"W ocenie Sądu Okręgowego nie
ulega wątpliwości, że nieletnia (...) dopuściła się przypisywanych jej czynów
karalnych, jednakże równocześnie brak jest podstaw do stosowania w jej
przypadku jakichkolwiek środków wychowawczych. Umorzenie postępowania w sprawie
było zatem rozstrzygnięciem słusznym i nie ma przesłanek przemawiających za
jego zmianą bądź uchyleniem. (…) W postępowaniu w sprawach nieletnich
priorytetem jest zaś wychowanie nieletniego, a nie naprawianie szkody
spowodowanej jego zachowaniem.”
Po tych słowach stanęłam przed trudnym wyborem: próbować czy odpuścić. Zrobiłam trochę
tego, trochę tego.
W
postępowaniu cywilnym ryzykowałabym: pokryłabym koszty sądowe procesu,
opłaciłabym prawnika, a także musiałabym wpłacić procent odszkodowania, o które
bym się starała. Byłam gotowa podjąć ten krok.
Znalazłam
prawnika, podpisałam z nim umowę. Sytuacja nie pozostawiała jednak złudzeń: nie
było pewności wygranej. Wydawnictwo miało doświadczonych, znanych, drogich
prawników. Polskie sądownictwo kulało. Sprawa ciągnęłaby się latami. On byłby zobowiązany przyjąć ode mnie
wynagrodzenie niezależnie od wyniku sprawy. On już wiedział, czym to się skończy - umówiliśmy się więc na procent od ugody.
Poinformowaliśmy
wydawnictwo i nieletnią o naszych zamiarach postawienia ich przed sądem.
Rodzina nas zignorowała, wydawnictwo nie. Za namową prawnika zaproponowaliśmy im
to, do czego dążą wszyscy normalni ludzie chcący załatwić coś w tym kraju
szybciej niż za pięć lat – ugodę przedprocesową.
Wynegocjowaliśmy
jej warunki, wciąż myśląc o przyszłych krokach przeciwko prawdziwej zawinionej.
Wydawnictwo zablokowało jednak te starania. Zażądali, bym zrzekła się roszczeń
i do nich, i do rodziny "autorki". Więcej o umowie nie mogę powiedzieć,
ponieważ zawierała ona klauzulę zachowania w tajemnicy szczegółów jej treści. Mój
pełnomocnik się pod nią podpisał, więc mam zamiar jej przestrzegać. W przeciwieństwie do drugiej strony.
Stało się. Minął rok, zapomniałam już o tej sprawie. Nie próbuję jej teraz
roztrząsać – by było to jasne – nie czekam na porady i pytania. Po prostu
jestem Wam winna wyjaśnienia. Zwłaszcza ludziom nieczytającym moich wypocin, a
subskrybujących moje blogi, by usłyszeć, jak zakończyła się ta sprawa.
To
wszystko. Tak się zakończyła.
Aktywność
mojego prawnika po przekazaniu mu przeze mnie umówionego procentu regularnie spadała. Obiecywał wiele ścieżek, multum pomysłów
i sposobów na doprowadzenie do choćby cienia sprawiedliwości, ale w pewnym
momencie – oczywiście - przestał
odpowiadać na moje maile.
Także
oto jestem. Największym zmartwieniem jest dla mnie teraz moje zdrowie, obrona
dyplomu, zakończenie historii na blogu i wzięcie się za coś ambitniejszego.
Dziękuję
wszystkim portalom książkowym, księgarniom internetowym, osobom wojującym o
mnie w komentarzach/wiadomościach i piszących o tej sprawie własne rozprawki.
Jeśli komuś moje doświadczenie przydałoby się w podobnych problemach – macie mojego
maila.
Pozdrawiam
wszystkich serdecznie,
Leitha
PS.
Jeśli z tego wszystkiego wniknęło coś dobrego, to chyba obniżenie mojej oceny
nt. polskiego wydawnictwa. I motywacja. To nie jest majestatyczny świat niedostępnych
geniuszy. Każdy z Was powinien spróbować. Naprawcie ten system. Piszcie dobrze
i dużo.
Mam
nadzieję, że kiedyś będziemy dyskutować, gdzie co wydać.