamiast jeść, dalej patrzyłem, jak siedzi z białym ręcznikiem na głowie i rozgląda się po pokoju. Teraz wyglądała uroczo, wręcz bezbronnie. Mały, głodny kociak opatulony kocem. A jeszcze kilka godzin temu w czarnych, dopasowanych ubraniach, z włosami związanymi w wysoki kucyk można było pomylić ją z jakimś tajniakiem z FBI. Mam nadzieję, że po tym spacerze nie będzie chora, miała zaróżowione policzki, ale ogólnie wyglądała dobrze. Nawet bardzo dobrze.
                - Ekhem, ja wiem, że się dawno nie widzieliśmy, ale już trzeci raz zwracam ci uwagę żebyś przestał się gapić. – Spojrzałem w jej wielkie, poirytowane już oczy. Cholera, chyba się lekko zapomniałem. Bez słowa wziąłem kanapkę i zacząłem jeść, byłam całkiem niezła. – Dlaczego Karin nic nam nie powiedziała? Gdyby ci gliniarze byli bardziej ogarnięci, już tłumaczylibyśmy się na policji.
                Gdybym tylko to wiedział. Tak jakby ktoś się starał żebyśmy to my wpadli. Czerwonowłosa o tym wiedziała, czy ktoś nią steruje? Nie, to głupi pomysł. Karin nie sprzedałaby swoich współpracowników i tego sędziego, prawda? A nawet, jeśli byśmy wpadli, bardzo łatwo byłoby nam się z tego wyciągnąć, przecież absolutnie nic na nas nie mają.
                - Powinniśmy tam wrócić i jeszcze poszukać papierów. Albo powęszyć wśród innych bezdomnych.
                - Nie ma co. W tym biurku nic nie było, to są jedyne kartki, które są świeże. Wszystko inne było mocno pożółkłe. - Dziewczyna usiadła przodem do mnie, kładąc nogi na kanapę. Rozsiadła się wygodnie z kubkiem w dłoniach. Koc lekko opadł, odsłaniając część jej zgrabnych nóg, przypominając mi o jej kostce.
Wstałem, kierując się do swojego pokoju i po chwili wracając z elastycznym bandażem. Szatynka już wyciągnęła po niego dłoń, jednak zamiast jej go podać, usiadłem i położyłem jej stopę na swoich kolanach.
                - Co ty robisz?! – Wrzasnęła, próbując mi zabrać nogę, ale mocno ją trzymałem.
                - Obejrzę ją i zabandażuję. Więc nie wierć się, bo będzie bardziej bolało. – Zdjąłem puchatą skarpetkę, a Niko spojrzała na mnie oburzona, dosłownie jakby posądzała mnie o gwałt. Następnie - cała czerwona na twarzy - obróciła głowę w stronę okna. Nie wyglądało to źle. Kostka była lekko opuchnięta, ale nie zwichnięta. Owinąłem ją dokładnie białym materiałem, oglądając zadrapania wyżej. Te też nie były groźne, ale wyglądały okropnie na jej delikatniej, miękkiej skórze.
Dziewczyna siedziała i od pewnego czasu kontrolowała każdy mój ruch ciekawskim spojrzeniem.
Nagle rozległ się dźwięk energicznego pukania do drzwi. O pierwszej w nocy.
 Wstałem, każąc szatynce zostać na miejscu. Podszedłem do drzwi, a w nich ukazało się kilku wysokich mężczyzn, pierwszy trzymał odznakę DEA.
Służby specjalne…? W dodatku do walki z narkotykami? Cholera - serio?
                - Witam pana, można? – zapytał blondyn nieco wyższy ode mnie.
                Przepuściłem go, a za nim wtargnęła beż pytania cała reszta. Stanęliśmy w salonie. Niko już dawno podniosła się z kanapy, rozglądając się zdezorientowana po twarzach mężczyzn.
                - Cóż, dostaliśmy nakaz przeszukania pana mieszkania. – Blondyn spokojnie kroczył po pokoju, przeglądając zawartość półek. – Nie sądzę, żeby miał pan coś wspólnego z handlem narkotykami, ale rozumie pan, taka praca. Można kluczyki do samochodu?
                Niko patrzyła na mnie, udając zrelaksowaną, jednak w jej oczach widziałem przerażenie. Wskazałem na stoliczek, gdzie leżały klucze, przecież nie mieli prawa nic znaleźć. Chyba jednak, że ktoś naprawdę chciał nas w to wrobić.
Udając spokojnego, kątem oka obserwowałem, jak gliniarze przeglądają moje mieszkanie. Nie podobało mi się to. Moja partnerka stanęła w kącie obok fotela, robiąc dokładnie to, co ja. Po chwili jeden wrócił z drugiej sypialni i rzucił na stolik srebrny pistolet.
                - Chwileczkę, to moje. – Niko zrobiła nieśmiały krok do przodu, a facet przeniósł swój pytający wzrok na nią. – Czasami wracam do domu z pracy bardzo późno, a mam całkiem spory kawałek, rozumie pan. Papiery od tej broni mam w domu, jest legalna.
                - Nie mieszka tu pani? A te ubrania w pokoju? – Przestawało mi się to powoli podobać. Nie lubiłem być przesłuchiwany, ani nie chciałem, żeby Niko miała teraz jakieś problemy. A wieczór zapowiadał się tak przyjemnie.
                - Nie, to ubrania siostry Sasuke. Była tu na kilka dni. – Odparła spokojnie. Nie kłamała przecież.
                 - A co się stało z pani nogą?
                - Koleżanka poślizgnęła się na oblodzonym chodniku. – Warknąłem groźnie, stając pomiędzy nim a dziewczyną. Facet spojrzał na mnie. Ściągnięte brwi świadczyły o tym, że nie podoba mu się mój ton. Trudno, mi też się nie podobał jego ton w stosunku do Niko. Ta stała z niemal otwartymi ustami ze zdziwienia.
                - Spokojnie, panowie – uspokoił swojego kolegę dowódca. – Proszę się nie przejmować, on czasami nerwowy jest. Nie mamy zamiaru nic zrobić pana eee… koleżance. Jednak w takiej sytuacji wolelibyśmy sprawdzić i pani mieszkanie, czy zgodzi się pani? – Niko kiwnęła tylko głową. - Jak tam w pracy? – Starał się zacząć kulturalną rozmowę.
Wiedział, z kim ma do czynienia i że po tym możemy wszystko to opisać w gazecie. Stąd jego profesjonalizm. Nie odpowiedziałem, gdyż w tym momencie wrócili dwaj mężczyźni, którzy mieli przeszukać auto. Ku naszemu ogromnemu zdziwieniu, jeden z nich położył na stole spory woreczek z białym proszkiem. Do tego przyczepiona była do niego kartka z dzisiejszą datą. I adresem magazynu.
                - Znalezione w szufladce przy skrzyni biegów. - Niko patrzyła na mnie z szeroko otwartymi oczami, zupełnie przerażona. Ona wiedziała, że ktoś musiał mi to wrzucić do samochodu.
                Karin, ty podła suko.
              

4 komentarze:

  1. Ja mam zamiar pomóc Ci z błaganiem Aggi!
    (jakoś to mi najbardziej pasuje więc nie napisze nic więcej bo słabym jestem komentatorem...jakiś taki szyk zdania w stylu Yody mi wyszedł)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajne, super realia i zachowanie Sasuke
    wolę i tak twój styl, ale również proszę o drugą część bo skończylo się w takim momencie, że... ;)
    Pozdrawiam was obie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Błagam, niech to nie będzie oneshot...Jest strasznie wciągające. i Aggi, odnoszę wrażenie, ma podobny styl pisania do Leithy. Ale kompletnie mi to nie przeszkadza :p Cóż, pozostaje tylko prosić o wenę do następnej części :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam to w jaki sposób opisuje myśli sasuke !!! Jest genialny ! Co do całego opowiadania to podoba mi się tematyka sam pomysł i to jaka atmosfera przez to panuje :) mnie zaciekawił ten watek i chętnie bym poczytała jeszcze więcej *.*

    OdpowiedzUsuń