Ah, jak cudownie jest mieć utalentowane czytelniczki :3 Oto zredagowana, ostatnia część jej ogromnego one-shota o Niko i Sasuke. Strasznie dużo akcji, niesamowita, zwrotna fabuła i doskonale znani Wam bohaterowie. Czego chcieć więcej? Kto nie czytał - polecam serdecznie na długi, chłodny wieczór.
Data: sierpień 2014
Powód: prezent dla mnie :3
Fandom: Naruto + OC
Autor: Agga
Autor: Agga
Zapytanie: AU
Słów: 17700
O
dziwo, z jaskini wyszłam w jednym
kawałku. Tsunade zamiast zacząć wrzeszczeć na cały budynek, klęła pod nosem jak
szewc, pytając się o szczegóły. Wyglądała, jakby przejęła się zdrowiem i życiem
Sasuke. No, w sumie był to jej najlepszy reporter.
Przechodząc korytarzami czułam na
plecach wzrok niemal każdej znajomej mi osoby. Nie dziwię się, nie było nas już
w pracy blisko 2 tygodnie, a mimo to ciągle latałam na pogaduszki do szefowej.
-
Hej, Niko! Poczekaj! – Schodząc ze schodów usłyszałam wesoły głos Ino. Mimo że
przyjaźniła się z Sakurą, była dla mnie miła od samego początku. Później
dowiedziałam się dlaczego. Blondynka po prostu dorosła i przestała się interesować tylko i wyłącznie moim
partnerem, nie to co różowowłosa pragnąca śmierci każdej kobiety w odległości dziesięciu
metrów od bruneta. – Idziemy w piątek na imprezę z dziewczynami, chcesz się z
nami wybrać?
-
Jej, dzięki – uśmiechnęłam się – To naprawdę miłe, ale muszę teraz posiedzieć
trochę w domu. Rozumiesz, to całe zamieszanie…
-
Rozumiem – powiedziała, kręcąc nosem. – A może chociaż dasz się namówić na
wyjście na kawę, co? Będzie fajnie, pogadamy sobie. – Puściła do mnie oczko,
dając do zrozumienia, jaki będzie główny temat rozmów.
-
Może będę mogła – mruknęłam pod nosem
-
Super! To jutro o szesnastej spotykamy się w holu, znam genialną kawiarnię
niedaleko! – trajkotała radośnie, a ja już wiedziałam, jaka to będzie dla mnie
męczarnia. Szczególnie, jeśli i Sakura będzie zaproszona. – Tak swoją drogą… -
zaczęła poważnym tonem, co mnie zmartwiło. – Co z Sasuke?
-
A co ma być? – zapytałam, udając absolutne zdziwienie.
-
Nie pojawia się tu wcale. Megumi mówiła Sakurze, że widziała jego zwolnienie ze
szpitala leżące u szefowej na biurku – powiedziała, wiercąc mi dziurę w głowie
badawczym wzrokiem
No cholera. Zaledwie godzinę temu
oddałam ten głupi papierek, a już pół redakcji rozprawiało o tym. Myyyśl, Niko,
myyyśl…
-
Trochę się przeziębił, całymi nocami przesiaduje na tarasie, a tam tak
strasznie wieje… - zaczęłam płynnie kłamać – Poszedł z tym do lekarza, mając na
celu zdobycie tego zwolnienia, wiesz, nie chce teraz marnować urlopu, bo mówił,
że chciał gdzieś tam wyjechać w lipcu.
-
No jasne – mruknęła, marszcząc brwi – To co, jesteśmy umówione? – zapytała, a
szeroki uśmiech znów wrócił na jej twarz.
-
Pewnie, muszę już lecieć. Do zobaczenia – pożegnałam blondynkę, kierując się
szybko do domu, nim ktoś znów zacznie zadawać pytania.
Wchodząc do mieszkania, usłyszałam
szum wody w łazience, chłopak musiał już wstać. Rozłożyłam zakupy, zabierając
się za obiad. Miałam dużo czasu do wieczornego treningu, więc postanowiłam
zrobić dziś coś dobrego, nieświadomie mając nadzieję, że polepszy to chłopakowi
samopoczucie. Otworzyłam książkę kucharską na stronie z przepisem na pieczonego
łososia w sosie pomarańczowo-imbirowym. Pokrojoną już rybę włożyłam do naczynia
żaroodpornego, zalałam odpowiednim sosem i odstawiłam, aby wszystko odpowiednio
przesiąkło przyprawami. Krojąc awokado do sałatki usłyszałam, że Sasuke skończył
się kąpać i jest właśnie w salonie.
- I jak tam twoje przeziębienie? –
zapytałam wesoło, widząc jak chłopak siedzi w samych spodniach z ręcznikiem
zarzuconym na plecy. Przeglądał właśnie pocztę, którą przyniosłam z redakcji.
-
Nie jestem chory. – Zdziwione spojrzenie potęgowała wysoko uniesiona brew.
-
Jesteś, przeziębiłeś się na tarasie, tylko o tym jeszcze nie wiesz. – Usiadłam
obok, przyglądając się twarzy bruneta, zdjął wszystkie opatrunki. – Megumi
wyniuchała tym wielkim, klejonym nosem twoje zwolnienie ze szpitala, powiedziałam,
że masz katar.
Brunet zmarszczył brwi, klnąc cicho
pod nosem. W tej firmie trudno było zachować tajemnicę, jeśli już coś się
działo, wiedzieli o tym wszyscy. Najśmieszniejsze jest jednak to, że absolutnie
nic nigdy nie wyszło poza ściany tego
biurowca.
-
Poczekaj tu – rozkazałam, sama idąc na chwilkę do swojego pokoju. – Kazano mi
obejrzeć twoje plecy i przy okazji posmarować tym – mruknęłam obojętnie,
pokazując maść szybko-gojącą.
Chłopak ponownie spojrzał na mnie z
wysoko uniesioną brwią, po czym nie wiedzieć czemu, cały zadowolony, z wrednym
uśmieszkiem odwrócił się do mnie tyłem. Padalec jeden! Dobrze wiedział, że nie
robię tego z dobrej woli. Po prostu sam by nie dał rady…
Podeszłam bliżej, nakładając sobie
na drżące ręce przezroczysty żel. Powoli, najdelikatniej jak tylko umiałam,
przeciągnęłam palcem po czerwonej, spuchniętej linii. W skupieniu oglądałam
każdy skrawek skóry, szukając niepokojąco wyglądających miejsc. Nic takiego
jednak nie zauważyłam, wszystko ładnie zaczynało się goić.
Gdy
skończyłam nakładać maść, zajęłam się resztą pleców. Mimo nienapiętych mięśni, widać
było, że chłopak nie należał do najsłabszych. Wcale mi to niestety nie
ułatwiało zadania. Będąc tak blisko, czułam pod palcami ciepło bijące od
bruneta i każdy, najmniejszy jego ruch.
Zrobiło
mi się strasznie gorąco. Ułożyłam gazę w odpowiednim miejscu, następnie
rozwinęłam kawałek bandaża przykładając do opatrunku i… cholera. Jak ja mam go
tym owinąć bez chodzenia w kółko?
Siedziałam
obok bruneta dosłownie sparaliżowana, ciesząc się, że odwrócony nie mógł
zobaczyć mojej miny. Aby owinąć jego klatkę piersiową musiałam się zbliżyć tak,
aby przełożyć taśmę z ręki do ręki. Jednym słowem, nie różniło się to wiele od
przytulania.
-
Hm? – mruknął chłopak, starając się odwrócić. Nie dałam mu, bojąc się, że
zobaczy moje całkiem malinowe policzki.
-
Nic, nic. Masz jeszcze kilka siniaków – palnęłam bez namysłu najbardziej
oczywistą rzecz, po czym wzięłam głęboki wdech i zbliżyłam się do bruneta,
owijając opatrunek bandażem.
O
ile jeszcze oddech umiałam uspokoić, serce nie chciało się już słuchać, bijąc
tak głośno, że chłopak nie mógł tego
nie usłyszeć. Zebrałam całą odwagę, jaka tylko mi pozostała, obejmując Sasuke
jeszcze raz, wyżej, chcąc jak najszybciej to skończyć.
Chłopak
siedział spokojnie, nic nie mówiąc. Cholera, zaczynała mnie ta cisza już
irytować. Schyliłam się trzeci raz, a mój ciepły oddech musnął ramię chłopaka.
Natychmiast w tym miejscu pojawiła się gęsia skórka, a mi na ten widok coś fiknęło w żołądku. Kolejna fala
ciepła zalała moją twarz, klatkę piersiową a nawet brzuch. A w sumie, to już nawet nie wiem, co jeszcze.
Przełożyłam
taśmę jeszcze kilka razy, zawiązałam dokładnie i odsunęłam się na drugi koniec
kanapy, udając, że zbieram resztki opatrunku. Potem spanikowana czmychnęłam do
łazienki umyć ręce i uspokoić się. Po pięciu minutach, gdy moja twarz była w
miarę normalnego koloru, postanowiłam wrócić do salonu. Sasuke dalej siedział w
tym samym miejscu i patrzył na mnie dziwnym wzrokiem, jakbym o czymś absolutnie
zapomniała.
No
tak, jeszcze czoło… Spokojnie, przecież cię nie pogryzie…
Usiadłam
na ławie naprzeciw bruneta, schylając się i oglądając małą ranę, widocznie już zasklepioną.
-
Jak to się dzieje, że wszystko tak szybko ci się goi? – zapytałam, przerywając
ciszę.
-
Nie wiem – odparł spokojnie.
Jego
ciemne, burzowe tęczówki uparcie we mnie wpatrzone zupełnie mnie sparaliżowały.
Nie panikowałam jak wcześniej, mimo że nasze twarze dzieliło może dwadzieścia
centymetrów. Tajemnicze spojrzenie jakby starało się powiedzieć mi coś bardzo
ważnego.
Chciałam
uciekać. Ale nie mogłam. Otaczająca go, elektryzująca powietrze aura działała
na mnie jak magnez. Czułam, jak małe iskierki przechodzą po moim kręgosłupie.
Chciałam
odwrócić twarz. Ale nie mogłam. Wiedziałam, że znów wyglądam jak soczysta
truskawka, czułam, jak pieką mnie policzki. Jednak nie byłam w stanie wyrwać
się z sideł jego oczu, patrząc w nie jak zahipnotyzowana, powoli czułam się
coraz spokojniejsza.
Chyba
powinnam coś zrobić, ale nie miałam pojęcia, co. Byłam jednocześnie
zafascynowana jego spojrzeniem, a fikające w brzuchu motylki stawały się coraz
przyjemniejszym uczuciem. Z drugiej strony byłam na niego wściekła za to, do jakiego
stanu mnie doprowadza. Bałam się, bo nie mogłam kontrolować tej sytuacji.
Twarz
bruneta zbliżyła się o kilka centymetrów. Moje ciało jednak zupełnie nie
chciało się mnie słuchać, zostając w miejscu i czekając. Nagle, kąciki ust
chłopaka uniosły się delikatne ku górze, ukazując mi coś, czego jeszcze nigdy
nie widziałam. Sasuke uśmiechał się do mnie, tak szczerze.
I
wtedy, z mojego pięknego snu wyrwało mnie głośne pukanie do drzwi. Podskoczyłam
jak oparzona, natychmiast odsuwając się od chłopaka. Ten patrzył na mnie, dalej
się uśmiechając i śmiejąc się z mojej reakcji. Poprawiłam szybko włosy i
otworzyłam drzwi.
Cholera,
nim udało mi się je brutalnie zatrzasnąć, do salonu wparowały dwie
znienawidzone przeze mnie kobiety. Baaa, złe określenie. Wredne babska. Chociaż patrząc na różowowłosą,
stojącą dumnie w różowej sukience i różowych szpilkach, cisnęło mi się na usta nieco inne określenie.
-
Co ci się stało?! – pisnęła Sakura, natychmiast podbiegając do Sasuke, który na
szczęście zdążył założyć na siebie granatową podkoszulkę.
-
Tylko nie mów, że znów ktoś ci groził – mruknęła Megumi, siadając w fotelu pod
ścianą
-
Nic mi nie jest – warknął zezłoszczony chłopak, wstając natychmiast z kanapy i odpychając
natrętną różowowłosą
Zapowiadała się awantura, w której
szczerze nie miałam ochoty uczestniczyć. Już zamierzałam się delikatnie wymknąć
do kuchni, gdy po moich plecach przeszedł ostry, lodowaty dreszcz.
-
Ty… - warknęła Sakura, celując we mnie zabójczym wzrokiem. – To wszystko twoja
wina!
-
To nie ja mu nabiłam siniaka… - mruknęłam obojętnie, gdy ta stanęła przede mną.
W tych butach była wyższa o ponad piętnaście centymetrów.
-
To ty sprowadzasz ciągle kłopoty! – ryknęła na mnie, chyba jej już do końca się
w głowie popaprało. – Masz natychmiast się wyprowadzić i wracać tam, skąd
przybyłaś!
-
Ty myślisz, że ja się ciebie wystraszę? – zapytałam z drwiną, kątem oka
obserwując zażenowaną minę Megumi i zirytowanego właściciela mieszkania.
-
Tak – odpowiedziała, podwijając rękawy swetra. – Dokładnie tak myślę.
-
Sakura… - Przyjaciółka chciała do niej podejść i ją uspokoić, ale ta się nie
dała.
-
Możecie opuścić to mieszkanie? Teraz.
– wkurzony już nieźle brunet zabierał się do niekulturalnego wyrzucenia
dziewczyn, nie dziwię się, że nie chciał bójek we własnym domu.
-
Posłuchaj mała, głupiutka dziewczynko – warknęłam, ignorując wszystkich. – To
nie ty tutaj rządzisz. Sasuke nie jest i nie będzie twoją własnością. To raz. Dwa.
To jego mieszkanie i to on decyduje, kogo chce, a kogo nie chce tu gościć. Więc skoro uprzejmie poprosił, żebyś opuściła
to miejsce, to powinnaś zebrać tą tłustą dupę i wyjść.
Dziewczynę zamurowało. Ale tylko na
chwilę, bo zaraz cała gotująca się wewnątrz, wycelowała pięść wprost w moją
twarz. Ja, reagując całkowicie instynktownie, odsunęłam się kawałek, zbijając
jej dłoń swoją własną.
- Sorry, widziałem otwarte drzwi to
wszedłem, ale chyba nie w porę… – Nagle usłyszałam rozbawiony głos Shikamaru.
-
Nie, nie. My właśnie wychodzimy – odezwała się Megumi, w pośpiechu
wyprowadzając z mieszkania Sakurę. – Paaaaa, do zobaczenia! – usłyszeliśmy z
korytarza, a następnie jeszcze echo wyzwisk rzucanych pod moim adresem.
-
Stary, wiedziałem, że lecą na ciebie laski, ale żeby biły się o ciebie w twoim
własnym mieszkaniu? – zapytał, klepiąc zupełnie zażenowanego bruneta po
plecach.
-
Zamknij się – warknął, podchodząc do drzwi i zamykając je z trzaskiem.
Ja stałam w tym samym miejscu,
powoli się uspakajając. Wcale się tej baby nie bałam. Może i była silna, ale
żeby mi przyłożyć, musiałaby mnie złapać. A to nie było możliwe. Jednak jej
arogancja i zupełny brak kultury nieźle mnie wyprowadził z równowagi.
Szczególnie, że musiały przyleźć akurat w takim
momencie.
-
A Niko widzę w formie, to dobrze. – Usiadł na fotelu, rozglądając się po
mieszkaniu. Trzeba było przyznać, że o ile nam do śmiechu nie było, to z jego
perspektywy, sytuacja była komiczna.
Sasuke również usiadł w swoim
ulubionym miejscu do czytania, patrząc na mnie z tajemniczą miną, której nie
mogłam rozszyfrować.
-
Zostaniesz na obiad? – zapytałam szatyna, swoje kroki kierując do kuchni.
Gotowanie było tym, co w tej chwili najlepiej pomoże mi ochłonąć.
-
Chętnie, może jeszcze coś ciekawego będzie się działo – mruknął zadowolony,
otrzymując jedno z najmroczniejszych spojrzeń bruneta.
Po godzinie sytuacja w miarę się
uspokoiła. W dobry nastrój powoli wprawiał wszystkich roznoszący się po
mieszkaniu zapach pieczonej ryby.
-
No, no. Powoli zaczynam wszystko rozumieć – mruknął wrednie Shikamaru, po kilku
kęsach łososia. Sasuke tylko warknął, dalej zajmując się sałatką. – No dobra,
nie na plotki tu przyszedłem. Mam kilka informacji.
Oboje z zainteresowaniem spojrzeliśmy
na szatyna.
-
Po pierwsze, jakbyście się nadal nie zorientowali, obserwują was.
-
Wielkie mi odkrycie – burknął zirytowany brunet, domyśliliśmy się tego po
ostatnim ataku.
-
Ten facet, Mitsuo Komagata, to płatny morderca. Załatwił nam już kilku ludzi.
Zawsze ten sam motyw, napad i żądanie portfela. Ale jak do tej pory, nikomu nie
udało się go złapać.
-
Wiedziałam… - szepnęłam cicho do siebie, przypominając sobie ostatnie spotkanie
z Ryoushi’m.
-
To co my mamy z tym teraz zrobić, panie komisarzu? – zapytał drwiąco Sasuke,
widać jednak dumny ze swojego czynu.
-
Dokładnie to, co zwykle. My też was będziemy pilnowali – odpowiedział szybko
Nara, chyba wolał się zająć moją rybą niż mówieniem.
-
Co z moją teorią? – zapytałam, dolewając sobie soku.
-
Trafiona w dziesiątkę. Specjaliści przebadali próbki, które znaleźliśmy u
zwiniętych ostatnio ludzi. Znaleziono w nich te same lub nieco zmodyfikowane
substancje, które były składnikami leków z listy.
Uśmiech od razu ukazał się na mojej
twarzy, mogłam być z siebie dumna. Przyczyniłam się przecież do rozpracowania
wielkiej grupy narkotykowej. Gdybym tylko mogła zobaczyć się z Anko i
opowiedzieć jej o wszystkim…
-
Teraz tylko potrzebujemy znaleźć ich laboratorium – powiedział Sasuke, sam
zabierając się za zbieranie brudnych naczyń ze stołu.
-
Dokładnie. I tu zaczyna się wasze zadanie.
-
Nasze? – zapytaliśmy jednocześnie.
-
Będziecie, nazwijmy to sobie roboczo, „przynętami”.
– Spojrzałam z niepokojem na Sasuke. – Policji i DEA zupełnie się nie boją,
bo ci nie dali rady ich złapać, a wręcz pozwolili im ogarnąć całe miasto. W
momencie, gdy ty, Sasuke, zacząłeś ich śledzić, poczuli się zagrożeni.
-
Wtedy pojawiła się Karin, żeby nas zmylić – przerwał szatynowi Sasuke.
-
Nie tylko. Zbierała o was informacje – dodał, celując wzrokiem na bruneta.
-
A jeśli nie? – zapytałam. – Może ta babcia miała rację? Że to typowa, młoda
dziewczyna sprowadzona na złą drogę i faktycznie chciała pomóc nam?
-
Sprzedała własnych ludzi, żeby zdobyć nasze zaufanie. Musiała mieć przez to
nieźle przesrane – poparł mnie brunet
-
Niemożliwe. Pomyśl, podrzuciła wam narkotyki.
-
Może to była kara za tego sędziego? Została zastraszona i nie miała wyjścia -
powiedziałam, przynosząc dzbanek z herbatą i nalewając szatynowi, za co podziękował
kiwnięciem głowy.
-
Miała wyjście: zgłosić się do nas, jako świadek koronny. Ale zamiast tego
zrobić, Sasuke nagle spotyka ją na jakiejś stacji, ta idzie w zupełnie odludne
miejsce, a tam napada go zawodowy morderca.
-
Może i masz rację – mruknęłam, upijając łyk gorącego napoju.
-
Teraz, gdziekolwiek się nie ruszycie, będziecie mieli eskortę – powiedział,
wstając i kierując się do wyjścia. – Więc jak ci już zdejmą szwy – zwrócił się
do bruneta – możecie sprawdzić ten magazyn i może poszukać tego bezdomnego,
który grzebał w biurku.
Spojrzałam z niepokojem na mojego
partnera. To był zły pomysł, aby wychodził gdziekolwiek z tak rozległą raną. No
może trochę przesadzam. Ale mimo wszystko, Sasuke nie jest zupełnie sprawny
fizycznie, przez co łatwiej mu będzie zrobić krzywdę. A tego bardzo nie
chciałam.
Shikamaru pożegnał się i wyszedł, w
mieszkaniu zapadła absolutna cisza. Zerknęliśmy na siebie, zupełnie nie wiedząc,
co teraz. Westchnęłam cicho i weszłam do kuchni, zabierając się za sprzątanie. Musiałam
wszystko sobie dokładnie przemyśleć.
Ten świat to już do końca zwariował.
Albo ja słyszę rzeczy, które nie mogły
i nigdy się nie wydarzyły. To pewnie wina tego, że przez tydzień siedziałem bezczynnie
w domu…
Niko-pielęgniarka stawała już na
głowie, żebym nie zanudził się na śmierć. Oczywiście nie powiem, że jej
zainteresowanie mną nie było przyjemne, nasze relacje wróciły do normalności. A
w każdym razie tak mi się wydaje, bo normalnymi
ludźmi nigdy nie byliśmy i pewnie nie będziemy.
Tak więc, wolny czas spędzałem
głównie na czytaniu, siedzeniu na tarasie i ewentualnie spacerowaniu po
mieście. Naturalnie w biały dzień i najczęściej w towarzystwie szatynki. Pogoda
dopisywała, już dawno nie było tak ciepłej wiosny. Odwiedziliśmy też dwa razy
Shikamaru i szpital. I to były całe atrakcje.
Zapytacie więc, czemu twierdzę, że
wszyscy zwariowali?
Otóż,
kilka dni temu, Niko wróciła z tej całej kawy z dziewczynami z redakcji, nie
wiem, po co w ogóle ona tam poszła. To było jasne, że po wizycie Megumi i Sakury
wszyscy już wiedzą, że znów miałem bójkę i będą pytali o szczegóły.
Okazało się jednak, że nikt nic nie
wie, ludzie dalej myślą, że byłem przeziębiony. Różowowłosa nie pojawiła się
wcale, a ta druga, zamiast błyszczeć w towarzystwie, siedziała cicho, nie
dogryzając nawet mojej partnerce. Ale nie to było największą niespodzianką. Dwa
dni po tym, Sakura dopadła Niko w naszym biurze tylko po to, żeby ją
przeprosić. Znaczy się, szatynka tego nie usłyszała, ale dziewczyna burczała
coś, że zachowała się zbyt emocjonalnie.
Wszystko w miarę szło po naszej
myśli. Zdjęli mi w końcu szwy, a to oznaczało, że wracamy do gry. Gry, która
robiła się coraz trudniejsza. DEA złapało kolejnych handlarzy, starając się
uzyskać od nich informacje. Nie dość, że nic z tego nie wyszło, to reszta mafii
zrobiła się niezwykle ostrożna.
- Jesteś pewien, że dasz radę? –
zapytała Niko, łapiąc mnie za rękę i zatrzymując w samochodzie.
Chcieliśmy poszukać informacji na
brudnych ulicach Bronx, gdzie niedawno jeszcze spotykałem się z Karin. Była już
dwudziesta, a szare niebo pokrywało się czarnymi, deszczowymi chmurami.
-
Nie mnie o to pytaj – odparłem pewny siebie, wychodząc na ulicę.
Ciemność powoli ogarniająca miasto
była znakiem dla wszystkich, którzy chcieli załatwić swoje interesy w
tajemnicy. Teraz mieliśmy największą szansę złapać kogoś, kto byłby chętny do
rozmowy.
-
W tym lokalu podała mi nazwisko sędziego – mruknąłem do idącej obok szatynki,
wskazując jej mały bar na skrzyżowaniu.
-
Mało romantyczne miejsce. – Wzdrygnęła się na widok wyrzucanego z niego,
pijanego mężczyzny. - Jaki mamy plan?
-
Obserwować – odpowiedziałem, stawiając kołnierz od bluzy wyżej.
Niko zrozumiawszy to, przeszła na
drugą stronę ulicy. Idąc osobno, nikt nas nie kojarzył ze sobą, byliśmy
bardziej dyskretni. Jednocześnie cały czas widzieliśmy się nawzajem, co
zwiększało nasze bezpieczeństwo.
Po kilku minutach zatrzymałem się na
przystanku, widząc jak Niko powoli podchodzi do kobiety siedzącej samotnie na
ławce. Oparłem się o wiatę, uważnie obserwując. Kobieta miała na sobie
poszarpany u dołu płaszcz i zupełnie roztrzepane włosy. Tylko tyle udało mi się
zauważyć z tej odległości. Przez przejeżdżające samochody nic nie słyszałem z
ich rozmowy.
-
Idź stąd przecz! Ja nic nie wiem! – wydarła się nagle kobieta, machając rękoma.
– Wynoś się! - Niko przez kilka sekund starała się ją jeszcze uspokoić, po czym
odeszła szybko, zostawiając ją dalej krzyczącą i chwiejącą się na ławce.
Musiała być absolutnie pijana.
Ruszyłem za szatynką, pilnując czy ktoś nie próbuje jej zatrzymać. Nic się na
szczęście takiego nie stało, kilka osób zerknęło najpierw na dziewczynę, potem
na pijaczkę i szło dalej, nie zwracając na nic uwagi.
Teraz moja kolej.
Zauważyłem mężczyznę w czarnej bluzie,
stojącego pod starym blokiem, palącego papierosa. Miał ciemny kolor skóry, więc
o tej porze ciężko było go w ogóle zauważyć w tych ubraniach. Podszedłem
powoli, opierając się obok niego.
-
Czego? – zapytał mnie podejrzliwie, odsuwając się kawałek.
-
A nic, ciepły mamy dziś wieczór – mruknąłem, dyskretnie szukając wzrokiem Niko. - Nie widziałem cie tu wcześniej. – Zlustrował
mnie wzrokiem od góry do dołu.
-
Bo rzadko tu bywam – odparłem, zauważając czającą się z zaułku szatynkę.
-
W takim razie, co cię tu przywiodło?
Jego początkowe, nieufne zachowanie
potwierdzało moje przeczucie, że dobrze trafiłem. Chodnikiem kręciło się wielu
przechodniów, nikt nie zwracał na nas uwagi. Można była spokojnie pogadać.
-
Interesy.
-
Trzeba było tak od razu. – Wyraźnie się rozluźnił, ale nadal czujny oparł się
obok mnie, częstując papierosem
-
Nie palę. Wolę pieniądze wydawać na inne rzeczy.
-
Rozumiem, rozumiem – uśmiechnął się szeroko. – To mów, kogo szukasz?
-
Koleżanki – odparłem pewnie, powoli domyślając się, z kim rozmawiam.
Facet z pewnością miał pod opieką kilka kobiet do towarzystwa.
Nie do końca z takimi ludźmi chciałem rozmawiać, ale może i oni nas na coś
naprowadzą?
-
Każdy z nas szuka towarzystwa, stary – zaśmiał się cicho pod nosem. – Chodzi mi
o szczegóły.
-
Ruda, włosy średnio długie, brązowe oczy. – Nie podejrzewałem, że mógłbym
znaleźć tu Karin, ale po słowach kobiety z bloku, gdzie mieszkała dziewczyna,
wszystko już było dla mnie możliwe.
-
Bardzo dobry wybór. Wydaje mi się, że mogę ci pomóc. – Ruszył wzdłuż ulicy,
zapraszając mnie ruchem dłoni. – Pokażę ci…
-
Dzięki, sam ją znajdę – przerwałem mu ostro. Nie chciałem, żeby łaził za mną.
-
Ok., ok. Prosto i w lewo, blok z numerem ósmym, mieszkanie piąte. Jeśli nie ma
teraz zajęcia, powinieneś ją znaleźć tuż przy samym skrzyżowaniu, naprzeciwko
klubu, trafisz na pewno.
-
Hn – burknąłem, zostawiając faceta z tyłu.
-
Dobrej zabawy – usłyszałem tylko, gdy przechodziłem na drugą stronę ulicy,
szukając Niko.
- Kto to był? – już po chwili szła obok mnie.
-
Nie chcesz wiedzieć. - Miałem świadomość, co dziewczyna sądzi o takich
ludziach, a szczególnie o kobietach lekkich obyczajów, więc wolałem jej nie
mówić wprost. – Facet zna rudą kobietę, podobną do Karin, ale nie sądzę, by
była to ona.
-
Więc kim jest ta dziewczyna?
-
Też nie chcesz wiedzieć. – Dziewczyna skrzywiła się, domyślając się, o kim
mówię. Była bardzo niezadowolona na samą myśl o tym, z kim będę rozmawiał.
Po pięciu minutach dotarliśmy na
miejsce. Neonowe światła, głośna muzyka i tłum pijanych ludzi sprawiał, że tego
klubu nie dało numer pięć, czekaj tam – powiedziałem, gdy zauważyłem kilka
dziewczyn stojących w miejscu, o którym mówił murzyn. Usłyszałem głośne
prychnięcie, Niko już się pewnie obraziła. Nie mogliśmy jednak iść razem,
dziewczyna nie chciałaby wtedy rozmawiać.
Przebiegłem szybko przez jezdnię i włożyłem
ręce w kieszenie bluzy, powoli idąc w kierunku kobiet. Wszystkie ubrane były w
krótkie spodniczki, buty na obcasie i tym podobne. Nie przyglądałem się uważnie,
miałem inne zmartwienia.
-
Hej przystojniaku, szukasz kogoś? – zaczepiła mnie pierwsza dziewczyna, miała
długie blond włosy.
-
Nie ciebie – odparłem, a ta tylko przewróciła oczami.
-
To zjeżdżaj. – Wyciągnęła papierosa i odeszła kawałek
-
Hahaha, wybacz jej. – Podeszła do mnie kolejna, mrugając zalotnie. – Jest po
prostu zazdrosna, nie często widzi się tu takich facetów jak ty. Kogo szukasz?
– Chciała podejść bliżej, ale moje piorunujące spojrzenie nie pozwoliło jej na
to.
-
Pewnie mnie – usłyszałem delikatny i wdzięczny głos za mną. Tak jak się
domyślałem, nie była to Karin. Ruda, szczuplutka dziewczyna miała na sobie
zieloną kurtkę i czarną, skórzaną sukienkę. Uśmiechała się do mnie przyjaźnie,
krocząc dumnie w moją stronę.
Nim się zorientowałem, złapała moją
dłoń i pociągnęła w kierunku bloków. Gdy tylko reszta wkurzonych i zszokowanych
kobiet nie miała nas już w zasięgu wzroku, wyrwałem się dziewczynie.
-
Jak masz na imię? – zapytałem. Dziewczyna była wzrostu Niko, ale była
drobniejsza od niej.
-
Sui, a pan?
-
Nie musisz wiedzieć.
-
Oczywiście, proszę pana – uśmiechnęła się do mnie ciepło. Była zupełnie inna
niż tamte kobiety, nie była wulgarna. Biła od niej niesamowita… uległość.
-
Ile masz lat? – zapytałem, uważnie przyglądając się jej wymalowanej twarzy.
-
Dwadzieścia. – Czyli była trzy lata młodsza. Albo odmłodził ją tak makijaż,
albo mnie okłamywała. Coś mi tu nie grało…
W
ciszy zaprowadziła mnie do swojego mieszkania. Po drodze nie mogłem nigdzie
zauważyć Niko, co mi się nie spodobało. Miałem jednak nadzieję, że umiejętności
szpiegowskie dziewczyny są większe, niż przypuszczałem.
Mieszkanie
było malutkie, ale ładnie urządzone, Sui bardzo dbała o porządek. Jeden duży
pokój z wnęką na kuchnię, po lewo drzwi do łazienki. Uwagę przykuwało spore
łóżko z czerwoną pościelą.
-
To na co ma pan ochotę? – zapytała, zdejmując kurtkę. Podeszła do mnie z
ciepłym uśmiechem, chciała rozpiąć moją bluzę. Złapałem ją w miarę delikatnie
za ręce, przyglądając się jej dużym, brązowym oczom. Szczerze to czułem się
bardzo niezręcznie. Dziewczyna była naprawdę ładna.
-
Czy mogłabyś dla mnie zmyć makijaż? – zapytałem. Zszokowana zamrugała kilka
razy. – Masz ciekawą urodę, bez tych kosmetyków wyglądałabyś ładniej.
-
Oczywiście. – Niepewnie skierowała kroki do łazienki.
Ja w tym czasie otworzyłem szybko
drzwi, mając nadzieję znaleźć Niko. Gdy je tylko uchyliłem, od razu napadł mnie wzrok rozwścieczonej
szatynki. Stała z założonymi rękoma, gotowa do mordu.
-
Dobrze się bawisz? – zapytała z grymasem na twarzy, lustrując mój ubiór, który
na szczęście był na swoim miejscu.
-
Wchodź i nie pytaj – warknąłem, wpuszczając dziewczynę i zamykając na klucz
drzwi. Podszedłem do okna, zasłaniając je grubą zasłoną.
W tym momencie usłyszałem pisk. Odwróciłem
się natychmiast łapiąc rękę Sui, wyrwałem jej telefon z ręki.
-
Nawet nie próbuj – warknąłem, drugą ręką zatykając usta dziewczynie. – Nic ci
nie zrobimy, chcemy tylko porozmawiać.
Dziewczyna szarpała się, patrząc na
mnie ze wściekłością i przerażeniem. Bez makijażu wyglądała jeszcze młodziej. I
ładniej.
-
Ja nie rozmawiam z klientami. – Odsunęła się ode mnie, tak daleko, jak tylko
mogła.
-
Jak uważasz. – Stanąłem obok Niko, która z pogardą spoglądała na wydekoltowaną
sukienkę dziewczyny. – Ale przemyśl to. Daję ci propozycję: albo z nami szczerze porozmawiasz, albo zgłoszę
policji, że jesteś niepełnoletnia.
-
Mówiłam, mam dwadzieścia lat – powiedziała pewnie, odwracając jednak wzrok. –
Mogę pokazać dowód.
-
Nie musisz, rozpoznam podrobiony. – Spojrzała na mnie z wyrzutem. – To jak
będzie?
W pomieszczeniu zapadła cisza. Moja
partnerka wreszcie na mnie zerknęła, starając się rozszyfrować mój plan.
-
Czego chcecie?
-
Ile masz lat?
-
Szesnaście. – Niko prychnęła z oburzeniem, za co skarciłem ją wzrokiem.
-
Wiesz, jakie miałabyś kłopoty - ty i twój szef - gdyby policja się dowiedziała?
– zapytałem już w miarę uprzejmie
-
Wiem.
-
To znaczy, że pomożesz nam znaleźć koleżankę, tak?
-
Jesteście z policji? – zapytała, cofając się, zupełnie wystraszona.
-
Nie, załatwiamy własne sprawy. Więc?
-
Usiądźcie. – Zajęła krzesło przy stoliku, nam wskazując fotel i łóżko. Niko po
dłuższym namyśle usiadła, krzyżując ręce i rażąc wrogim spojrzeniem rudowłosą.
Nie wiem, o co jej chodziło, nigdy aż tak wrogo nie reagowała. Może czasami na
Megumi…
-
Szukamy rudowłosej kobiety o imieniu Karin.
-
Pomyliliście mnie z kimś – odparła spokojnie, przyglądając się dyskretnie
szatynce, pewnie nie miała pojęcia, kim ona jest i dlaczego się tu znalazła.
-
A może słyszałaś coś o niej?
-
Nie wydaje mi się – mruknęła, zasłaniając rękoma twarz.
-
Zastanów się, mamy czas.
Dziewczyna zamilkła, wbijając
nieprzytomny wzrok w ścianę. Rozsiadłem się wygodniej na łóżku, czując na sobie
lodowate spojrzenie Niko.
-
Ona nic nie wie, chodźmy już – burknęła, wyraźnie zirytowana.
-
Chwila. – Sui podniosła głowę w moją stronę – Koło dwóch, może trzech tygodni
temu. Miałam takiego klienta… rozmawiał przez telefon. Mówił coś, że on nie
wie… i żeby ten ktoś zapytał się rudej.
-
W mieście jest tysiące rudych – zwróciła uwagę Niko, kręcąc nosem.
-
Potem mówił, że… ta cała Karin, jest tam gdzie zwykle.
-
Jesteś tego pewna? – Niko była wyraźnie wkurzona, co słychać było w jej głosie,
miała dość tego miejsca i tej dziewczyny
-
Nie…
-
Co jeszcze mówił? – zapytałem, słuchając uważnie.
-
Nie wiem, nie pamiętam już, mówił coś o jakiejś rzece. Nie podał nazwy tego
miejsca, ale chyba chodziło o towar, albo o pieniądze.
-
Kim był ten mężczyzna? – zapytała nagle zainteresowana Niko.
-
To stały klient. Mówili na niego Kakaricho (jap.
kierownik).
-
Karin mówiła, że jest dziewczyną jednego z nich.
-
To nieprawda. Oni nie mogą mięć dziewczyn, rodziny czy kogokolwiek, o kogo
mogliby się martwić. – Czyli kolejne kłamstwo - Z resztą, to już nie ważne,
zdechł dwa tygodnie temu.
-
Zdechł? – powtórzyłem, zdziwiony.
-
Ktoś go zastrzelił, tak mówili na mieście. Dobrze tak skurwysynowi. – Rozsunęła
znajdujący się z przodu suwak sukienki, odwracając się do nas plecami.
Nie mogłem uwierzyć własnym oczom, niemal całe
plecy dziewczyny pokryte były resztkami fioletowo-żółtych sińców. Jeżeli tak to
wyglądało po dwóch tygodniach, jak to musiało wyglądać wcześniej…
-
Czemu nie zgłosiłaś tego na policję? – Spojrzałem na Niko, która z szeroko
otwartymi oczami wpatrywała się w dziewczynę.
-
Głupia jesteś? – Sui zapytała z ironią. – Nie minęłyby trzy godziny i już bym
była martwa.
-
Jak ty tu trafiłaś?
-
Nie wasz interes. Powiedziałam już wszystko, co wiem. – Gdy dziewczyna ubierała
się, kątem oka zauważyłem kolejne ślady, pod piersiami i na brzuchu. Żałowałem,
że facet jest martwy. Za coś takiego należała mu się większa kara, niż tylko
zastrzelenie.
- Spokojnie. Jeżeli nam powiesz,
postaramy ci się pomóc. – Z zamyślenia wyrwał mnie łagodny głos Niko.
-
A niby jak?
-
Możemy cię stąd zabrać, wywieźć do innego miasta.
Oczy dziewczyny natychmiast zaszły
łzami. Z opryskliwej i twardej, w jednej chwili zmieniła się, zdjęła maskę
noszoną na co dzień.
-
To nic nie da, znajdą moją siostrę. Wezmą ją na moje miejsce, ona ma dopiero
dwanaście lat – jąkała, zanosząc się płaczem.
Niko powoli podeszła do skulonej
rudowłosej i kucnęła przed nią. Objęła jej dłoń, skupiając tym uwagę
dziewczyny.
-
Zabierzemy i twoją siostrę, tylko daj
sobie pomóc. – Brązowe oczy wpatrzone były w szatynkę, jakby była
objawieniem, szansą na nowe życie. – Teraz spokojnie. Powiedz, jak tu trafiłaś.
-
Sama przyszłam. – Ciągle łkała, spoglądając raz na mnie, raz na Niko. – Matka
zmarła z przepicia, ojciec narkoman, szybko znalazł sobie inną, która mnie i
moją siostrę wyrzuciła na ulicę. Poszłyśmy do babki, ale ona nie miała pieniędzy,
żeby nas utrzymać. Nie mam żadnej szkoły, nikt nie chciał mnie przyjąć…
Trafiłam tu…
Skończyła, uspakajając się powoli.
Oboje byliśmy w szoku. Niko spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem, prosząc mnie,
abym pomógł dziewczynie.
-
Musicie już iść – szepnęła, wycierając łzy w zaczerwienionych policzków.
-
Za trzy dni ktoś przyjedzie po ciebie i twoją siostrę. Zostawcie wszystkie
swoje rzeczy. Resztą zajmiemy się my. I masz milczeć, jasne?
Dziewczyna otworzyła usta, a jej brązowe
oczy ponownie się zaszkliły. Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, rzuciłem
pieniądze na stół, tak, aby nie wzbudzić podejrzeń jej szefa. Potem wymknęliśmy
się z budynku tak szybko, jak tylko się dało, zostawiając rudowłosą samą.
To, co jednym tchem opowiedziała Sui,
było przerażające. Społeczeństwo zawsze stawiało prostytutki na szarym końcu
drabiny moralności. Nikt, nigdy nie
patrzył jednak na świat z punktu widzenia tych dziewczyn. Wiele z nich, tak jak
rudowłosa, potrzebowały natychmiastowej pomocy, ale przecież kto współczuje
dziwce?
-
Co zamierzasz zrobić? – zapytała Niko, zapinając pasy. Wiedziałem dokładnie, o
co jej chodzi.
-
Wywieźć je daleko. Bardzo daleko.
Zamiast
jechać do domu, pojechaliśmy na komendę przekazać informacje Narze. Na miejscu
byliśmy około dwunastej w nocy. Szatyn siedział w swoim biurze nad stertą
papierów z kubkiem kawy, mrucząc pod nosem przekleństwa.
-
Jak po romantycznym spacerze? – zapytał, nawet na nas nie patrząc. Miał zły
humor.
-
Potrzebujemy objąć pewną dziewczynę systemem ochrony świadków – powiedziała
Niko, siadając na czarnym krzesełku.
-
Gdybyśmy tak pomagali każdej osobie,
która nam cokolwiek powie, zabrakłoby nam już dawno nazwisk. Dowiedzieliście
się czegoś? – burknął niezadowolony, że mu przeszkadzamy
-
Tak. Z dziewczyną, którą spotkaliśmy, sypiał kierownik Bronx.
-
No kurwa, dopiero teraz mi to
mówicie? – Natychmiast wstał i zaczął krążyć w kółko pokoju. – Już go prawie
namierzyliśmy, a tu nagle oni nam go sprzed nosa sprzątnęli!
-
Oni? – zapytałem, dając do zrozumienia, że nie bardzo wiemy, o co chodzi.
-
Szef tej całej mafii. Zorientowali się, że go znaleźliśmy, więc został
zastrzelony zanim my zdążyliśmy go przejąć – odpowiedział, łapiąc się u nasady
nosa, myśląc nad czymś intensywnie. - Co mówiła ta dziewczyna?
-
Pamiętała, jak ktoś do niego dzwonił i pytał o Karin. Mówił też wtedy coś o
rzece.
-
To wskazywałoby nasz magazyn – mruknęła Niko.
-
Przez dwa tygodnie nic tam się nie
działo, to nie może być to miejsce. Wielokrotnie sprawdzaliśmy wszystkie
zakamarki.
-
W takim razie dalej jesteśmy w czarnej dupie – skwitowałem krótko sytuację.
-
No to sprawdźcie i ten magazyn! Skoro macie takiego farta, to może wam się uda
coś znaleźć – dodał ze zrezygnowaniem, siadając na fotelu i wracając do papierów.
Widać było po nim przemęczenie.
Nie chcąc go już bardziej wkurzać,
wróciliśmy do domu. Niko od razu się przebrała i wyszła na taras. Po kilkunastu
minutach usiadłem obok niej, stawiając na stoliku obok dwa kubki herbaty.
Szatynka wzięła jeden, dziękując cicho. Była owinięta w brązowy, puchaty koc.
-
Nad czym tak myślisz? – zapytałem, przyglądając się nieobecnym, soczyście
zielonym tęczówkom.
-
Co my zrobimy z Sui?
-
Wyślemy ją i jej siostrę do Seattle, stamtąd dojadą bezpiecznie do Olimpii.
-
Tak daleko? – Jej lśniące, zmartwione oczy napotkały moje.
-
O to chodzi. Mam tam mały apartament.
-
Będą mogły tam spokojnie zamieszkać – szepnęła cicho, odchylając głowę i
patrząc w zachmurzone niebo.
-
Mają zakwaterowanie, a stara pani Okimoto, która tam mieszka, zajmie się nimi,
pośle do szkoły – dodałem, nadal patrząc na współlokatorkę.
Siedzieliśmy w ciszy przez
kilkanaście minut, powoli zacząłem się zastanawiać, czy szatynka aby nie
zasnęła na krześle.
-
Czemu byłaś dziś taka wściekła? – zapytałem.
-
Zdawało ci się – mruknęła sennie, wiercąc się jak kot starający się wygodnie
ułożyć.
-
Twój wzrok mówił zupełnie coś innego.
-
Po prostu nie podobało mi się tamto miejsce. – Otworzyła oczy, spoglądając na
mnie przeciągle.
Nagle do głowy wpadł mi zupełnie
idiotyczny pomysł tłumaczący zachowanie szatynki. Zbliżyłem się do niej, tak
jak tylko mogłem, aby dokładnie widzieć jej całą, uroczą twarz.
-
A może ty byłaś zazdrosna? – zapytałem, unosząc brew, a oczy dziewczyny
natychmiast się otworzyły.
-
No chyba oszalałeś! – Zerwała się, szybko zbierając swoje rzeczy z krzesła. –
Przeceniasz się Uchiha, ten koleś musiał ci mocno przyłożyć tym kijem.
Po czym - cała czerwona na twarzy - szybko
weszła do swojego pokoju. Chcąc czy nie, musiałem się przyznać, że zaimponowała
mi dziś swoim zachowaniem. Mimo że otwarcie nienawidziła tego, czym była Sui,
chciała jej pomóc. Naprawdę szczerze przejęła się losem dziewczyny.
Uśmiechnąłem się sam do siebie, siadając
wygodnie i obserwując śpiące miasto.
Następny dzień spędziliśmy w domu,
przeglądając mapy miasta i analizując każdy szczegół z wczorajszego wieczoru.
Sasuke dodatkowo załatwiał wszystkie sprawy związane z ucieczką Sui. Ciężko
było zamówić w miarę ekonomiczny finansowo lot w tak krótkim czasie. Dodatkowo
ktoś musiał odwieźć dziewczyny na lotnisko, odebrać w Seattle i bezpiecznie
odwieźć do nowego domu.
Nie
mogliśmy tego zrobić my, żeby nie ściągnąć na siebie tym kłopotów. Byliśmy już
zbyt popularni. Potrzebna była pomoc.
I tu, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, przydała się nasza niezawodna, redakcyjna
rodzinka.
Popołudniu
odwiedzili nas Naruto, Neji i Kiba, oferujący swoją pomoc w porwaniu
dziewczyny. Przyszła również Tenten, chcąca w jakiś sposób działać. Po
zapoznaniu się z historią Sui nikt już nie myślał o niebezpieczeństwie, jakie
im groziło podczas akcji lub potem. Panowie zaczęli planować, jak dokładnie ma
wyglądać transport, a ja z szatynką pakowałyśmy walizki.
Faktycznie
chodziło o to, aby całość wyglądała na porwanie. Dlatego musiały zostawić
wszystkie swoje rzeczy. Gdyby szef zorientował się, że uciekły, z pewnością by ich
szukał. Dlatego wraz z Tenten, przerzuciłyśmy swoje szafy w poszukiwaniu ubrań,
które mogły się dziewczynom przydać, a resztę rzeczy dokupiłyśmy.
Wieczorem
wszystko już było gotowe i opracowane. Siedzieliśmy zadowoleni w salonie,
zajadając się zapiekankami, które przygotowałam.
-
Kuurczeeee, ale ty Sasuke masz fajne życie! Śledztwa, ściganie przestępców,
walki – powiedział Naruto, siedząc w fotelu i udając, że się z kimś bije. Tak
się wyginał, że łokciem potrącił wazon z kwiatami, który w ostatniej chwili
złapał Neji.
Blondyn
spłonął rumieńcem, drapiąc się w tyłu głowy i mrucząc przeprosiny w moją
stronę.
-
Taa… szczególnie, gdy płatny morderca próbuje ci poderżnąć gardło – westchnął brunet siedzący w swoim ulubionych
fotelu, pod lampą. Wszyscy natychmiast spojrzeli w jego stronę ze zdziwionymi
minami.
-
To ty nie byłeś przeziębiony? – burknął Kiba, zupełnie zbity z tropu.
-
Przepraszam, to moja wina – powiedziałam, podnosząc do góry ręce – Nie
chcieliśmy, żeby ktokolwiek się o tym dowiedział. I tak już mamy spore kłopoty
z prasą.
-
To co się tak właściwie stało? – zapytał Neji, odchylając się wygodnie na
kanapie i słuchając uważnie.
-
Nic. Klasyczny napad, rozbita głowa i rozcięte od szyi plecy. Facet już siedzi
– mruknął bezbarwnym tonem Sasuke, spokojnie biorąc łyka herbaty. Wszyscy
spoglądali na niego z niedowierzeniem jak na wariata, a szczęka Naruto opadła.
-
No tak, tak, Bohater Narodu musiał się pochwalić. – Zakryłam ręką czoło, kręcąc
na boki głową. A tyle się namęczyłam, żeby wcisnąć im ten kit z przeziębieniem.
-
Aleee, żyjesz, tak? – zapytał się Naruto, na co każdy zareagował śmiechem. – To
znaczy, nic ci już nie jest? – poprawił się blondyn.
-
Jak widać – odpowiedział, również kręcąc głową.
-
No dobra, to jak już wszystko ustalone… – Kiba wstał i przeciągnął się – to ja
wracam do domu, zostawiłem Akamaru samego.
I tak w ciągu dziesięciu minut
wszyscy pożegnali się i wyszli, zostawiając nas samych. Zaczęłam sprzątać ze
stołu, zanosząc brudne talerze i szklanki do kuchni. Sasuke sam, bez pytania
stanął przy zlewie i zaczął podwijać rękawy granatowej koszuli.
-
Nie sądziłam, że wszyscy będą tacy chętni do pomocy.
-
Lubią angażować się w takie charytatywne rzeczy – usłyszałam z za ściany, gdy
przecierałam ławę w salonie. Musiałam też ogarnąć resztę bałaganu, jaki zrobił
Naruto.
-
Charytatywność to zbieranie pieniędzy – powiedziałam, wchodząc do kuchni i
mijając chłopaka, który już skończył, a ja dopiero zaczynałam sprzątać blaty –
a nie robienie składki, żeby porwać dwie nieletnie dziewczyny.
Stanął niedaleko mnie, w miejscu
gdzie chciałam jeszcze uprzątnąć leżące przyprawy. Podeszłam bliżej, dając do
zrozumienia, żeby się odsunął.
-
Chcę tu posprzątać.
-
A czy ja ci zabraniam? – zapytał, nie ruszając się nawet o milimetr, za to
uparcie się na mnie patrząc.
-
Na co się tak gapisz? – spytałam lekko poirytowana.
-
Umalowałaś się dziś.
-
Ojej, jakie odkrycie. – Nie bardzo wiedziałam, o co mu chodzi. To normalne, że
dziewczyny się malują. To, że nie robiłam tego na co dzień, nie znaczy, że w
ogóle nie wiedziałam, jak to się robi.
-
Bez pudru wyglądasz ładniej – powiedział przekręcając na bok głowę, dalej nie
spuszczając ze mnie wzroku.
Nawet nie zdążyłam zareagować, gdy
podniósł swoją dłoń, wkładając mi za ucho kosmyk włosów, który wyślizgnął się z
kucyka.
-
Sui też tak mówiłeś? – zapytałam z wyrzutem.
Ok., współczułam dziewczynie i
chciałam jej pomóc, ale to nie znaczy, że zapomniałam kim jest. Przez krótką
chwilę zachowywała się w stosunku do Sasuke, jak… no wiecie kto, a on - żeby
nie wzbudzić podejrzeń - też musiał
być dla niej miły.
Widziałam doskonale, jak prowadziła
go wczoraj za rękę. Nie dość tego, też kazał jej zmyć makijaż. Już nie wspominając,
że jak na rudą, była wyjątkowo… ładna. Nie byłam zazdrosna, po prostu było mi przykro
i nie bardzo nawet wiedziałam z jakiego powodu… Umalowanie się trochę poprawiło
mi humor.
Zerknęłam na bruneta, który patrzył
na mnie z podniesioną brwią, starając się uwierzyć w to, co przed chwilą
usłyszał, po czym na jego twarzy pojawił się szczery uśmiech zadowolenia.
-
Jesteś zazdrosna – stwierdził niedowierzającym głosem
Uderzyłam
go pięścią w ramię, tak w miarę
lekko.
-
Nie jestem, nie mam nawet o co. – Przewróciłam oczami, robiąc obrażoną minę.
-
Tak, Sui też tak powiedziałem, tylko po to, by mieć pewność, że nie jest
pełnoletnia. Makijaż, który miała, sporo ją postarzał. Przy okazji miałem czas
cię wpuścić – wytłumaczył, nieźle rozbawiony moim zachowaniem
-
Powtarzam: nie jesteśmy… no nie wiem, czym…
– aż ciężko mi to przechodziło przez gardło – …więc nie mam o co być zazdrosną,
po prostu się przeceniasz.
-
Naprawdę? – Nim się zorientowałam, oderwał się i obchodząc mnie, przyparł do
blatu.
Jego głęboki ton głosu poczułam aż w
klatce piersiowej. Serce najpierw stanęło, a potem zaczęło bić szalonym tempem.
Odwróciłam twarz, starając się ukryć szybko pojawiające się, czerwone plamy na
policzkach.
A ten padalec stał, rozbawiony moją
reakcją. Ręce trzymał po obu stronach na blacie, tak, że nie miałam jak uciec. Zaczęłam
się wiercić, położyłam ręce na jego klatce piersiowej chcąc odepchnąć chłopaka,
ale to spowodowało, że ten jeszcze bardziej się zbliżył.
Uniosłam głowę, aby sparaliżować
wzrokiem chłopaka, ale gdy tylko spojrzałam mu w oczy… Elektryzująca aura uderzyła
w moje ciało, powodując uspokojenie i znajome iskierki na kręgosłupie. Tuż pod
swoją prawą dłonią czułam niespokojnie bijące serce. Przestałam uciekać. Patrzyliśmy
na siebie w ciszy, nie bardzo wiedząc, co dalej.
Nagle ręce chłopaka niespodziewanie
powędrowały na moje plecy, przyciskając mnie do niego. Na szczęście dzieliły
nas jeszcze moje dłonie. Brunet zupełnie nie przejmując się niczym, położył
brodę na moim ramieniu, wtulając nos w moją szyję.
Ze zdziwieniem zauważyłam, że nie
jestem już przerażona, wręcz przeciwnie. Nie rozumiałam, czemu tak reaguję.
Moje dłonie też powędrowały na jego plecy. Przyjemnie ciepło bijące od chłopaka
otuliło całą moją sylwetkę, sprawnie otępiając zmysły. Czułam zapach chłopaka i
jego oddech łaskoczący moją szyję.
Nie wiedzieć czemu, nagle zrobiłam się
zupełnie senna.
Po kilku chwilach Sasuke odsunął się
ode mnie, przez co niechętnie musiałam go puścić.
-
Idź spać, jutro czeka nas trudny dzień.
Omal
się nie przewróciłam, gdy puścił mnie zupełnie. Odeszłam powoli w kierunku
drzwi, prawie się w nich nie mieszcząc przez zawroty głowy. Aby to zakamuflować,
złapałam się futryny i odwracając się, życzyłam dobrej nocy.
Otworzyłam oczy, przekręcając się na
drugi bok. Nie musiałam patrzeć w okno, aby wiedzieć, jaka była pogoda. To
właśnie głośny szum kropli deszczu bijących o parapet mnie obudził. Paskudna
pogoda. Spojrzałam na zegarek, było dobrze po jedenastej.
Wyszłam z pokoju, rozglądając się po
mieszkaniu. Bruneta nie było. Zaglądając do kuchni natychmiast przypomniał mi
się wczorajszy wieczór. Przez chwilę zastanawiałam się nawet, czy to nie sen. A
jeśli tak, to czemu się z niego wybudziłam?
Korzystając z tego, że Sasuke nie
ma, rozsiadłam się na kanapie przed telewizorem w skąpej piżamie, jedząc
śniadanie i oglądając wiadomości. Następnie zakopałam się pod puchatym kocem,
przełączając na kreskówki i drzemiąc jeszcze dwie godzinki. Jak ja uwielbiałam
takie leniwe dni, szumiący za oknem deszcz pieścił moje uszy, wprawiając mnie w
przyjemny, senny nastrój.
-
Jeszcze się nie wyspałaś? – Podskoczyłam jak oparzona, gdy usłyszałam głos
bruneta, który właśnie wrócił.
-
Nie budzi się śpiącego na kanapie – mruknęłam oburzona, okręcając się ściślej
kocem.
-
Nie budziłem rano, gdy wychodziłem do Shikamaru.
Mogłam się domyślić - był ciepło
ubrany i miał mokre włosy lepiące się do czoła. Wszedł do kuchni, rozkładając
zakupy. Po wczorajszej wizycie Naruto i Kiby trzeba było uzupełnić braki w
lodówce i szafkach.
-
Co u niego? – zapytałam, człapiąc za chłopakiem w puchatych skarpetach.
-
Nic, widzieli tylko kilku bezdomnych kręcących się niedaleko magazynu. – Usiadł
przy stole, patrząc za okno. – Chciał, abyśmy dziś to sprawdzili.
Aż mnie ciarki przeszły po plecach,
na zewnątrz lało jak z cebra. Godziłam się na wszystkie niebezpieczeństwa
związane z pomocą DEA, ale żeby moknąć w takim deszczu? Oni chyba za dużo od
nas wymagali…
-
Mamy jakieś inne opcje? – zapytałam z nadzieją w głosie.
-
Jedyne opcje, jakie mamy, to albo wyruszyć o osiemnastej, albo o dziewiętnastej.
Westchnęłam i głośno jęcząc całą
drogę do mojego pokoju, poszłam się przebrać. Po obiedzie ledwie co weszłam do
wanny wypełnionej po brzegi pianą, a już musiałam z niej wychodzić. W drodze do
pokoju, opatulona w szlafrok i ręcznik na głowie, prawie wywróciłam się,
wpadając na Sasuke.
-
Ubierz się cieplej, wypogadza się i zanosi na mocny przymrozek. – Spojrzał na
mnie przelotnie, po czym sam zajął łazienkę.
Cudownie. Jak nie leje, to mróz…
Zgodnie z naszym planem, trzecie
zwiedzanie magazynu zaczęliśmy od drogi, którą ostatnio uciekaliśmy. Sasuke
miał rację, zapadał już zmrok i temperatura spadała na łeb na szyję. Mimo
założenia grubszych legginsów było mi chłodno. Szłam spokojnie skarpą rzeki,
przypominając sobie wstrętny odór wody, do której wpadłam kilka tygodni temu.
Zimny wiatr poruszał niespokojnie gałęziami drzew otoczonymi małymi listkami,
przez które przedostawała się blada poświata księżyca.
-
Widzisz coś? – usłyszałam ciche pytanie partnera idącego z tyłu.
-
Nic. – Rozejrzałam się jeszcze dla pewności. – A ty?
-
Hn. – zatrzymałam się, odwracając do chłopaka. Prawie na mnie wpadł, głowę
mając zbyt wysoko, by patrzeć pod stopy i zbyt nisko, by widzieć coś przed sobą
– Nic.
Popatrzyłam zdziwiona, nie wiedząc,
o co mu chodzi. Ten tylko wzruszył ramionami, popędzając mnie do przodu.
Faceci…
Idąc dalej skarpą, obserwowałam
rozświetlone milionami lamp kolorowe centrum miasta po drugiej stronie rzeki.
Było zbyt daleko, aby słychać było jego gwar i szum. Wyglądało przez to trochę
jak jawa - miasto duchów pojawiające wraz z pierwszą gwiazdą na ciemnym niebie
i ginące wczesnym rankiem. W pewnym momencie zauważyłam małe molo, całkiem
niedaleko opuszczonego budynku. Weszłam na nie uważając, gdyż stare, mokre drewno
było w wielu miejscach spróchniałe.
-
Eh, łańcuchy są zupełnie zardzewiałe. Wygląda na nieużywane – szepnęłam do
bruneta, rozglądającego się niedaleko mnie.
-
Ten cały Kakaricho wyraźnie wspominał o rzece. Innej tu w pobliżu nie ma.
-
Chodźmy już do magazynu – mruknęłam, przechodząc obok chłopaka. Zaczynałam już
porządnie marznąć. Miałam nadzieję, że chociaż tam schronimy się przed
lodowatym wiatrem targającym naszymi ubraniami.
Lewie uszłam może ze trzy metry, gdy
nie zauważywszy dołka w zastygłym już błocie, prawie się przewróciłam. W
ostatniej chwili złapał mnie Sasuke, automatycznie wylądowałam w jego
ramionach.
-
Uważaj jak chodzisz – powiedział rozśmieszony, a para wodna z jego oddechu
omiotła mi twarz. Natychmiast mu się wyrwałam, stając na własnych nogach.
Popatrzyłam na dziwną dziurę pod nogami.
-
To są ślady. – Ukucnęłam, dotykając podłoża.
-
Masz rację, tam się rozdzielają. – Wskazał miejsce niedaleko mnie.
-
A więc jednak ktoś korzysta z tej przystani – mruknęłam.
Jedne z pewnością prowadziły w
stronę budynku, ruszyliśmy więc drugim śladem, który za sto metrów zupełnie
znikł wśród starych, zgniłych liści. Zaczęliśmy krążyć wokół tego miejsca,
płosząc złowieszczo kraczące nad nami czarne ptaki.
-
To nie ma sensu – warknął zirytowany chłopak. – Nic tu nie znajdziemy, tylko
jakieś drzewa i krzaki.
Ruszyliśmy w stronę magazynu,
wchodząc już doskonale znanym oknem. Labirynt pokoi biurowych powitał nas
chłodem i kurzem, jak ostatnio. Przechodziliśmy z pokoju do pokoju w zupełnej
ciszy i ciemności. Nie zmieniło się tu absolutnie nic, budynek nadal popadał w
ruinę.
-
W tym pokoju stało biurko – szepnęłam do chłopaka, przypominając sobie sofę, za
którą się skryłam.
-
Może tylko ci się zdaje, bo już go tu nie ma – odpowiedział, sprawdzając
kolejny pokój. Może? Wtedy wszystko działo się tak szybko…
W wielu miejscach przeciekał dach, a
kałuże powoli zamieniały się z ślizgawki. Wszystko śmierdziało wilgocią i
stęchlizną. Omijając kolejne pudła i inne walające się śmiecie, przeszliśmy do
wielkiej hali, znajdując jedno wielkie nic.
Zaczynało mnie to już irytować. Coś w
tym miejscu musiało być nie tak.
Skoro były ślady przy molo, bezdomny upierał się, że jacyś ludzie tu
przyjeżdżali…
-
Sasuke, tu nic nie ma – jęknęła Niko, zaglądając do kolejnych pustych pudeł.
-
Jest, tylko my do jasnej cholery nie możemy tego znaleźć. – Kopnąłem z
frustracją strojące obok krzesło, które potoczyło się z głośnych echem po hali.
Wyszliśmy przed budynek, od strony
ulicy. Niko otuliła się wyżej szalikiem, starając się ochronić przed szalejącym
mroźnym wiatrem. Szliśmy chodnikiem w kierunku północnym, szukając miejsca, w
którym mogli skryć się przed chłodem bezdomni. Oni powinni coś wiedzieć.
-
Co teraz? – mruknęła Niko, energicznie trąc sobie zmarznięty nos
-
Wyślij Narze wiadomość, co znaleźliśmy.
Już po chwili Niko przeczytała mi
odpowiedź.
Jeśli nic nie ma na
zewnątrz, może jest wewnątrz? Pod podłogą?
-
Przecież to absurdalne. Nagle okaże się, że jakaś zgraja bandytów ma super,
ekstra, nowoczesne, mega laboratorium pod jakimś starym, zapadniętym magazynem?
– spytałem z ironią, kierując się w stronę budynku bez drzwi, niedaleko ulicy.
Wydawało
mi się, że widziałem tam jakiś ruch.
-
To ma sens, Sasuke. To tłumaczy,
dlaczego nic do tej pory nikt nie znalazł, a Kakaricho mówił jednak o tej rzece – powiedziała Niko, idąc za
mną.
-
Jedyne, co tu mogło być, to chwilowo
punkt wymiany lub spotkań. Po wizycie policji ewentualnie kręcą się tu teraz bezdomni. I tyle – mruknąłem,
schodząc z chodnika na błotnistą ścieżkę i uważając, by nie zatopić się w
kałużach lub nie przewrócić o gruz. - To jest wręcz niemożliwe, aby zbudować
tajne laboratorium pod taką ruderą. Wszystko by się zarwało.
Budynek okazał się być starą, niską
kamienicą, a wnęka, którą wziąłem za drzwi, to po prostu mała brama. W kilku
oknach tliły się lampki, dając wrażenie, jakby miejsce, w którym się
znaleźliśmy, było nawiedzone. Podwórko całe było pełne błota, a w ciemnych
zakamarkach widać było ruch postaci.
-
Nie podoba mi się to miejsce – mruknęła Niko, stając bliżej mnie, chroniąc się
przed lodowatymi podmuchami.
Ruszyłem powoli w stronę postaci w
ciemnym płaszczu, niosącej na plecach coś na kształt krzesła. Dziewczyna
podążała za mną, oglądając się niespokojnie na boki.
Mężczyzna słysząc nasze kroki odwrócił
się, a srebrne światło księżyca oświetliło jego pomarszczoną, starą twarz.
-
Pomóc panu? – zapytałem spokojnie, zbliżając się bardzo powoli, aby go nie
przestraszyć
-
Nie! – warknął, łapiąc za krzesło jeszcze mocniej. – Czego?
Chcąc czy nie, dwoje młodych ludzi
ubranych w czyste rzeczy musiało wzbudzać podejrzenie w takich ludziach jak ci.
-
Jesteśmy z pomocy społecznej – powiedziała nieśmiało Niko – Zbieramy informacje
o ilości przebywających tu ludzi, aby móc dobrze zorganizować pomoc.
-
Nie potrzebujemy łaski, sami sobie radzimy.
-
A może pan nam tylko powiedzieć, ilu tu was jest? – Dziewczyna zdecydowanie
nadawała się do takich akcji, jej uprzejmy ton wywoływał pewien rodzaj ufności
u rozmówców. Nawet ja zaczynałem jej wierzyć.
-
Różnie. – warknął, marszcząc brwi i zastanawiając się chwilę – Tak na stałe to
z dziesięć osób.
-
A inne miejsca w pobliżu? Magazyn niedaleko?
Oczy starca spojrzały na nią ze
strachem, potem na mnie.
-
Nie wiem nic! Dajcie mi spokój! - Odwrócił się szybko i zniknął w czeluściach
nocy.
Spojrzeliśmy na siebie zdziwieni, po
czym ruszyliśmy, szukając dalej. Po chwili napotkaliśmy młodą kobietę, koło
trzydziestki, idącą od boku do boku. Nuciła jakąś melodię, potykając się ciągle
o własne nogi i zbyt długą, poszarpaną u dołu spódnicę. Podeszliśmy do niej nie
tyle, żeby zapytać, a po to, by sprawdzić, czy nie potrzebuje pomocy medycznej.
Czarne, kręcone włosy otaczały chorowitą, bladą twarz.
-
Proszę pani? – zapytała Niko, podchodząc powoli do opierającej się o zepsutą
latarnię kobiety, zero reakcji. – Czy słyszy mnie pani? Sasuke, ona nie jest
pijana…
Czyli naćpana, jeszcze gorzej.
-
Ej, zostawcie ją! – Krzyk kobiety w czerwonej kurtce rozległ się po echem całym
podwórku. Podbiegła do niej, natychmiast odtrącając Niko i podtrzymując ledwie
przytomną.
-
Spokojnie, chcemy pomóc – powiedziała Niko unosząc ręce na znak, że nie chce
zrobić nikomu krzywdy .– Ta kobieta potrzebuje lekarza.
-
Wcale nie potrzebuje – mamrotała, starając się pociągnąć narkomankę za sobą –
Zaraz otrzeźwieje, gorzej z nią bywało.
-
Nalegam, abyśmy jednak wezwali karetkę.
-
Odczepcie się – warknęła, dalej szarpiąc się i próbując odkleić półprzytomną od
słupa.
-
Mogę chociaż pani pomóc? - Kobieta miała zbyt mało siły, aby poradzić sobie ze
swoją mamroczącą pod nosem koleżanką.
-
A jak pan chce… - spojrzała spode łba i poszła w stronę budynku.
Z cichym westchnieniem kucnąłem,
łapiąc kobietę pod nogami i plecami, ruszyłem w tym samym kierunku. Była
zaskakująco lekka, nawet się nie wierciła, najwyraźniej zasypiając. Wszedłem do
ciemnego pokoju, kładąc ją we wskazanym miejscu. Nie było to może łóżko, ale
posłanie było miękkie.
Podszedłem do Niko stojącej w progu
i rozglądającej się dyskretnie po brudnym pomieszczeniu. Ze ścian odpadał
całymi fragmentami tynk, podłoga z większej części ułożona była ze starych,
nielakierowanych desek. Na środku stał mały piecyk na węgiel, w którym tliły
się czerwone kamyczki, dając marne, matowe światło. Wokół paleniska, na
podobnych posłaniach, siedziały jeszcze dwie inne kobiety, otulone w materiały
podobne do koców. Ciężko było zauważyć coś więcej, było zbyt ciemno. Nawet
twarzom nie mogliśmy się dokładnie przyjrzeć.
-
A co, ona znowu była z tym starym dziadem? – zapytała jedna, szturchając
nieprzytomną kobietę
-
Zostaw, ona musi się przespać, to jej przejdzie.
-
A ci to kto? – zapytała trzecia, wskazując nas palcem.
-
Jesteśmy z opieki społecznej, czy mogłyby nam panie pomóc? – zapytała uprzejmie
szatynka.
-
A to nie wy powinniście nam pomóc? – warknęła z ironią najbliżej nas siedząca.
-
Chcieliśmy zadzwonić po pogotowie, ale…
-
Nie ma mowy – powiedziała kobieta najbliżej śpiącej - Ta głupia baba i tak nie
zmądrzeje. Już się ostatnio prawie przewinęła, trzy dni rzygała. I co? I nic to
nie dało!
-
Ta kobieta jest uzależniona od heroiny? – spytałem, powoli podejrzewając, skąd
pochodziły narkotyki.
-
A od czego, chłoptasiu? Ten stary
chuj tak wszystkim wciska. – Postukała się palcem w głowę. – Nie bierzcie tego,
to jakieś odpadki, a nie towar.
-
Jak się nazywa? – zapytała zainteresowana Niko.
-
Warui na niego mówią.
-
A gdzie możemy go spotkać?
-
Tam, naprzeciwko tej sterty śmieci. – Machnęła ręką w kierunku podwórka,
odwracając się do nas i kładąc na posłaniu.
Wyszliśmy szybko, idąc we wskazane
miejsce i uważając, by się o nic nie przewrócić, gdyż przy kolejnym budynku
panował absolutny chaos. Weszliśmy do niego, rozglądając się uważnie po
korytarzu oświetlonym blaskiem księżyca wpadającym przez powybijane w oknach
szyby, gdy nagle z zupełnej ciemności wyrósł starzec, z którym jeszcze przed
chwilą rozmawialiśmy.
-
Szukamy Warui’ego, widziałeś go może?
Spojrzał na nas, podejrzliwie
marszcząc czoło, po czym machnął ręką, abyśmy poszli za nim. Przeprowadził nas
korytarzami do jakiegoś większego pomieszczenia oświetlonego małą, przenośną
latarką.
Były tam dwa posłania, stoliczek i
parę innych gratów. Podłoga pokryta żółtym, brudnym dywanem powodowała, że
pomieszczenie wydawało się o wiele cieplejsze. Było też krzesło, na którym
usiadł starzec, zadowolony ze swojego znaleziska.
-
Zaraz przyjdzie.
Faktycznie, po kilku minutach do
pokoju wszedł energicznie mężczyzna w średnim wieku, z siwiejącą już mysią
czupryną i brodą. Podarta, brudna marynarka i czarne rękawiczki bez palców nie
wyglądały wcale lepiej, niż ubrania innych bezdomnych. Facet mimo to miał
wielki uśmiech na twarzy i widać niezwykle żywe usposobienie.
Malutkie oczka radośnie
przeskakiwały na zmianę to na mnie, to na Niko, cieszył się niesamowicie na
nasz widok.
-
Ci państwo z opieki, pytali o ludzi z magazynu – burknął.
-
Czy tam w ogóle ktoś jest? – zapytała Niko. – Wielokrotnie sprawdzaliśmy ten
budynek w poszukiwaniu osób potrzebujących, ale nikogo nie znaleźliśmy.
-
Bo nie wiecie gdzie szukać. – Wyszedł z pomieszczenia, machając na nas ręką. –
Chodźcie, pokażę wam. Ja wiem, jak szukać.
-
Wyślij Narze, gdzie idziemy z wariatem – szepnąłem niezauważalnie do Niko,
mijając ją i idąc za zgarbionym mężczyzną. – Czyli tam ktoś jest? – zapytałem,
zwracając uwagę na siebie, tak aby nie patrzył, co robi dziewczyna.
-
O tak, tak dużo osób jest, dużo pomocy potrzebują – gadał chyba do siebie, idąc
szybko ulicą. Był naprawdę podejrzanym typem. Ale jakie inne wyjście mieliśmy?
Reszta bała się nawet zbliżać do magazynu. – A ja im pomogę, tak bardzo pomogę.
Niemal biegliśmy za nim, obserwując,
jak cieszy się jak małe dziecko. Może i on był pod wpływem narkotyków? To by wiele
tłumaczyło. Po kilku chwilach stanęliśmy przed głównym wejściem, gdy poczułem
delikatnie szarpnięcie za rękaw. Niespokojny wzrok Niko mówił mi, że dziewczyna
ma złe przeczucia co do szepczącego ciągle faceta. Doskonale wiedziałem, co
szatynka czuje, sam nie byłem pewien tego, co zastaniemy.
-
Nara wie? – szepnąłem tak, aby, idący przed nami wariat nie usłyszał. Pokiwała
twierdząco głową. – Spokojnie, mamy jeszcze obstawę.
Tego mogłem być pewien, gdyż już
kilka razy zauważałem na ulicach mężczyzn pokaźnej postury kręcących się blisko
mnie, a nawet czasem kłaniających się. Miałem nadzieję, że w razie potrzeby DEA
będzie tu w przeciągu kilku minut.
-
Musimy być cicho, żeby ich nie wystraszyć. – powiedział blondyn, wchodząc jako
pierwszy.
Po chwili pomachał nam ręką, abyśmy
weszli za nim. Czułem, jak coraz głośniej bije mi serce. Wziąłem głęboki wdech
i zatrzymałem Niko, aby wejść pierwszym. Mało eleganckie, ale razie potrzeby mogłem
zasłonić szatynkę.
Wewnątrz budynku głośny wiatr
natychmiast umilkł, tworząc absolutną, przerażającą ciszę. Kroczyłem powoli za
Warui’m, który przeskakując z nogi na nogę omijał zakurzone przedmioty leżące
na podłodze. Byliśmy już w połowie hali oświetlonej jasnym blaskiem księżyca.
Mężczyzna stanął i odwracając się do nas szepnął:
-
To tu.
Nagle, wśród kłującej w uszy ciszy,
gdzieś w oddali usłyszałem cichy dźwięk, którego nie mogłem z niczym pomylić.
Chrzęst
odbezpieczanej broni.
W
jednej sekundzie silnie pchnąłem Niko, która zupełnie się tego nie
spodziewając, uderzyła plecami w wielką szafę, wywołując tym ogromny huk. Sam
schowałem się za podobną, dwa metry od dziewczyny, natychmiast wyciągając broń.
Pierwsze głośne strzały omijające cholernego zdrajcę padły dokładnie w to
miejsce, w którym staliśmy. Niemiłosierny wrzask mężczyzny aż raził w uszy. Zaczął
biegać w kółko i machać rękoma.
-
Nie strzelać! Nie strzelać! To ja, Warui, przyprowadziłem ich!
Kurwa mać. Zerknąłem na przerażoną
dziewczynę dzielnie trzymającą się na nogach. Jej skupiony wzrok penetrował
ciemne wnętrza w poszukiwaniu wroga. Kryła się za szafą, w ręku przed sobą
trzymając w gotowości pistolet.
-
Dobra robota, Warui. Ale spokojnie, niech nasi goście się pokażą –
popatrzyliśmy na siebie, doskonałe wiedząc, w jakie gówno się wpakowaliśmy. –
Obstawiony jest cały budynek, więc wyłazić!
Nie dali nam się zastanowić, kolejne
głośne strzały padły tuż obok mnie, przewracając stertę pudeł. Tuman kurzu
wzbił się w powietrze, zupełnie ograniczając mi widoczność. Wiedzieliśmy, że
nie mamy wyjścia. Mogliśmy jedynie czekać na pomoc z zewnątrz.
Wyszliśmy jednocześnie, stając obok
cholernego padalca. Odłożyliśmy broń na ziemię, rozglądając się po magazynie. W
odległości dziesięciu metrów od nas wyłonił się wysoki blondyn w czarnej
skórzanej kurtce, celując w nas pistoletem.
-
Warui, przyjacielu, chodź tu – powiedział uprzejmie, zapraszając go gestem
dłoni do siebie. Ten jak szalony, w radosnych podskokach podbiegł do niego. –
Sprawiłeś bardzo miłą niespodziankę szefowi, czeka cie za to nagroda.
Coraz więcej mężczyzn zaczynało
wychodzić w ukrycia. Naliczyłem już ośmiu, bez broni nie mieliśmy z nimi szans.
Kurwa, jak mogłem być tak bezmyślny i zabrać ze sobą Niko?
-
Kolega da ci nagrodę… – wskazał na jakiegoś upasionego murzyna – …natomiast my
sobie pogadamy. – Zwrócił się w naszą stronę - Macie jeszcze jakąś broń?
-
Nie – warknąłem chamsko w stronę blondyna.
-
Tak na wszelki wypadek, Kuguro, bądź uprzejmy ich sprawdzić, telefony też. – Podszedł
do nas jakiś facet z niezadowoloną miną, w samym podkoszulku, chowając za
paskiem broń. – Nie chcemy mieć dziś już więcej problemów. Wystarczy, że
musieliśmy sprzątnąć waszą obstawę.
Poczułem, jak krew spływa mi z
twarzy, a Niko nabrała głośno powietrza. Wiedziała, że jeśli zobaczą zawartość
jej komórki, dowiedzą się, że DEA być może jest już na ich tropie. Wtedy
uciekliby tak szybko, jak się tylko da, nas biorąc za zakładników.
Oczywiście, to byłaby dla nas ta
szczęśliwsza wersja.
Uniosłem ręce pozwalając, by
mężczyzna przeczesał kieszenie bluzy. Wyjął mój telefon i rzucił blondynowi.
-
Całkiem ładny, musiałeś za niego sporo dać, nie? – zapytał, przeglądając go, po
czym upuścił go na ziemię i zwyczajnie rozdeptał. Głośny trzask kruszonego
szkła rozniósł się echem po hali. – Już ci nie będzie potrzebny – dodał z
chamskim uśmieszkiem.
Facet w podkoszulku już chciał
podejść do Niko, ale mu na to nie pozwoliłem. Stanąłem pomiędzy nim a
dziewczyną, która w jednej chwili wyjęła telefon i cisnęła nim w prawo. Ten
upadł na ziemię i prześlizgnął się jeszcze kilka metrów dalej. Malutkie oczka
faceta, podążające za urządzeniem, zwróciły się zirytowane w stronę mojej
partnerki.
Dziewczyna nie dała po sobie poznać,
że jej plan z rozbiciem nie wyszedł. Mężczyzna ruszył w stronę telefonu, który
nagle zaczął silnie dymić, po czym słychać było kilka syknięć. Spojrzałem na
Niko, której kąciki ust uniosły się na chwilę delikatnie w górę. Wrzuciła
komórkę w niezamarzniętą kałużę, sprytnie.
-
Ty zdziro! – usłyszałem nagle, gdy Kuguro już się zamachiwał, aby uderzyć
szatynkę pięścią. Niko cofnęła się, a ja, wychodząc naprzeciw, trafiłem faceta
prosto w nos.
Zaskoczony, zatoczył się i
przewrócił się na betonową posadzkę, silnie krwawiąc i zakrywając usta rękoma.
Poczułem lekkie ukłucie w okolicach łopatki, gdzie jeszcze kilka dni temu były
szwy, ale nie dałem tego po sobie poznać. Natychmiast ruszyło ku nam trzech
innych. Stanąłem w pozycji obronnej, rozglądając się za wcześniej złożoną
bronią, w głowie formułując plan działania. Potrzebowaliśmy kupić sobie jak
najwięcej czasu.
- Spokój! – ryknął blondyn,
podchodząc bliżej. - Szef chce ich żywych.
Wszyscy nagle stanęli, patrząc na
blondyna z niepokojem. Byli zdyscyplinowali i wykonywali każde polecenie
przywódcy. Gdyby udało nam się go pozbyć, wtedy reszta będzie zdezorientowana.
-
Ale on mnie uderzył! – warknął Kuguro, podnosząc się i plując krwią tuż pod
moje buty.
-
Mam to gdzieś, zbieraj tę tłustą dupę – rozkazał, machając na resztę, żeby się
odsunęli. – A państwa zapraszam i radzę się
zachowywać – dodał już zupełnie spokojnym i kulturalnym tonem.
Ruszyliśmy za blondynem, otoczeni
przez uzbrojonych, bezczelnie gapiących się gangsterów. Przeszliśmy do
pierwszego, biurowego pokoju, w większości zastawionego meblami. Stanąłem na
środku, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. W kącie pomieszczenia znajdowała się
duża, otwarta klapa w podłodze.
Spojrzałem na Niko, która również
stała osłupiała, wpatrując się w słabo oświetlone zakurzoną żarówką schody. To
dlatego nikt nie mógł znaleźć ich kryjówki - wejście zasłonięte było meblami
lub jakimiś śmieciami. Głupi, zaglądaliśmy do pudeł, ale nikomu nie przyszło do
głowy, aby zajrzeć pod nie.
Najpierw
wszedł blondyn, potem dwóch oprychów, po czym zostaliśmy popchnięci w stronę dziury.
W zupełniej ciszy Niko weszła pierwsza, uważając, by głową nie zahaczyć nigdzie
o pajęczynę.
Wewnątrz temperatura była wyższa, ale
powietrze przesiąknięte wilgocią i obrzydliwym, duszącym zapachem stęchlizny
przyprawiało o mdłości. Wszystko to wyglądało na stary i zaniedbany schron,
który ci bandyci sobie przywłaszczyli. Ciemne betonowe korytarze, co chwilę
zamknięte lub otwarte, oraz ciężkie, metalowe drzwi sprawiały, że bardzo łatwo
było się zgubić w tym ciasnym labiryncie.
Szliśmy z Niko obok siebie,
dyskretnie rozglądając się i nasłuchując prowadzonych w oddali rozmów.
Skręciliśmy w lewo, omijając nieoświetlony korytarz pilnowany przez dwóch
uzbrojonych po zęby facetów. Stali w kominiarkach, oparci o ściany, trzymając w
rękach karabiny, które wcale nie wyglądały jak te, które można kupić na
festynach.
Kolejny raz w lewo, Niko o mało co
nie nadepnęła na wielkiego, szarego szczura. Przełknęła głośno ślinę, idąc
dalej i zachowując się, jakby był to spokojny spacerek. Wiedziałem, że jest tak
samo skupiona i czujna, jak ja. Wylana betonem podłoga robiła się coraz mniej
chropowata, a brudne, syczące żarówki pojawiały się częściej, oświetlając
ściany pokryte ciemnymi plamami. Miałem cichą nadzieję, że nie jest to
substancja, o której pomyślałem.
Prowadzący nas blondyn nagle
zatrzymał się przed jasnymi drzwiami, dając rozkazy reszcie. Część rozeszła
się, a pozostał Kuguro i jeden wysoki, napakowany brunet, od góry do dołu
ubrany na czarno. Nie podobał mi się najbardziej z całej tej bandy, bo
bezczelnie gapił się na Niko. Jeśli tylko spróbuje ją dotknąć, obiecuję, że
gołą ręką wyrwę mu serce. Nawet, gdybym sam miał zginąć.
-
Pilnować ich – warknął blondyn, wchodząc do jasnego pomieszczenia.
W pierwszej chwili musiałem zmrużyć
oczy, chroniąc je przed rażącymi świetlówkami. Pomrugałem kilka razy, a przede
mną ukazał się pokój, który był zupełnym przeciwieństwem reszty schronu. Był
ogromny, a ściany i podłoga wyłożone były białymi płytkami, dając wrażenie
sterylności. Długie, metalowe stoły zastawione były różnego kształtu i
wielkości szklanymi butelkami i pojemnikami. Wiele z nich wypełnionych było
kolorowymi płynami, inne proszkami. Przy ścianach stały mikroskopy, palniki i
laboratoryjne sprzęty, o których istnieniu nawet nie miałem bladego pojęcia.
Aż nie chciało mi się w to wierzyć.
Jak można było coś takiego stworzyć pod ziemią, bez wiedzy policji? Niko stała
obok, przyglądając się substancjom w butelkach, musiała część z nich
rozpoznawać.
Po chwili usłyszeliśmy głuche
stukanie obcasów o podłogę, a z jednych z tylnich drzwi pomieszczenia wyszła
kobieta o czerwonych włosach.
-
Tęskniłeś aż tak, żeby tu przyjść? - Zacisnąłem pięści ze złości, widząc grymas
zadowolenia na jej twarzy. Przechodziła powoli między stołami, kierując się w
naszą stronę.
-
Przyprowadziłem ich szefie, tak jak kazałaś – powiedział dumnie blondyn,
wypinając pierś do przodu.
Niko otworzyła szeroko oczy,
spoglądając to na mnie, to na dziewczynę. Była w szoku, tak samo jak i ja.
Byliśmy tak blisko szefa mafii i nawet nam przez myśl nie przeszło, że to może
być ona. Ryzykowała wszystko, spotykając się ze mną, jednocześnie zbierając
informacje o nas i o tym, co robi policja. Trzeba było jej przyznać, że było to
niebezpieczne, ale genialne.
-
To ty jesteś ich szefem? – prychnąłem z niedowierzeniem. Trzeba było grać na
zwłokę. To, że rozmawialiśmy sobie spokojnie, nie oznaczało, że za nami nie
stoi trzech facetów z pistoletami, ciągle wycelowanymi w nasze plecy.
-
Nie spodziewałeś się tego po małej, słodkiej Karin, prawda? – zapytała, opierając
się o stół przede mną i patrząc mi zadziornie w oczy zsunęła okulary na czubek
nosa.
Miła na sobie czarne, długie
spodnie, fioletową bluzkę z dużym
dekoltem i biały, laboratoryjny fartuch. Niko patrzyła z obrzydzeniem na rudą,
dziewczyna z pewnością nie wzbudziła w niej szacunku. Nie odzywała się, stojąc
wyprostowana blisko mnie, uciekając jak najdalej od uporczywego wzroku bruneta.
-
Zaniemówiłeś z wrażenia? – zapytała cicho, pochylając się jeszcze bardziej,
tak, że widać było większość czarnego biustonosza.
-
Na pewno nie z twojego powodu – warknąłem jej prosto w twarz. Zmarszczyła na
chwilę brwi, zerkając na rozzłoszczoną Niko, po czym wstała, uśmiechając się
władczo. Znów zaczęła chodzić po pomieszczeniu.
–
Jesteś zaskoczony moim laboratorium?
-
Tak średnio. – Popatrzyłem na Niko, starając się ją uspokoić, by nie zrobiła
jakiejś głupoty.
Kurwa, a ostrzegałem ją, żeby przestała
się w to mieszać. Poczułem silne kłucie w żołądku, na myśl, że mogłem zostawić
ją w domu, a teraz przez moją głupotę
jest narażona na ogromne niebezpieczeństwo.
-
Wiem, musieliście się domyślić. – Udała obrażoną dziewczynkę, której rodzice
odkryli przygotowywaną przez nią niespodziankę przed czasem.
-
Każdy przejęty przez policję narkotyk jest bardzo dokładnie badany, wiesz chyba
o tym, prawda? – Uniosłem wysoko brew.
-
Tak, tak… a czy ty wiesz, Sasuke, że
ostatnio wsadziłeś za kraty jednego z moich najlepszych ludzi? – zapytała,
podnosząc fiolkę z żółtawą substancją. Zaczęła nią kręcić.
-
Bardzo mi przykro z tego powodu. – Przekręciłem głowę na bok, wykrzywiając usta
w złośliwym grymasie. Poczułem nieprzyjemnie mrowienie na plecach, gdy facet za
mną znów uniósł pistolet, celując we mnie.
Niko na szczęście siedziała cicho i
nie zwracała na siebie uwagi, za co szczerze jej dziękowałem. Znając jej
złośliwy i pyskaty charakter, musiała zrozumieć mój plan.
-
Mi też było. Do czasu, aż ptaszki mi wyćwierkały, że kręcisz się w pobliżu i
być może mnie odwiedzisz… – Usiadła na stole obok nas, zakładając nogę na nogę .–
Musisz mi jakoś zapłacić za stratę człowieka.
-
Nie jestem tym zainteresowany – burknąłem, krzyżując ręce.
- Serio? – Spojrzała na mnie z
rozbawianiem, kołysząc nogą. Zamiast standardowych szpilek, miała na sobie
wysokie buty na małym obcasie. – Więc pewnie masz genialny plan jak uciec stąd
ze swoją partnerką z pracy? –
spojrzała na Niko, dalej uśmiechając się i czekając na moją reakcję.
Oczywiście, że nie miałem genialnego
planu. Nie mieliśmy broni, trzech facetów ciągle celowało w nas pistoletami i
byliśmy gdzieś pod ziemią, w bunkrze
pełnym bandytów. Nie mieliśmy żadnej
drogi ucieczki i ona doskonale o tym wiedziała.
-
Tak jak myślałam. – Uśmiechnęła się lubieżnie w moją stronę, po czym
wyprostowała się i zeszła ze stołu, dalej się o niego opierając. – Nie
sądziłam, że weźmiesz ze sobą swoją słodką idiotkę, ale to nawet lepiej… –
mruknęła, obchodząc mnie i przyglądając się Niko. Dziewczyna była już tak
wściekła, że dało się to wyczuć z naelektryzowanego powietrza wokół niej.
-
Sama zdecydowałam się tu przyjść – syknęła złowrogo, z całych sił starając się
hamować, ale piorunując kocim wzrokiem wyższą od siebie rudowłosą. Otaczający nas
mężczyźni obserwowali z zaciekawieniem sytuację, czekając na rozkazy szefa.
Serce znów zaczęło mi szybciej bić.
Musiałem być gotowy, by złapać szatynkę, gdyby ta chciała się rzucić na Karin.
Zapadła cisza, którą przerywało jedynie ciche bulgotanie jakiejś podgrzewanej
substancji gdzieś w oddali.
-
Widzę, że spalone mieszkanie nie nauczyło cię nie wpychać nosa w nie swoje
sprawy – powiedziała brązowooka, oddalając się od Niko i stając za stołem w
całości zastawionym przezroczystymi, pustymi butelkami.
-
Właśnie dlatego teraz to już moja sprawa.
-
Powinnaś mi podziękować za przyjemność mieszkania ze swoim chłopakiem –
odburknęła jej obojętnie, krzyżując ręce na piersiach. – Mam nadzieję, że
chociaż dałaś mu dupy za to, że cie przygarnął…
Natychmiast złapałem Niko za rękę,
gdy ta niebezpiecznie drgnęła w stronę Karin.
-
Nie jestem kurwą, jak ty!
Nie
zdążyłem nawet zareagować. Nagle rozległ się głośny huk i trzask pękających
białych płytek, tuż pod nogami szatynki. Ostre kawałki rozsypały się po
podłodze, ukazując dziurę cztery centymetry od nogi Niko. Dziewczyna zachwiała
się, nabierając głośno powietrza, a jej twarz natychmiast zbladła. Powoli
otworzyła oczy, dalej patrząc złowrogo na Karin.
Spojrzałem
z chęcią mordu w stronę blondyna trzymającego przed sobą pistolet.
-
Uważaj na słowa – warknął w stronę trupiobladej dziewczyny, zerkającej na niego
kątem oka.
-
Idioto, ile razy powtarzałam, żeby tu nie strzelać?! – wydarła się na niego
rudowłosa.
Skorzystałem
z okazji, że wszyscy patrzą na blondyna i pociągnąłem delikatnie szatynkę w
swoją stronę. Ta bez oporu zbliżyła się, patrząc na mnie lekko przepraszającym,
zdeterminowanym wzrokiem. Złapała mnie na chwilę za dłoń, ściskając ją lekko,
dając mi do zrozumienia, że nic jej nie jest. Przełknęła głośno ślinę,
zwracając przestraszony wzrok w stronę Karin.
Ta
odeszła kawałek, mrucząc przekleństwa, i stając za stołem, na którym poprzednio
siedziała. Pomieszczenie było pełne łatwopalnych substancji. Jeden strzał i
wszystko mogło wylecieć w powietrze.
-
Moja propozycja jest taka. – Zwróciła się zirytowanym tonem do mnie. – Pod
pretekstem znalezienia informacji o Mito Serizawie, masz iść do kolegów z
policji i usunąć z systemu jak najwięcej informacji o nas, a przy okazji zmylić
ich jeszcze bardziej, zrozumiałeś?
-
A jeśli odmówię?
-
Wtedy pójdziecie śladami waszej obstawy. Jeśli sprowadzisz tu psy, już więcej
swojej panienki nie zobaczysz. A jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem… - Spojrzała
na mnie wyzywająco. – Dziewczynie włos z głowy nie spanie, prawda Tetsu? –
zwróciła się do wysokiego bruneta, który cicho rechocząc pożerał wzrokiem Niko.
Widziałem, jak szatynce ciarki
przechodzą po plecach. Nie ma mowy, żebym zostawił ją samą w łapskach tego
bandyty, aż niedobrze mi się robiło na samą myśl o tym.
-
Jak miałbym wytłumaczyć jej nagłe zniknięcie? – zapytałem, starając się
targować. Dziewczyna stała odębiała, zapewne usilnie główkując nad innym
planem, niż granie na zwłokę.
-
Mogła przecież wrócić do Bostonu aby odpocząć – zaproponowała rudowłosa, rozkładając
ręce na boki, jakby nie rozumiała, gdzie leży problem.
-
Policja sprawdzi to w ciągu kilku godzin, nie dadzą się nabrać – wtrąciła się
szatynka.
-
W takim razie siedzisz w domu chora, z resztą… kogo obchodzą sieroty, co? – zapytała z bolesną ironią
w głosie.
Zbierając informacje o nas, musieli
napotkać na nazwę sierocińca, w którym Niko przebywała w trakcie załatwiania
papierów adopcyjnych. Dla jej bezpieczeństwa w jej aktach nie było wzmianki o
Anko, tak jakby dziewczyna od początku mieszkała w domu dziecka.
-
Kogoś musiały, skoro kończyłaś uniwersytet z Bostonie…? – zaproponowała
zupełnie niewzruszona szatynka.
-
Nie twój interes – warknęła Karin, swój brązowy wzrok znów kierując na mnie. –
Masz trzy dni.
-
Daj to zrobić Niko, ona lepiej sobie z tym poradzi. - Karin pokręciła przecząco
głową – Kłamie lepiej niż ja i łatwiej przekona odpowiednie osoby, żeby dały
jej dostęp do informacji.
Gdyby się udało puścić Niko, byłaby
już bezpieczna. Opowiedziałaby wszystko Narze, ten rozbiłby z łatwością tą
mafię a ja… jakoś bym sobie poradził. Najważniejsze, że dziewczyna byłaby cała
i zdrowa pod opieką policji.
Popatrzyłem na jej kruchą sylwetkę,
nadal białą jak kreda twarz kontrastującą z ciepłymi, soczyście zielonymi,
kocimi oczami. Oddychała w nienaturalnie szybkim dla niej tempie, zaciskając
ciągle pięści. Musiałem zrobić wszystko,
byleby ją tylko stąd wyciągnąć.
-
A dziewczyna cię oleje i puści na nas psy. – prychnęła Karin, patrząc ze
znudzeniem na szatynkę. – Masz trzy dni.
Pora na plan B.
- Uciekaj – szepnąłem do szatynki,
po czym złapałem dwie, największe, szczelnie zakorkowane kolby, wypełnione
przezroczystym płynem. Cisnąłem nimi w stronę blondyna i Kuguro, najbliżej mnie
stojących. Trafiłem tylko tego w podkoszulku, butelka rozbiła się na nim, a
szkło poraniło jego ręce. Kuguro natychmiast zaczął się szarpać i jęcząc,
starał się zrzucić ubranie, płyn musiał być kwasem. Jednego mniej.
Musieliśmy działać, dopóki jeszcze
była szansa, tylko w tym pomieszczeniu mieliśmy małą przewagę, nie mogli tu
strzelać. Ruszyłem w stronę Tetsu, gdy nagle rzucił się na mnie od tyłu
blondyn, zarzucając mi ręce na szyję, starał się mnie poddusić. Stałem przez
kilka sekund unieruchomiony, patrząc jak Niko walczy z wyższym od siebie o
trzydzieści centymetrów facetem.
Skakała i wyginała się, starając się
nie dać złapać. Głównie broniła się przed silną pięścią mężczyzny. Miotała w
niego czym tylko popadnie - kolbami, butelkami pełnymi kolorowych płynów. Nic
nie pomagało, szedł w jej stronę z maniakalnym wyrazem twarzy. Dziewczyna znów
zaczęła się bronić i atakować, kopiąc go, kierując się w stronę korytarza. Jej
kruche i leciutkie jak piórko ciało nie miało szans w tym starciu.
Złapałem wiszącego na mnie faceta za
nadgarstek, łamiąc go z głośnym chrzęstem. Ten tylko warknął, trzymając mnie
dalej. Słyszałem już kroki nadchodzącej ze wszystkich stron pomocy, krzyki i
nawoływania innych. Karin stała z uśmiechem zwycięstwa, czekając, aż się z nami
rozprawią. Cholera, wiedziałem, że muszę jak najszybciej pomóc Niko.
Zaparłem się podłogi, napinając wszystkie
mięśnie i przerzucając blondyna nad sobą, rzuciłem go na zastawiony chemią
stół. Trzask kruszonego szkła szybko został zagłuszony przez wrzaski mężczyzny.
Spadł na podłogę szarpiąc się i zdzierając z siebie ubrania pokryte krwią i
kwasem.
Nie
zwracając na niego uwagi, przeskoczyłem przez stół, biegnąc do Niko. Po drodze
kopnąłem z całej siły w brzuch Kuguro, który próbował się podnieść. Ten jęknął,
przekręcając się na drugi bok. Z tyłu pomieszczenia zaczęli po kolei wpadać
kolejni uzbrojeni mężczyźni. Zauważywszy nas, natychmiast zaczęli biec,
omijając ze strachem stoły. Musieli rzadko tu bywać i nie rozumieć, co jest w
przezroczystych buteleczkach, dlatego powoli, na dystans przechodzili między
sprzętem.
Przeskoczyłem
kolejny stół, zwalając jego zawartość na podłogę. Byłem już pięć metrów od
Niko, gdy brunet złapał dziewczynę za związane w kucyk włosy i odwróciwszy ją
plecami do siebie, oplótł ramieniem szyję. Szatynka zawisła w powietrzu, trzymając
rękoma ramię mężczyzny. Z trudem łapała pojedyncze oddechy. Jej twarz z białej
w jednej chwili stała się czerwona.
Tetsu
natychmiast wyjął broń i cofnął się do drzwi, celując wprost w głowę
dziewczyny. Niko zamknęła zaszklone oczy, gryząc go w rękę aż do krwi, ten
jednak nic sobie z tego nie robił. Stał w rozkroku i obrzydliwie oblizując
wargi, przyglądał się machającej nogami dziewczynie.
Serce
stanęło mi w miejscu.
-
Nie próbuj się ruszyć nawet o krok – warknął, patrząc na mnie z wyższością. –
Tu już mogę strzelać.
Stałem,
po prostu stałem, niezdolny do
jakiegokolwiek ruchu. Nie mogłem oddychać, przez ogromne kłucie w klatce
piersiowej. Serce waliło jak oszalałe, tak głośno, że nie słyszałem nic poza
tym. Po raz pierwszy w życiu nie mogłem opanować drżenia rąk. Nie mogłem się
skupić, nie mogłem wymyślić planu.
W
pokoju robiło się coraz więcej zamieszania. Dopiero teraz doszły do mojej
świadomości dźwięki strzelaniny, głuche okrzyki i wybuchy gdzieś w oddali. Dla
mnie jednak nic się nie liczyło, nic mnie już nie obchodziło. Musiałem jakoś
się do nich zbliżyć.
Niko
przestała wierzgać, przekręcając głowę w bok, by złapać choć odrobinę
powietrza. Nagle jej zaszklone, zielone oczy otworzyły się, wpatrując się z
przerażeniem w nieokreślony punkt w korytarzu.
Jej krótki, cichy pisk przeszył
powietrze, tuż po głośnym strzale z pistoletu. Tetsu trafiony w głowę upuścił
broń, powoli osuwając się na podłogę i puszczając przestraszoną dziewczynę.
Złapałem ją silnie w pasie nim zdążyła całkowicie upaść. Drugą ręką chwyciłem
pistolet leżącego w kałuży krwi bruneta.
Przewróciłem na bok stół, kryjąc
siebie i dziewczynę pomiędzy nim, a ścianą. Złapałem jej twarz w swoje dłonie,
dokładnie sprawdzając, czy kropelki czerwonej cieczy na jej twarzy to tylko
pozostałości zasłużonej dla Tetsu kary. Na szczęście nie była ranna, a jedynie
przestraszona. Nic nie mówiła, starając się złapać powietrza i opanować drżenie
całego ciała.
Przytuliłem ją mocno do klatki
piersiowej, oplatając rękoma jej ciało, starając się, aby jak najmniej widziała
i słyszała. Rozejrzałem się po laboratorium, które w ciągu kilku chwil
zamieniło się w pobojowisko. Do pokoju wbiegło czterech mężczyzn w kamizelkach
kuloodpornych i hełmach ochronnych. Każdy z nich ubrany był w mundur bojowy, na
widok którego kamień spadł mi z serca. Na plecach widać było spory, biały napis
DEA. Skryci byli tak samo jak my, rozglądali się celując w przeciwników.
-
Nie strzelać, bo wylecimy w powietrze! – usłyszałem w oddali krzyk jakiegoś
mężczyzny.
W tym momencie obok mnie wpadł
facet, ubrany w taki sam mundur jak reszta. Oparł się o stół i zdjął kask,
rzucając nam znudzony i zmęczony wzrok.
-
Szybciej kurwa nie mogliście? – zapytałem Shikamaru, gotowy mu przywalić w
twarz za tyle czekania. Niko na te słowa odsunęła się ode mnie, dalej
niespokojnie łapiąc powietrze.
-
Usunęli ten schron z bazy danych, musieliśmy się namęczyć, żeby znaleźć jego
plan i opracować strategię – powiedział, wychylając się, by obserwować
sytuację.
Kolejny huk poczułem aż w klatce
piersiowej. Ktoś z naszych trafił w substancję łatwopalną, która wywołała eksplozję.
Sufit zatrząsł się niebezpiecznie, a spore odłamki szarych pustaków runęły na
podłogę, kilka metrów od nas, krusząc płytki.
-
Kurwa, nie strzelać! – kolejne krzyki wstrzymały na chwilę walki, można było
teraz dokładnie słyszeć inne wybuchy zza grubych ścian.
- Musimy ich jakoś stamtąd wyku … - Odwrócił
się w naszą stronę, jego wzrok od razu spoczął na starającej się uspokoić
dziewczynie. – Niko, wszystko ok.? – zapytał ze strachem.
Dziewczyna
znów pobladła, wdychając głęboko powietrze. Jej biała cera silnie kontrastowała
z wciąż niestartymi kropelkami krwi. Siedziała oparta o stół, trzymając drżące
ręce na kolanach.
-
Ok, nic mi nie jest. Tylko trochę mi niedobrze. – Odwróciła zaszklony wzrok od
trzymanej przeze mnie zakrwawionej broni Tetsu.
-
Jaki jest plan? – zapytałem, wychylając się zza stołu, ale oprócz rozbitego
szkła, poprzewracanych stołów i martwego ciała blondyna, nie zauważyłem nic.
-
Ich wykurzyć, a was jak najszybciej stąd zabrać. – Po raz kolejny z niepokojem
zerknął na szatynkę.
- Na stole po przeciwnej stronie,
obok jednego z twoich ludzi, stoją trzy duże, brązowe butelki. – Głos Niko już
wracał do normy. – W takich butelkach najczęściej trzyma się rozpuszczalniki,
typu benzyna. Rzućcie tym w nich, a potem podpalcie.
-
Nie mamy masek przeciwgazowych dla was, oni też się szybko potrują – powiedział
Nara, łapiąc się dwoma palcami u podstawy nosa, myśląc intensywnie nad innym
planem. – Poza tym za dużo tu innych świństw.
W ostatniej chwili zauważyliśmy
brązową butelkę, która z głośmy trzaskiem rozbiła się na ścianie przed nami.
Zakryłem szybko twarz, aby odłamki szkła nie zraniły mojej twarzy, po czym
poczułem doskonale znany zapach benzyny. Kurwa, nasz pomysł!
Instynktownie przeskoczyliśmy z
Shikamaru na prawo, kryjąc się za stołami po drugiej stronie drzwi, obok reszty
komandosów. Nim usłyszałem głośne strzały, zauważyłem kryjącą się w kącie Niko.
Potem widok zasłoniła mi ogromna kula ognia, która po kilku sekundach znikła,
zapalając wszystko w promieniu dwóch metrów. Zorientowałem się, że właśnie tam
została zabrana Tetsu broń.
Gorący
podmuch powietrza przyniósł nieprzyjemny zapach płonących chemikalii. Zasłoniłem
bluzą nos, co niestety niewiele dało. Gryzące opary spowodowały, że zaczęły mi
łzawić oczy. Przez unoszący się z podłogi dym dało się zauważyć kryjącą się
Niko, która rozglądała się po pomieszczeniu.
-
Idioci – warknął Nara. Skinął głową do mężczyzny najdalej wysuniętego w stronę
rogu sali. Ten wziął jedną z butelek z benzyną, zamachnął się i wyrzucił paliwo
w odpowiednim kierunku. Kolejny strzelił z pistoletu, wywołując ogromny wybuch
po przeciwnej stronie. Głośne krzyki wypełniły całą salę, a z naszej strony
wpadło kilku kolejnych komandosów w maskach przeciwgazowych.
-
Dobra, brać ich, nie mamy dużo czasu – warknął szatyn, zakładając hełm na
głowę. – Teraz musimy ciebie i… Niko? – Spojrzałem w miejsce, gdzie powinna być
dziewczyna, znajdując pustkę. – Gdzie ona jest?!
Zaczęliśmy rozglądać się nerwowo po
sali, pełnej już trujących oparów. Panował kompletny chaos, pełen zaciętej
wymiany ognia, ludzkich krzyków i wybuchów. Temperatura powietrza znacznie się
podniosła, po drugiej stronie zobaczyłem zwęglone ciało mężczyzny, musiał
zostać trafiony benzyną. Leżał trzy metry od tylnych drzwi, w których wydawało
mi się, że mignęły mi końcówki rudych włosów.
Za chwilę w tą samą ciemną otchłań
wbiegła szatynka, ścigając próbującą samotnie uciec Karin. Uchyliła się przed
lecącą w jej kierunku brązową butelką pełną benzyny, po czym zniknęła mi z pola
widzenia.
Zupełnie nie myśląc wyrwałem
szatynowi z ręki spory pistolet i zerwałem się w kierunku drzwi. Niko z rudą
powinna sobie poradzić, ale jeśli spotka jeszcze kogoś postury Tetsu? Słyszałem
jak Shikamaru klnie, krzycząc coś do mnie. Miałem to w dupie. Biegłem pomiędzy
stołami, co chwilę kryjąc się przed strzałami bandytów. Kucając, wychyliłem się
delikatnie za metalową tarczę, zauważając zakrwawionego Kuguro, zawzięcie
strzelającego do naszych.
Nie mogłem wyjść z tej kryjówki, bo
nie minęłoby dziesięć sekund i już miałbym kulkę w łbie. Wstrzymałem oddech,
celując w grubasa. Musiałem to zrobić w samoobronie, nie mogłem się wahać.
Nacisnąłem spust, napinając mięśnie by zamortyzować odbicie broni i znów kryjąc
się.
Sekunda,
dwie, trzy. Strzały z miejsca, w którym był facet, ustały. Musiałem trafić, ale
nie chciałem oglądać jego ciała. Nie teraz - musiałem być absolutnie skupiony i
przebić się jak najszybciej do drzwi.
Gęste,
gorące powietrze sprawiało, że coraz ciężej było mi złapać oddech. Powoli
zaczynało kręcić mi się w głowie, a smród chemii i zwęglonych ciał powodował
mdłości. Wybiegłem zza ostatniego stołu, unikając walącego się sufitu. Ogromne
kawałki betonu spadały już w całym pomieszczeniu, a głośne pęknięcia nad głową
wywoływały ciarki. Wszystko zaraz mogło się zawalić.
-
Sasuke! – krzyknął Shikamaru gdzieś za mną.
Upadłem
na kolana, uchylając się przed strzałem. Usłyszałem świst powietrza, tuż nad
swoją głową, po czym kula trafiła zalane benzyną drzwi przede mną. Zakryłem
rękoma twarz, odskakując tyle, ile się da do tyłu. Głośny huk zatrząsł
pomieszczeniem, a fala ciepła niemal poparzyła mi skórę dłoni. Siła wybuchu
sprawiła, że przejechałem plecami po pokruszonej podłodze dobre parę metrów. W
powietrzu latały kawałki szkła, drobinki gruzu i płytek. Pomieszczenie stawało
się coraz ciemniejsze, niewiele z rażących świetlówek ocalało.
Mimo
starań, moja twarz pokryta była setkami malutkich ran, z których kropelkami
ciekła krew, brudząc mi ręce i ubrania. Dopiero teraz poczułem dziwny ból na
plecach oraz że cała moja podkoszulka jest przemoknięta. Niestety nie potem, a
krwią z ponownie otwartej rany. Zasłoniłem usta, dusząc się dymem.
Odgłosy
strzelaniny za mną ucichły, słychać już tylko było trzaskanie ognia, krzyki
komandosów i co chwilę opadające kawałki ścian i sufitu. Podniosłem się i
chwiejnym krokiem ruszyłem w stronę płonących drzwi. Było niesamowicie gorąco,
kropelki potu spływały mi z czoła, mieszając się ze łzami powodowanymi gęstym,
gryzącym dymem wymieszanym z oparami tlących się substancji.
Nie
było szans, aby przebić się przez ścianę ognia ogarniającą drzwi i futrynę.
Schyliłem się, podnosząc długi pas granatowego materiału, powoli trawiony przez
czerwone płomyki.
To
był szalik Niko.
Biegłam najszybciej i najciszej jak
tylko umiałam, wsłuchując się w głuche dudnienie uderzających o posadzkę
obcasów Karin. Musiałam być na dobrej drodze, bo przed sekundą minęłam zrzucony
przez dziewczynę biały fartuch.
Łapczywie
wciągałam nosem powietrze, było ono chłodniejsze i czystsze niż to w sali.
Dzięki temu nie chciało mi się już tak wymiotować i uspokoiłam się trochę. Nie
było tu już czuć tak krwi i spalenizny, przez co łatwiej było mi się skupić.
Nie spotkałam już w tej części nikogo, wszyscy musieli wybiec wcześniej do
głównego laboratorium, słysząc naszą bijatykę.
Zostałam
tylko ja i ta suka.
Ten
schron był ogromny. Zatrzymałam się gwałtownie, widząc rozwidlenie korytarzy.
Nie miałam pojęcia, w którą stronę mogła skręcić. Ukucnęłam, skupiając się na wyczuciu
jakichkolwiek dźwięków. Słyszałam jej kroki gdzieś daleko, przez
zwielokrotnienie ich echem nie mogłam rozróżnić, z której strony one dochodzą.
Na lewo korytarz dalej był wyłożony płytkami, po prawo był zwykły, nierówny
beton.
Postukałam
najpierw w jeden materiał, później w drugi i mając nadzieję, że dobrze
wybrałam, zerwałam się biegiem w prawo. Żałośnie syczące żarówki były coraz
rzadziej porozwieszane, a korytarz opadał coraz niżej. Powietrze stawało się
wilgotniejsze, a gdzieniegdzie słychać było upiornie kapiące krople wody. Jedna
spadła mi na rozgrzany kark, wywołując gęsią skórkę.
Biegłam
dalej, wiedząc, że mam przed sobą rudowłosą. Korytarz powoli zamieniał się w
tunel. Zastanawiałam się, czy nie biegnie on może pod rzeką? Wtedy czekałby nas
całkiem spory kawałek drogi. Na szczęście podłoga zaczęła iść skosem do góry.
Musiałam zwolnić tępa, przez zmianę ciśnienia zaczęła boleć mnie głowa i
zaczynałam widzieć ciemne plamki przed oczami.
Dobiegłam
do miejsca, w którym korytarz zamienił się w strome schody prowadzące do góry.
Moją twarz owiało zimne, nocne powietrze. Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam się wspinać,
powoli domyślając się, gdzie jestem.
Podniosłam
ciężką, drewnianą klapę, słysząc znajome, złowrogie krakanie wron. Usiadłam na
mokrych liściach. Nie widziałam nic poza wielkim obłokiem pary wodnej przed
sobą.
Odwróciłam
się, patrząc na oświetlony budynek obstawiony przez uzbrojonych komandosów.
Byli tak daleko, że mnie nie widzieli, zajęci zabezpieczeniem magazynu i
wyłapywaniem kolejnych bandytów. Kolorowe światła radiowozów odbijały się od
zamarzniętych powierzchni dróg i podjazdów.
Teren,
którego pilnowali był jednak za mały, aby obejmować starą przystań, gdzie już z
pewnością Karin wsiadała na łódź. Ruszyłam pędem w dół, w stronę rzeki, mając
nadzieję, że uda mi się ją jeszcze dopaść.
Przeskoczyłam
duży, powalony pień. Prawie przewróciłam się, tracąc na chwilę równowagę i
ślizgając się na mokrej, lepiej glinie. Wydawało mi się, że widzę przed sobą
jakiś ruch, przyspieszyłam więc kroku, powoli rozpoznając sylwetkę Karin.
Zaczęłam
ją doganiać, tuż przed zejściem na molo. Nikt z otaczającej budynek policji nas
nie zauważył, przez co wiedziałam, że muszę poradzić sobie bez pomocy. Z oddali
dochodziły tylko okrzyki jakiś mężczyzn. Wydawało mi się też, że słyszę gdzieś
helikopter.
Tu
natomiast, oprócz spokojnego szumu powoli płynącej rzeki oraz świstu małych
liści poruszanych chłodnym, nocnym wiatrem, było jeszcze słychać szuranie
łańcuchów. Przerażający, wywołujący ciarki na plecach dźwięk, który w
najstraszniejszych horrorach zazwyczaj oznaczał, że główny bohater zaraz
zginie. Zerknęłam szybko w stronę przystani, do której powolnym ruchem
podpływała mała motorówka.
Rudowłosa
uciekając tunelem – wyjściem awaryjnym -
musiała uruchomić jakiś system, który przy użyciu zardzewiałych lin holował
ukrytą łódź, którą w razie potrzeby – tak jak teraz – można spokojnie uciec.
Niedoczekanie.
-
Uparta suka! – warknęła dziewczyna, stawiając biegiem pierwszy krok na deskach.
Obróciła się w moją stronę, wyjmując pistolet. Byłam kilka metrów za nią.
Na
moje szczęście zapomniałam o głębokich dołach w zamarzniętym tu błocie, przez
co lewą nogą znów wpadłam w ten sam pozostawiony przez kogoś ślad. Upadając
wprost przed siebie, złapałam za kostkę gangsterki. Dziewczyna zdążyła nacisnąć
spust, ale chwiejąc się silnie nie wycelowała dobrze. Kula przeleciała tuż obok
mnie, wbijając się w twardą ziemię i rozbryzgując ją na wszystkie strony.
Karin
upadła z głośnym hukiem, wypuszczając pistolet, który potoczył się kilka metrów
po mokrych deskach przystani. Wolną nogą kopnęła moją dłoń, przez co straciłam
na chwilę czucie w palcach, puszczając jej kostkę. Zerwała się natychmiast w
stronę pistoletu.
Wstałam
szybko, łapiąc dziewczynę za rękę i zwracając ją w swoim kierunku. Chciałam
wycelować prawą pięścią wprost w jej twarz, ta jednak złapała ją w locie,
ciągnąc mnie w dół.
Jak na jej posturę była całkiem silna, nie
spodziewałam się, że będzie dobrze umiała walczyć wręcz. Musiałam się postarać
i zmusić ją do walki na moich zasadach.
Przez
moją kruchą sylwetkę nigdy nawet nie marzyłam o sile. Od zawsze skupiałam się
głównie na gimnastyce, szybkości i na kopaniu.
Właśnie dlatego ćwiczyłam capoeirę, wystarczy, że założę ciężkie buty – jak
dziś – a już moje nogi stają się śmiercionośną bronią.
Nie
dałam się przewrócić, zachowując równowagę, zamachnęłam się mocno lewą nogą.
Wyrywając się z uścisku, okręciłam się w kółko i wyprowadziłam mocne kopnięcie
w bark dziewczyny. Uchyliła się i cofnęła, stając w pozycji obronnej. Jej wbity
we mnie wściekły wzrok co chwilę zasłaniały czerwone włosy powiewające
swobodnie na wietrze.
Nagle
pod naszymi stopami zatrzęsła się ziemia. Oczy Karin zwróciły się na budynek za
mną, skąd zaczęły dochodzić niepokojące dźwięki pękających murów.
-
Och jeeej, zostawiłaś tam swojego chłoptasia – powiedziała z wielkim uśmiechem
na twarzy.
Coś okropnie zakuło mnie w klatce
piersiowej. Odwróciłam pełen strachu wzrok, aby zobaczyć, jak jedna z grubych,
zewnętrznych ścian magazynu z wielkim trzaskiem upada na ziemię. Wnętrze
budynku pełne śmieci i mebli w szybkim tempie zajmowało się ogniem. Nie mogłam
przez chwilę złapać oddechu, walcząc uparcie z ogarniającą mnie w środku
paniką. Nie zostawiłam przecież Sasuke samego, był z nim Shikamaru i inni.
Musieli się już dawno wydostać.
Musieli.
Karin
nie dała mi się jednak nad tym długo zastanawiać. Podbiegła do mnie, celując
pięścią, którą instynktownie bez problemu zbiłam z toru swoją otwartą dłonią.
Dziewczyna odwróciła się, wbijając mi w żebra łokieć. Odsunęłam się wcześniej,
przez co jej cios nie był tak bolesny jak być powinien, pozostanie tylko
siniak.
Atakowała
mnie zaciekle, prawie wcale się nie męcząc. Sprawnie uciekałam, co chwilę
próbując ją kopnąć, sprawdzałam jej słabe punkty w obronie. Dziewczyna
zamachnęła się, celując w mój bark. Zablokowałam cios ręką, nie spodziewając
się, że tylko na to czekała. Złapała moją rękę, pociągając mnie do siebie i
dosłownie wbiła pięść w mój brzuch. Wyrwałam się, cofając się szybko, zgięta w
pół.
Bolało
okropnie, ale nie mogłam się poddać. Stałam tyłem do rzeki i tej pozycji
musiałam pilnować, by nie dać rudej dojść do pistoletu. A jeszcze lepiej - sama
chciałam go mieć, ale w ciemnościach jakie panowały nie byłam nawet w stanie
określić, gdzie pistolet może leżeć.
Nie
dałam się zaskoczyć, ruszając pierwsza i wyprowadzając silny cios w klatkę
piersiową, który w ostatniej chwili wykorzystałam do szybkiego obrotu i
mocnego, wysokiego kopnięcia. Przyjęła z bólem celny cios prosto w mostek,
łapiąc moją mogę. Zaparła się o zmarznięte podłoże, okręcają się wokół własnej
osi i rzucając mną w stronę przystani.
Straciłam
zupełnie równowagę, turlając się kilka metrów i wpadając na molo. Złapałam się
próchniejących desek, aby się zatrzymać, wbijając sobie przy tym kilka
bolesnych drzazg. Nie zwracając też uwagi na inne otarcia. Energicznie wstałam,
znów podbiegając do Karin. Mimo starań dziewczyna jeszcze nie mogła dobrze
złapać powietrza.
Atakowałam
ją szybko i celnie. Uderzałam w ramiona, żebra, starałam się ją podciąć. Nic
jednak to nie dawało, dziewczyna nie dość, że była niesamowicie silna, to jej
obrona nie miała żadnych większych niedociągnięć.
Rudowłosa
zaczynała już dochodzić do siebie, łapiąc głębokie wdechy zaczęła kontratak.
Jak szalona celowała ciągle w mój brzuch i głowę, powodując, że musiałam się
cofać. Uważałam, aby nie dać jej drugiej szansy złapania mojej nogi. Weszłyśmy
na chwiejące się na boki molo. Zauważyłam, że Karin zerka uważnie, gdzie może
postawić nogę, jej postawa również uległa zmianie. Zginała mocno kolona, ale
nie pomagało jej to utrzymać równowagi.
Teraz
miałam przewagę.
Wyprowadziłam
wysokie kopnięcie, podtrzymując się na rękach. Dziewczyna sparowała je z
trudem, osłaniając skrzyżowanymi rękoma twarz. Poderwałam drugą nogę, celując
tak samo. W ostatniej chwili schyliła się, unikając ciosu moim ciężkim butem.
Kucnęłam i prostując lewą nogę, podcięłam, zupełnie ją dezorientując.
Rozejrzałam
się szybko po terenie. Z ulgą na sercu zauważyłam nadlatujący śmigłowiec,
oświetlający fragmenty lasu otaczającego magazyn. Powoli zbliżał się w stronę
brzegu rzeki, prawdopodobnie poszukując nas.
Nagle
Karin poderwała się z ziemi, wyrywając spróchniały na końcach, drewniany pal,
będący barierką molo. Uderzyła mnie w tył kolana, ja upadłam, koziołkując do
przodu, unikając tym kolejnego ciosu. Stojąc tyłem do magazynu, odcinałam jej
lądową drogę ucieczki.
Zamachnęła
się kołkiem, chcąc trafić mnie w głowę. Obydwoma rękoma złapałam drewno,
spychając je z toru, jednocześnie uderzając dziewczynę łokciem w skroń.
Zachwiała się, puszczając drewno, które z głośnym pluskiem wpadło do wody,
opryskując mnie lodowatą cieczą.
Komandosi
zwabieni nienaturalnym ruchem na rzece byli coraz bliżej nas. Cieszyłam się, że
to już prawie koniec. Słyszałam nawet za sobą okrzyki nadciągającej ku nam
policji. Wiedzieli już o przystani, a to oznaczało, że Shikamaru musiał się
wydostać, aby wydawać kolejne rozkazy i kontrolować akcję. To oznaczało też, że
prawdopodobnie Sasuke jest już bezpieczny.
Karin
wiedząc, że nie ma już szans na ucieczkę, postanowiła do końca się nie
poddawać. Wykorzystała moją chwilę rozkojarzenia, atakując mnie ponownie.
Chciała uderzyć mnie pięścią, ale stara deska pod jej nogą pękła. Dziewczyna
zachwiała się, tracąc kontrolę nad ciałem. Doskoczyłam do niej, mocno kopiąc ją
nogą w brzuch. Odleciała w tył i zatrzymując się na końcu pomostu, zaczęła
kasłać, kuląc się i próbując podnieść na kolana.
Chciałam
do niej podbiec, ale stanęłam na zbyt spróchniałej desce, która zarwała się pod
moim ciężarem. Kostka utknęła mi tak, że nie mogłam wyrwać jej do góry.
-
Niko! – usłyszałam głos Sasuke za sobą. Nie mogłam się oprzeć, musiałam się
odwrócić, aby upewnić się, że to on… – Uważaj!
Otworzyłam
szeroko oczy, spoglądając na klęczącą Karin. Widząc pistolet w jej rękach,
natychmiast złapałam swoją łydkę, rozpaczliwie szarpiąc i próbując ją wyrwać z
dziury. Helikopter znajdujący się dokładnie nad nami oświetlał intensywnym
światłem molo, przez co nic już nie widziałam. Huk śmigieł zagłuszał wszystkie
inne dźwięki. Nie wiedziałam, czy Karin już strzeliła i spudłowała, czy dopiero
we mnie celuje. Potęgowało to rosnącą we mnie panikę. Powyciągane z kucyka
kosmyki włosów, targane potężnymi podmuchami powietrza, zasłaniały mi pole
widzenia.
Wyrwałam
nogę, tracąc równowagę i przewracając się na prawo. Jacyś ludzie krzyczeli
wokół, nie rozpoznałam jednak słów. Jedyne, co w tej chwili dobrze usłyszałam,
to cztery szybkie strzały.
Pierwsze
dwa trafiły moje prawe udo, wbijając się w ciało niczym rozpalone do
czerwoności metalowe, grube igły. Usłyszałam swój krzyk, chodź wcale nie
czułam, żebym nawet otwierała usta. Przed oczami pojawiały się wielkie ciemne
plamy, skupiłam się szukając wzrokiem rudej. Klęczała wbijając we mnie pusty,
martwy wzrok, a z jej ust małą stróżką ciekła karmazynowa ciecz. Runęła na
mokre deski, zastrzelona przez komandosa ze śmigłowca.
Nie
mogłam złapać oddechu, czując jak gorąca, lepka krew spływa po mojej nodze.
Straciłam
zupełnie czucie, opierając się o barierkę, która z głośnym trzaskiem rozpadła
się na kawałeczki. Wpadłam do lodowatej wody.
Ostatki
świadomości kazały mi przestać oddychać, aby woda nie dostała się do płuc.
Nie
czułam nóg, nie miałam sił machać rękoma, nie wiedziałam nawet, gdzie jest
powierzchnia wody. Ze strachu nie mogłam otworzyć oczu, moim powoli
kostniejącym ciałem targały dreszcze. Panika powoli przeradzała się w
obojętność.
Wypuściłam
powietrze, widząc przez zmrużone powieki, jak malutkie bańki uciekają gdzieś w
czarnej, lodowatej otchłani.
Widziałem, jak jej drobna sylwetka
wpada z głośnym pluskiem do wody. Wbiegłem na pomost, rozglądając się
gwałtownie po oświetlonej tafli i szukając miejsca, gdzie mogła być Niko. Obok,
w kałuży krwi, leżało martwe ciało tej dziwki, którą najchętniej bym ożywił i
zabił jeszcze raz za to, że śmiała strzelić do szatynki.
Nieważne,
że wychodząc z podziemi spotkaliśmy jeszcze ludzi Karin. Nieważne, że miałem
rozbitą głowę, rozcięte plecy, połamane żebra czy inne drobnostki. Nie dałem się niemal siłą wsadzić do karetki. Musiałem
jak najszybciej wyciągnąć dziewczynę na powierzchnię, aby się nie udusiła. Nie
zakładałem w ogóle opcji, że postrzelona mogła już nie żyć. To było niemożliwe.
Nie miała prawa być
martwa.
Wskoczyłem
do lodowatej wody.
Rzeka
nie była tu zbyt głęboka, szybko udało mi się zlokalizować otoczoną szkarłatną
wodą postać Niko. Wytężyłem wszystkie mięśnie, starając się jak najszybciej
płynąć do szatynki. W tak zimnej wodzie liczyła się każda sekunda.
Leniwie
ciągnący nieruchome ciało dziewczyny prąd rzeki okazał się pomocny. Dzięki
niemu, machając ile sił w nogach, po minucie złapałem szatynkę w pasie,
podpływając w stronę powierzchni.
Brakowało
mi już powietrza w płucach, zaczynałem odczuwać kłucie spowodowane kolką. Przez
wir wody, włosy zupełnie zasłaniały mi widok na to, co się dzieje wokół.
Niesamowity kontrast pomiędzy rozgrzanymi do czerwoności mięśniami, a
trzeszczącymi z zimna kośćmi dezorientował moje nieregularnie bijące serce. Nie
byłem już pewien, czy słyszę głuchy szum wody, czy owo bulgotanie to tylko
wytwór mojej głowy.
Wszystkie
rany, szczególnie ta świeżo odnowiona na plecach, piekły niemiłosiernie w
starciu z brudną, rzeczną wodą. Ale wiedziałem, że nie mogę się poddać.
Wypłynęliśmy na powierzchnię, a ja złapałem pierwsze raniące płuca lodowate
oddechy.
Niko
dalej była nieprzytomna, nie zareagowała na wynurzenie się. Cholera, nie
oddychała. Szybko opanowująca mój umysł panika spowodowała tylko kolejny skok
adrenaliny. Zacząłem szybko płynąć z prądem, skręcając w kierunku brzegu.
Wyszedłem
z wody, upuszczając dziewczynę na suchym brzegu. Chciałem już rozpinać jej
bluzę i jak najszybciej zacząć ją reanimować, gdy nagle - ku mojej ogromnej
uldze - szatynka zaczęła głośno kaszleć i dławić się powietrzem. Przekręciła
się lekko na bok, łapiąc coraz większe oddechy.
Niedaleko
nas wylądował śmigłowiec, a z niego wybiegli jacyś funkcjonariusze. Śmigła
nadal się nie zatrzymały, wywołując wirujące wokół nas podmuchy powietrza.
Kilka samochodów wjeżdżało na kolejne fragmenty parku, wszędzie słychać wycia
syren policyjnych. W oddali widać było światła kolejnych dwóch helikopterów.
Ale
nie to było dla mnie ważne. Nic mnie nie obchodziło, prócz zmrużonych,
soczyście zielonych, szklistych oczu wpatrzonych we mnie nieprzytomnie.
Odgarnąłem mokre kosmyki włosów, oglądając jej bladą twarz. Jedyne ciemniejsze,
ciepłe plamy, jakie w ogóle zauważyłem na jej ubraniu, były na prawym udzie.
Prawie nic jej się nie stało, była tylko zmarznięta, wymęczona i przestraszona.
Moją
klatkę piersiową natychmiast zalała fala ciepła płynąca z serca na widok
delikatnie uniesionych kącików ust dziewczyny. Nie miała nawet siły przekręcić
głowy, chwilę po tym tracąc znów przytomność.
W jednej chwili cała adrenalina
wyparowała z mojego organizmu, powodując dziwne, senne otępienie. Nie mogłem
opanować drżenia całego ciała, czując, jak kręci mi się w głowie. Zauważyłem,
że ku nam biegnie już pięciu ratowników w czerwonych, odbijających światła
kombinezonach.
Już po wszystkim.
Upadłem obok Niko, słysząc jeszcze
tylko przez chwilę głuche krzyki w oddali.
Leżałem
na plecach, ale było mi jakoś dziwnie wygodnie. W głowie nadal mi się kręciło i
szumiało, ale nie byłem aż tak nieprzytomny, by nie zorientować się, że jestem
przykryty czymś miękkim. Zginałem dłoń w pięść, czując miły w dotyku materiał.
Chyba musiałem być w domu.
Coś
jednak było nie tak.
Wokół
siebie nadal słyszałem jakieś krzyki. Powoli dochodziły do mnie też inne
dźwięki, dziwne, irytujące pikanie. I ten charakterystyczny zapach otaczającej
mnie pościeli.
Tylko
nie to…
Nagle
wróciły wszystkie wspomnienia z wczorajszego, a może już przedwczorajszego
wieczoru. Lodowaty wiatr targający ubraniami. Nieprzytomna kobieta leżąca na
cienkim posłaniu. Obłąkany wzrok prowadzącego nas blondyna. Klapa w podłodze.
Rozmowa z Karin. Wybuch benzyny i ogromna ściana ognia w drzwiach. Walące się
ściany korytarzy. Kraczące ptaki w parku. Oświetlone przez helikopter molo.
Bezwładna
postać Niko wpadającej do rzeki.
Zerwałem
się nagle, jak obudzony z koszmaru, siadając gwałtownie na łóżku. Szybko tego pożałowałem,
czując kłujący ból tuż pod żebrami, musiałem je mieć połamane. Opałem na
poduszki, słysząc czyjś cichy pisk.
-
Obudził się! – wrzasnęła Sakura, podrywając się z plastikowego krzesła. Chciała
mnie przytulić. Jęknąłem głośno, ponownie czując ból w klatce piersiowej. Nie
widziałem nic poza burzą różowych włosów.
Na szczęście pielęgniarka słysząc
moje żałosne pomruki szybko ściągnęła ze mnie dziewczynę. Wezwała też lekarza
prowadzącego. Rozejrzałem się po bladoniebieskim pomieszczeniu, w którym był
też Kiba i Neji.
-
Co z Niko? – zapytałem w pierwszej kolejności.
-
Jest w wyśmienitej formie – warknął wchodzący do sali lekarz, Ryoushi, czy jak
mu tam było. – Jej jedynym problemem jest to, że skończyły jej się kubki,
którymi mogłaby we mnie rzucać. – Dopiero teraz zauważyłem, że trzyma na głowie
torebkę z lodem.
Czyli wszystko było dobrze.
Wziąłem
głęboki oddech, rozglądając się po zmartwionych minach reszty. Po jaką cholerę
wszyscy musieli przyjść? Oparłem się o łóżko, czekając spokojnie, aż blondyn
mnie zbada.
Tradycyjnie poświecił mi lampką po
oczach, sprawdził kartę i zaczął coś pisać. Gdyby się tu wszyscy nie zleźli,
poszedłbym od razu do Niko, a tak musiałem poczekać, aż sobie pójdą. Nie
chciałem wyjść na zakochanego szczeniaka, który jeszcze dobrze się nie obudzi,
a już leci do ukochanej.
-
Co dziś jest? – zapytałem od niechcenia.
-
Poniedziałek – uśmiechnął się Kiba. – Są już na pierwszym przystanku – dodał z
nieukrywaną dumą.
To znaczy, że akcja porwania
dziewczyn się udała. Są już bezpieczne, w drodze do nowego domu. Jeden problem
mniej.
-
Musimy ci jeszcze zrobić dokładniejsze badania głowy i koniecznie
prześwietlenie klatki piersiowej. Ale żyjesz, to dobrze… – Popatrzył na mnie z
obojętną miną.
-
Czemu miałbym nie żyć? – zapytałem zdziwiony. Wtedy wydawało mi się, że
wszystko jest dobrze
-
Chociażby z powodu zatrucia dymem. Gdy przetransportowali cie tu helikopterem…
-
Dobra, nie chcę wiedzieć – warknąłem zdziwiony, że nie pamiętam czegoś tak
ważnego, jak lot śmigłowcem.
-
Mógłbym państwa prosić o skrócenie odwiedzin? – zapytał, głównie patrząc na
Sakurę. – Pacjent potrzebuje… spokoju.
-
Ale… - zająknęła się różowo włosa.
-
Macie pięć minut. – Odwieszając kartkę, nachylił się ku mnie. – Jest na drugim
końcu korytarza, sala druga. Uważaj, bo jest w o wiele lepszym stanie, niż ty.
– Wyszedł, uśmiechając się uprzejmie do wszystkich
-
Stary, żałuj, że cię nie było! – krzyknął z entuzjazmem Kiba – Zaczęli nas
gonić BMW! Ty wiesz, jakie manewry robił Naruto, żeby ich zgubić?
-
Wyobrażam sobie. – Popatrzyłem na przytakującego Neji’ego, którego wzrok mówił
mi wszystko. – Nie wymiotowały chociaż?
-
Raczej nie. – Zmarszczył czoło, starając się ocenić jak blisko było.
-
Jak się czujesz? – zapytała siedząca obok Sakura. Próbowała pogłaskać mnie po
głowie, ale warknąłem, kręcąc głową, aby zrzucić jej dłoń.
-
Źle. – Co było po części prawdą - bolała mnie głowa i denerwowały mnie kabelki
toczące bezbarwny płyn wprost do mojej dłoni.
Zamknąłem oczy, czując jak powoli
znów ogarnia mnie senność. Nim się zorientowałem, młoda pielęgniarka wyprosiła
gości, doczepiając kolejną kroplówkę.
Obudziłem się chyba po kilku
godzinach, gdyż za oknem powoli robiła się szarówka. Czułem się już znacznie
lepiej. Zjadłem szybko pozostawioną na małym stoliczku kolację, wypiłem łyk
zimnej herbaty i odczepiłem sobie kroplówki. Nic się chyba nie stanie, jak
pospaceruję bez nich?
Wyszedłem zażenowany na korytarz,
miałem na sobie błękitną koszulę i szpitalne spodnie. Musiałem wyglądać jak
idiota. Mimo to chciałem pozwiedzać nieco to piętro. Tuż nad dyżurką wisiał
duży, okrągły zegar, pokazujący godzinę dwudziestą. Na tym oddziale wszyscy już
leżeli we własnych salach, a na korytarzu panowały pustki.
Szedłem powoli, oglądając wolne
łóżka stojące przy ścianach, plastikowe stoliczki i krzesła. Mijająca mnie
pielęgniarka próbowała mnie zaciągnąć z powrotem do sali, ale szybko zgasiłem
ją jednym, mrocznym spojrzeniem.
Doszedłem do końca korytarza, znajdując
drzwi z małą, zardzewiałą cyferką dwa. Wziąłem głęboki oddech, naciskając
powoli na klamkę. Wszedłem cicho do małego pokoju, ze stojącym na środku,
pojedynczym łóżkiem i aparaturą medyczną wokół niego.
Siedziała na nim drobna szatynka
ubrana w błękitną sukienkę, okryta białą kołdrą. Czytała książkę, zupełnie nie
zauważając mojego przybycia. Swój soczyście zielony wzrok zwróciła na mnie
dopiero, gdy zamykane za mną drzwi zaskrzypiały.
-
Obudziłeś się! – Poruszyła się, jakby chciała wstać, natychmiast krzywiąc się z
bólu, co szybko zamaskowała, pozwalając, by rozpuszczone włosy spłynęły z jej
ramion, zasłaniając twarz. Usiadłem na krzesełku niedaleko niej, uważnie
przyglądając się jej podrapanej twarzy. Miała mały opatrunek na skroni.
Odłożyła poranionymi rękoma książkę na stolik obok, zwracając się w moją
stronę.
-
Tym razem uderzyłeś się w prawą stronę czoła. – Wskazała opatrunek na mojej
głowie.
-
Tak dla urozmaicenia. – Przypomniałem sobie, jak podczas opuszczania walącego
się magazynu, biłem się z jakimś szatynem. Walnąłem wtedy głową o ścianę, co
nie było przyjemne. – Jak się czujesz?
Patrzyłem na szatynkę, tak naprawdę
nie wiedząc, o czym mam z nią rozmawiać. Przyszedłem tu głównie po to, by
upewnić się, że dziewczyna jest przytomna. Teraz, gdy widziałem jak bardzo jest
podrapana i poobijana, zaczynałem się powoli na nią złościć. Ostrzegałem, żeby
się nie mieszała w tę sprawę, a teraz przez swoją głupotę leży tu, w szpitalu.
-
Już dobrze, nic mi nie jest – powiedziała z uśmiechem, wyraźnie zadowolona, że
ją odwiedziłem. – Chciałam się do ciebie przejść, ale Ryoushi kategorycznie
zabrania mi jakiegokolwiek poruszania się – dodała obrażonym tonem.
No tak, dopiero teraz skojarzyłem,
że została postrzelona przez tę dziwkę. Podniosłem delikatnie biały materiał,
odkrywając owiniętą bandażem nogę dziewczyny. Coś ścisnęło mnie w klatce
piersiowej. Szatynka ledwie co uszła z życiem z potyczki z rudowłosą.
-
Dlaczego wybiegłaś tam sama? – warknąłem wkurzony, piorunując dziewczynę
wzrokiem.
-
Inaczej Karin uciekłaby, nie mogłam czekać – odpowiedziała, patrząc nieufnie w
moją stronę. Była zdziwiona moim wrogim tonem.
-
A nie pomyślałaś czasem, że było to głupie, nieodpowiedzialne i niebezpieczne?
-
O co ci chodzi? – warknęła, mrużąc kocie oczy.
-
O to, że mogłaś zginąć. – W pokoju
nastała cisza przerywana jedynie irytującym pikaniem aparatury. Przez moment
mierzyliśmy się wrogimi spojrzeniami.
-
Tak samo jak ty – fuknęła, odwracając obrażona twarz.
-
Tylko że to ja miałem większe szanse wyjść z tego cało. – Nie reagowała na moje
słowa, ignorując mnie. – Jak ja mam ci do jasnej cholery wytłumaczyć, że ty nie
możesz się mieszać w takie sprawy?
-
Mam to gdzieś. To ja z tej akcji wyszłam w lepszym stanie. Mnie wieźli karetką,
ciebie helikopterem. – Popatrzyła na mnie wyzywająco.
-
Nie o to mi chodzi. – Byłem już mocno wkurzony, gdy zaczęła wypominać takie szczegóły. – Nienawidzę, gdy nie mam pewności, że jesteś bezpieczna – wyrzuciłem
z siebie jednym tchem, patrząc jak dziewczynie rozszerzają się źrenice.
Otworzyła lekko usta, nie wiedząc,
co odpowiedzieć. Nie ma się co bawić, doskonale oboje wiedzieliśmy jak
wyglądają nasze relacje. Dziewczyna nie była aż tak głupia, żeby nie wiedzieć,
o co mi teraz chodzi.
-
Co z tą nogą? – zapytałem już obojętnym tonem, starając się uspokoić. Szatynka
ocknęła się, odchrząkując cicho.
-
Musieli wyciągnąć mi dwie kule, jedna uszkodziła kość, przez co trochę dłużej
operowali. Nic więcej mi nie jest, obudziłam się tuż po zabiegu – wyrecytowała
zgrabnie, rozglądając się po pustym pokoju, patrząc w ciemność za oknem.
Wszystko, byleby tylko nie patrzeć na mnie.
Ja za to się nie krępowałem,
zachwycałem się znów rumianym, ciepłym kolorem jej skóry i czerwonymi
policzkami. Uśmiechnąłem się delikatnie, obserwując jak szatynka bawi się
nerwowo palcami. Nadal była zawstydzona słowami, które przed chwilą usłyszała.
-
Czego się cieszysz? – zapytała z wyrzutem.
-
Bo cię widzę. – Moja odpowiedź spowodowała jeszcze większe rumieńce.
Następne dwa dni spędziliśmy w
szpitalu razem, głównie siedząc w sali Niko, gdyż dziewczynie nie było wolno
nigdzie się ruszać. Odwiedzali nas znajomi z redakcji, przynosząc prasę, w
której znów było o nas głośno, tym razem w pozytywnym sensie. Potem udało mi się
wykłócić i mogłem wrócić do domu, natomiast Niko była zmuszona zostać do końca
tygodnia.
Po raz pierwszy od dawna mieszkałem
znów sam i szczerze mi się to nie podobało. Musiałem wymyślić coś, co
zatrzymałoby Niko. Dziewczyna dostała wypis w sobotę. Po kilku dniach
samodzielnego gotowania musiałem uzupełnić zapasy w lodówce i posprzątać jej
ukochaną kuchnię. Reszta jak dla mnie była okej.
-
Czy moja kuchnia żyje? – zapytała troskliwym głosem, gdy jechaliśmy ze szpitala
do domu samochodem
-
Ha, ha, ha – odpowiedziałem, zatrzymując się na parkingu. – Specjalnie ją
wykończyłem.
Minąłem auto, zachodząc od drugiej
strony, pomogłem wysiąść szatynce, podając jej kule. Musiała uważać na siebie,
żeby nie poruszyć zrastającej się nogi. Zarzuciłem jej torbę na ramię i
otworzyłem drzwi do klatki schodowej, z którymi nie mogła sobie poradzić.
Wchodząc do domu, jeszcze dobrze nie
zamknąłem za sobą drzwi, a Niko już wpadła do łazienki, zachwycając się własną
wanną i ulubionymi płynami do kąpieli. Uśmiechnąłem się pod nosem, idąc się
przebrać.
Po godzinie wyszła cała w
skowronkach w ulubionych dresowych spodniach i włochatych skarpetach w pasy.
Usiadła na kanapie, kładąc wysoko nogi i otulając się w puchaty koc. Nie mogłem
się na ten uroczy widok napatrzeć. Postawiłem na ławie kanapki, które zrobiłem
podczas kąpieli dziewczyny, wychodząc jeszcze na chwilę do kuchni.
-
Jaką chcesz herbatę?
-
Um, może… Imbir i pomarańcza? – Zacząłem przeglądać opakowania w poszukiwaniu
herbaty, o jakiej nie miałem nawet pojęcia, że taką mamy.
Po przestawieniu niemal wszystkich
opakowań, zalałem mieszankę wodą, przynosząc najpierw swój kubek, a następnie na
małej tacy herbatę Niko, obok której leżała zielona koperta.
-
Kupiłeś mi kubek? – zapytała z niedowierzaniem, łapiąc w ręce naczynie. Z
czułością oglądała złocone, czerwone maki namalowane na delikatnych ściankach
przypominających kształtem filiżankę.
-
Stłukłaś ostatnio jeden – mruknąłem obojętnie, pijąc ostrożnie gorący napój.
-
D-Dziękuję – odpowiedziała lekko zawstydzona, dalej zachwycając się eleganckimi
zdobieniami. Widziałem, że się jej spodoba. Obserwowałem kątem oka, jak podnosi
zieloną kopertę i przygląda się jej uważnie.
-
A to co?
-
Masz urodziny za dwa tygodnie. – Popatrzyła na mnie z niedowierzaniem. Oprócz
Anko nikt pewnie nigdy nie dawał jej prezentów. Skądś to znałem.
-
Nie musiałeś, naprawdę... – zaczęła mruczeć, otwierając kopertę drżącymi
rękoma. Znów miała śliczne, zaróżowione policzki. Wyciągnęła dwa, podłużne,
kolorowe kawałki papieru.
Czytała
powoli, a jej oczy, z każdą linijką tekstu robiły się coraz większe.
-
Sasuke, ja nie…
-
Dokładnie tak. Nie przyjmują zwrotów. – Uśmiechnąłem się na widok czerwonej
twarzy niedowierzającej dziewczyny.
-
To bilet w dwie strony, tak?
-
Tak, dla dwóch osób. Należy ci się odpoczynek, powinnaś gdzie wyjechać. – Szatynka
dalej wpatrywała się w kartki, czytając szczegóły. – Musisz tylko wybrać
miejsce, do którego chcesz lecieć, a linie automatycznie rezerwują wybrany lot
tam i z powrotem, kiedy będziesz chciała. Możesz wziąć, kogo chcesz –
wytłumaczyłem szybko. – Na przykład Anko, dawno się nie widziałyście.
Naturalnie miałem nadzieję, że Niko
wybierze jednak inną osobę do
towarzystwa. Dziewczyna kręcąc głową podsunęła mi swoją rękę, zamykając oczy.
-
Szczyp – powiedziała pewnie.
-
Co? – Uniosłem brew w zdziwieniu.
-
No szczyp, to musi być sen. – Wykonałem posłusznie polecenie – Auć! Nie tak
mocno! – Natychmiast zabrała rękę, otwierając oczy i upewniając się, czy nadal
trzyma bilety.
Pokręciłem na boki głową,
uśmiechając się pod nosem i patrząc na dziecinne zachowanie szatynki. Wziąłem
kolejny łyk herbaty, wpatrując się w roziskrzone, kocie oczy.
-
Jak mam ci za to podziękować? – zapytała, przybierając poważną minę.
-
Znajdzie się pewnie kilka sposobów – uśmiechnąłem się uwodzicielsko, przez co
dziewczyna spłonęła rumieńcem.
Zdjęła nogi z kanapy, przybliżając
się w moją stronę. Popatrzyła mi przez chwilę głęboko w oczy i z ciepłym
uśmiechem na twarzy, zarzuciła mi ręce na szyje, ściskając mnie mocno. Poczułem
jej słodką woń wymieszaną z owocowym szamponem do włosów. Oplotłem dziewczynę w
talii, wtulając noc w zagłębienie w szyi, które już ostatnim razem bardzo
polubiłem.
Po kilku chwilach Niko chciała się
oderwać, na co jej nie pozwoliłem. Oparłem się wygodnie o tył kanapy, kładąc na
kolanach poduszkę, na której umieściłem wiercącą się dziewczynę.
-
Puść – protestowała, próbując wstać, ale nie pozwoliłem jej na to.
-
Niewygodnie ci? – spytałem, podnosząc brew.
-
Nie… – burknęła, odwracając twarz. Zakładając nogi na kanapę powierciła się
trochę, w końcu układając się wyżej na poduszce. Pogłaskałem ją po głowie,
przez co prychnęła, ale nie uciekła.
Wziąłem głęboki oddech, patrząc jak
leżąca szatynka ogląda swój nowy kubek. Po tylu kłopotach należał nam się
odpoczynek.
Miły, spokojny wieczór spędzony z
leżącą obok mnie, moją rozkosznie
zachowującą się partnerką.
Czy tylko ja czuję niedosyt w pewnych oczywistych kwestiach? Nie? No to zapraszam do komentowania i okazywania swoich żali, bo Agga zdradziła, że istnieje możliwość, że będzie kolejna część...