czwartek, 21 kwietnia 2016

So have you got the guts? - SĄD

"W ocenie Sądu Okręgowego nie ulega wątpliwości, że nieletnia (...) dopuściła się przypisywanych jej czynów karalnych, jednakże równocześnie brak jest podstaw do stosowania w jej przypadku jakichkolwiek środków wychowawczych. Umorzenie postępowania w sprawie było zatem rozstrzygnięciem słusznym i nie ma przesłanek przemawiających za jego zmianą bądź uchyleniem. (…) W postępowaniu w sprawach nieletnich priorytetem jest zaś wychowanie nieletniego, a nie naprawianie szkody spowodowanej jego zachowaniem.”

Po tych słowach stanęłam przed trudnym wyborem: próbować czy odpuścić. Zrobiłam trochę tego, trochę tego.

W postępowaniu cywilnym ryzykowałabym: pokryłabym koszty sądowe procesu, opłaciłabym prawnika, a także musiałabym wpłacić procent odszkodowania, o które bym się starała. Byłam gotowa podjąć ten krok.

Znalazłam prawnika, podpisałam z nim umowę. Sytuacja nie pozostawiała jednak złudzeń: nie było pewności wygranej. Wydawnictwo miało doświadczonych, znanych, drogich prawników. Polskie sądownictwo kulało. Sprawa ciągnęłaby się latami. On byłby zobowiązany przyjąć ode mnie wynagrodzenie niezależnie od wyniku sprawy. On już wiedział, czym to się skończy - umówiliśmy się więc na procent od ugody.

Poinformowaliśmy wydawnictwo i nieletnią o naszych zamiarach postawienia ich przed sądem. Rodzina nas zignorowała, wydawnictwo nie. Za namową prawnika zaproponowaliśmy im to, do czego dążą wszyscy normalni ludzie chcący załatwić coś w tym kraju szybciej niż za pięć lat – ugodę przedprocesową.

Wynegocjowaliśmy jej warunki, wciąż myśląc o przyszłych krokach przeciwko prawdziwej zawinionej. Wydawnictwo zablokowało jednak te starania. Zażądali, bym zrzekła się roszczeń i do nich, i do rodziny "autorki". Więcej o umowie nie mogę powiedzieć, ponieważ zawierała ona klauzulę zachowania w tajemnicy szczegółów jej treści. Mój pełnomocnik się pod nią podpisał, więc mam zamiar jej przestrzegać. W przeciwieństwie do drugiej strony.

Stało się. Minął rok, zapomniałam już o tej sprawie. Nie próbuję jej teraz roztrząsać – by było to jasne – nie czekam na porady i pytania. Po prostu jestem Wam winna wyjaśnienia. Zwłaszcza ludziom nieczytającym moich wypocin, a subskrybujących moje blogi, by usłyszeć, jak zakończyła się ta sprawa.

To wszystko. Tak się zakończyła.

Aktywność mojego prawnika po przekazaniu mu przeze mnie umówionego procentu regularnie spadała. Obiecywał wiele ścieżek, multum pomysłów i sposobów na doprowadzenie do choćby cienia sprawiedliwości, ale w pewnym momencie – oczywiście - przestał odpowiadać na moje maile.

Także oto jestem. Największym zmartwieniem jest dla mnie teraz moje zdrowie, obrona dyplomu, zakończenie historii na blogu i wzięcie się za coś ambitniejszego.

Dziękuję wszystkim portalom książkowym, księgarniom internetowym, osobom wojującym o mnie w komentarzach/wiadomościach i piszących o tej sprawie własne rozprawki. Jeśli komuś moje doświadczenie przydałoby się w podobnych problemach – macie mojego maila.


Pozdrawiam wszystkich serdecznie,
Leitha


PS. Jeśli z tego wszystkiego wniknęło coś dobrego, to chyba obniżenie mojej oceny nt. polskiego wydawnictwa. I motywacja. To nie jest majestatyczny świat niedostępnych geniuszy. Każdy z Was powinien spróbować. Naprawcie ten system. Piszcie dobrze i dużo.

Mam nadzieję, że kiedyś będziemy dyskutować, gdzie co wydać.