środa, 17 grudnia 2014

Spoko Maroko


Straciłam już nadzieję, że ten konkurs kiedykolwiek zostanie rozstrzygnięty. Napisałam takiego one-shota 3 miesiące temu i o nim zapomniałam. Jury konkursu chyba też :P No więc macie, na zimne grudniowe wieczory.
Aha - 3 miesiące temu nie znałam zakończenia mangi i nie byłam ogromną hejterką SasuSaku, więc nie zabijajcie mnie za jeden czy dwa elementy związane z tym pairingiem (Leitha i SasuSaku! świat się kończy!) 
Obiecałam już Adze dokończyć notę w te święta (jestem w połowie). Przepraszam, że Was tak porzuciłam dla głupiego uganiania się za sprawiedliwością, ale to musi być zrobione.

Data: wrzesień 2014
Fandom: Naruto
Autor: Leitha
Zapytanie: Wakacje bohaterów Naruto w Maroku
Słów: 2800


-          Welcome in Marrakesh. We hope you enjoy your stay!
            Łamany, ciężki od akcentu angielski nie był jego ulubionym językiem, ale doceniał starania. Nie wysilił się jednak na uśmiech, odbierając bilet i paszport i kierując się w stronę bramek, gdzie jeszcze przed sekundą widział jasnoróżową czuprynę. Za chwilę usłyszał tę samą, wyuczoną formułkę skierowaną do blondynki za nim.
            Sasuke Uchiha nie miał nic przeciwko podróżowaniu. Był ciekawy świata, wolał uczyć się doświadczając i poznając, a nie tylko czytając. Jednak każda jego wyprawa musiała być zaplanowana i spokojna. Nienawidził niespodzianek.
            Na szczęście wygrana w konkursie na projekt była nie tylko zasłużona, ale i spodziewana. Był dumny z wygranych biletów. Dobrze też, że jego partnerka - Sakura - doskonale władała francuskim, ponieważ język ten - o ile się orientował - był wielce przydatny w komunikacji z tubylcami. Jedyne, co mu przeszkadzało, to fakt, iż każde z nich wygrało dwa bilety. Wiadomo było, że Haruno zaprosi najlepszą przyjaciółkę. On chciał zabrać Itachi’ego, ale drań akurat wyjechał z ojcem w delegacji. To zostawało więc…
            - Oi, temee! Zaczekaj!
            Koncepcja niezwracania na siebie uwagi w obcym, dziwnym państwie była widocznie Uzumaki’emu absolutnie obca. Nie wystarczyło mu chyba, że i tak większość mijanych na zatłoczonym lotnisku ludzi oglądała się za ich jasnożółtą skórą, a włosy Sakury – która zdawała się być do tego przyzwyczajona, w pozornej ignorancji czekając na bagaż – były swoistym fenomenem. Nie. Musiał krzyczeć i machać rękami, wykazując się absolutnym brakiem kultury.
            - Ce sont celles-là. Merci beaucoup. – Haruno uśmiechnęła się grzecznie do wysokiego bagażowego, który z nagle znalezioną werwą ściągnął dla niej i Ino ogromne torby z taśmy. Jego wzrok wyraźnie jednak spochmurniał, gdy obok znaleźli się Uchiha i Naruto, podskakujący jak podekscytowany szczeniak. Musieli jak najszybciej wydostać się z terminalu i znaleźć transport do hotelu. Sasuke już wyjął mapę miasta. - Savez-vous où je peux trouver le bus?
            Chłopak natychmiastowo rzucił robotę, ochoczo gestykulując i wskazując różowowłosej, za którym wyjściem najłatwiej znajdzie busy przewożące ludzi do miasta oraz asystentów, którzy skierują ją do odpowiednich numerów.
            Sasuke bez zastanowienia chwycił swoją torbę zarzucił ją sobie na plecy, wolną ręką prowadząc walizkę Sakury. Ino spojrzała wymownie na Naruto.
            - Chyba żartujesz. Jest ogromna! – Wskazał na różowe monstrum, które podsuwała mu blondynka.
            - Dlatego jej sama nie udźwignę!
            Mimo kłótni przepchnęli się przez tłum i zlokalizowali pomoc dla turystów. Ciemnowłosa dziewczyna na oko w ich wieku od razu skupiła na nich wzrok, prostując się, gdy podeszli. Sakura popchnęła Uchihę w jej kierunku.
            - Oh, Sasuke-kun, nie wiedziałam, że mówisz w języku miłości! – zachichotała Yamanaka. Naruto przewrócił oczami, niemo sygnalizując odruch wymiotny.
            - Nie mówię – odmruknął brunet, odsuwając się trochę, by Ino również zobaczyła znajomą żółto-czerwoną flagę na stroju zarumienionej asystentki. - ¿Qué bus debemos tomar para llegar al hotel Riad Assalam? Es la calle Tougma. – Podał nazwę hotelu i ulicę, na której się znajdował. Marokanka pomyślała chwilę, szukając w myślach, po czym obróciła się w stronę drzwi, wskazując zaparkowane nieopodal autobusy i odpowiadając w miarę zrozumiałym hiszpańskim.
            - Lo mejor… es tomar el n-número… - zawahała się, widocznie zestresowana. Tłum napierał na drzwi, w których stali, przez co Uchiha stanął jeszcze bliżej niej, patrząc na nią wyczekująco z góry. Sakura uśmiechnęła się, widząc jej zakłopotaną, czerwoną twarz. – Número… número… eh… syte…?
            - Gracias – odparł, mimo złej wymowy rozumiejąc (hiszp. siete = siedem). Chodźmy, siódemka stoi tam.
            Uważając, by nie rozjechał ich żaden motor, przebiegli z torbami przez ulicę. Zaraz poczuli na karkach nieustępliwy upał, palmy dawały mało cienia. Starszy mężczyzna opierający się o biały van obserwował ich z wyraźnym zainteresowaniem, gdy pakowali się do busa z numerem siedem.
            - Upał, drinki i kebaby, nadchodzę! – zaśmiał się Uzumaki, zarzucając ręce na szyję.
            - Kebaby są tureckie, nie arabskie, matole – warknęła Sakura, uderzając go pięścią w tył głowy. Bus ruszył w kierunku miasta w akompaniamencie jęków blondyna i wesołej muzyki z radia kierowcy. – Poza tym muzułmanie nie piją alkoholu.
            - Sasuke-kun, ta Marokanka cię woła – zauważyła Ino, wskazując przez szybę mijane wyjście na terminal. Rzeczywiście - dziewczyna wyszła z budynku, machając na ich autobus. – Chyba chce twój numer.
            - Hn.
            Podróż nie trwała długo, zanim z szerokich pasów drzew wyłoniły się ceglane budynki Marakeszu. Autobus jechał główną drogą, na tyle prędko, by otwarte okna rozwiały włosy Sakury.
            - Wiedzieliście, że sporą cześć ludności Maroka stanowią dzikie plemiona Berberów? Mają jasne włosy i oczy – wyczytała na głos z przewodnika. – To przez nich statystycznie ponad czterdzieści procent Maroka to analfabeci.
            - Słyszysz, dobe? Poczujesz się tu jak w domu – mruknął Sasuke.
            - Stul dziób, temee. – Naruto nałożył na nos ciemne okulary. Sam mówił o nich, że są „epickie”. – Prosty lud, eh? Jeśli mi się tu spodoba, to zostanę i mianuję się ich cesarzem.
            - Maroko to królestwo – jęknęła Ino, przewracając oczami. Ułożyła łokieć na krawędzi okna, bacznie obserwując mijane kobiety w burkach. – Współczuję im. Musi im być gorąco – westchnęła pod nosem. Naruto oparł się o jej głowę, pochylając do przodu, by spojrzeć na tę samą grupę. Zmarszczył nos, widząc kobiety zakryte od stóp do głów.
            - Wyglądają jak duchy – zauważył, siłując się z Ino. – Blondi, powinnaś takie kupić, byłoby ci do twarzy!
            Dookoła rozległy się krzyki, piski i przekleństwa, na które kierowca zareagował łamaną francuszczyzną. Sakura przeprosiła grzecznie za swoje towarzystwo. Z ich krótkiej i typowej wymiany zdań – skąd jesteście, na ile przyjechaliście… - Sasuke wyłapał uwagę, iż właśnie przejeżdżają obok Avenue de Paris, gdzie Sakura znajdzie piękne perfumy.
            - Źle jedziemy – warknął, szybko zerkając na mapę. – Sakura, powiedz mu, że wysiadamy – rozkazał, chwytając swoją torbę. Haruno pilnie wytłumaczyła mężczyźnie ich błąd.
            Po odrobinie zamieszania i przeciskania się przez pasażerów z torbami, stali zakłopotani na środku zupełnie obcego miasta, wokół dziwnie patrzących na nich ludzi, w absolutnym upale.
            - Zapytam o drogę – zaoferowała różowowłosa, szukając wzrokiem kogoś, kto mógł znać francuski. Język ten był używany głównie w polityce i biznesie.
            - Nie trzeba – zauważyła Ino, razem z Sasuke studiując mapę w cieniu palmy. – Wiemy, jak iść. Musimy cofnąć się do ronda i iść ulicą… Hommane… Al Fatuaki. Kto wymyśla te nazwy?
            Ruszyli zgodnie z planem, po kolei wyciągając z podręcznych toreb napoje i okrycia głowy. Gdy dotarli do ronda i skręcili w odpowiednią uliczkę, szeroka droga zamieniła się w przyjemny deptak, obok którego rozpościerał się zadbany ogród.
            - Park Lalla Hasna – ucieszyła się Sakura, rozpoznając okolicę. – I tak chciałam tu przyjść. Trochę dalej jest Biblioteka Narodowa.
            - A propos… rozumiem, że gdy ja będę się opalać i pływać w basenie, wy będziecie obczajać architekturę? – zgadła Ino, rozglądając się bez widocznych emocji. Budynki wokoło były naprawdę proste, w dodatku otynkowane czymś w kolorze gliny. Park wyglądał dość surowo, nawet z pięknymi chodnikami i fontanną.
            - Taki jest plan – przyznała Sakura, ciągnąc po bruku swoją torbę. Dookoła roznosił się znajomy furkot kółek obwieszczający w każdym zakątku świata to samo – turystów. - No i jeszcze zakupy – dodała z uśmiechem.
            - Moja krew! – Ino objęła ją ramieniem.
            - Meczet Koutoubia. – Uchiha wskazał mapą na wznoszącą się niedaleko ceglaną, starą wieżę. – Właściwie to minaret, meczet będzie zaraz widać.
            Sakura wyjęła aparat, by zrobić pierwsze zdjęcie, a Naruto wymownie ziewnął.
            Dla wielu wakacje były jedynie od spania i wylegiwania się na słońcu. Marakesz był na świecie uznawany za miasto turystyczne, a więc takie od robienia zakupów. On i Sakura jednak nie mieli zamiaru zaniedbywać wszechobecnej starożytnej historii. Według jego informacji w okolicy ich hotelu znajdywała się masa zabytków wybudowanych w stylu mauretańskim i andaluzyjskim.
            Uliczka parkowa przeszła w plac, na którym krzyżowały się pomniejsze dróżki. Dookoła zaroiło się od kolorowo ubranych ludzi oraz knajp i stoisk. Ino od razu znalazła się przy targu ze złotem, przeglądając błyskotki.
            - Berberyjska biżuteria – zaśmiała się Sakura. Uchiha również podszedł bliżej, zaintrygowany. Yamanaka dotykała, przerzucała i przymierzała, ale właściciel stoiska był zbyt zajęty paleniem fajki i podziwianiem jej oryginalnej urody, by okazać sprzeciw.
            - Kupisz później, gdy zorientujemy się w cenach – warknął w końcu Sasuke, odciągając dziewczynę za łokieć. Ino wydęła dolną wargę niczym małe dziecko. Sakura cyknęła jej zdjęcie.
            - Masz zły humor – zauważyła cicho, gdy niedługo potem przeciskali się przez tłum gromadzący się przy straganie z naczyniami.
            - Ta pomoc turystyczna wskazała nam zły autobus – syknął Uchiha, mijając kobietę idącą z wielkim kaktusem. – Gdybym się w porę nie zorientował, bylibyśmy teraz na drugim końcu miasta.
            - Ale nie jesteśmy – uśmiechnęła się, korzystając z chwilowej nieuwagi Ino i Naruto, idących przed nimi, by szybko uścisnąć jego rękę. – I wykorzystamy nadrobioną drogę, by coś zjeść. Nic się nie stało.
            - Oi, Sakura, chodź zobaczyć!
            Yamanaka odkryła w bocznej alejce stoisko z odzieżą, nagle orientując się, jak bardzo potrzebuje muzułmańskiego ubrania. Naruto przymierzył na głowę agal – sznur do przytrzymywania kefiji – bawełnianej chusty. Blondynka z zapałem przeglądała za to apaszki i hidżaby.
Owinęła sobie jedną wokół głowy, razem z Naruto pozując do zdjęcia.
            Uchiha przystanął w cieniu, ignorując ich zabawy i sprawdzając na mapie, którędy najszybciej trafią do hotelu. Nie mógł jednak wyłączyć słuchu, który wyłapywał krótkie dialogi w absolutnie nieznanym mu języku.
            Mężczyzna ubrany w coś, co przypominało ozdobioną cekinami białą koszulę nocną przecisnął się do wystawy, przy której stali, pokazując sprzedawcy wybrany towar.
            - Syte dirham (dirham marokański – waluta w Maroku) – usłyszał, i natychmiast zwrócił wzrok ku kupującemu, który z ozdobnej portmonetki wyjął dwie monety – pięć dirhamów i jeden dirham. Zgadzało się to z szóstką narysowaną mazakiem na kartce obok podobnych przedmiotów.
            Marokanka zapomniała cyfr po hiszpańsku i podała im numer autobusu po arabsku. Więc to jednak nie była jego wina. Naprawdę brzmiało to podobnie do hiszpańskiej siódemki. Nie miał zamiaru jednak bawić się w tłumaczenie tego reszcie. Jego wymowa i tak byłaby pewnie tragiczna.
            Westchnął, sygnalizując dziewczynom przeglądającym kolorowe babusze z noskami, że czas ruszać dalej. Mijali kolejne stoiska z biżuterią, świecznikami, kosmetykami i ceramiką, ale dopiero targi spożywcze, w tym te z przyprawami, zwróciły jego uwagę.
            Sakura uniosła swoją czapkę z daszkiem, ocierając pot z czoła. Żar lał się z nieba, ale gdy tętniąca życiem uliczka zwęziła się, surowe, wysokie budynki o malutkich okienkach dawały w końcu ubłagany chłód. Jeden ze sprzedawców głośno nawoływał do kupowania jego owoców morza i warzyw, inny zapraszał do degustacji jogurto-podobnych napojów. Koło kolorowych stoisk dosłownie nie dało się przejść obojętnie. Przez moment w obliczu zapachów, obcych dialektów i ekstrawaganckich ubrań naprawdę czuli się, jakby cofnęli się w czasie o co najmniej tysiąc lat.
            Ze wszystkich tych rzeczy to lada z przyprawami z żywiołowym, wąsatym sprzedawcą przyciągnęła ich najszybciej. Czym prędzej zapewnił on po francusku, że jego towar jest świeży i wszystkiego można dotknąć i powąchać, a jeśli ma się ochotę – nawet spróbować.
            Natychmiast wywołało to zakłady i zgadywanki, kto rozpozna więcej przypraw.
            - To pieprz. Biały i czarny – obwieścił z dumą Naruto.
            - No co ty nie powiesz – zaśmiała się Sakura, trącając go łokciem. – Spróbuj tego – wskazała na czerwony pojemnik. Blondyn bez zastanowienia i z zupełną ufnością włożył palec do proszku, po czym oblizał go.
            - Chili – podpowiedział z szerokim – choć trochę wybrakowanym - uśmiechem sprzedawca, widząc że czerwony, krztuszący się blondyn nie może nic powiedzieć. - Très bon, eh?
            - Kminek, cynamon, papryka – wyliczyła Ino.
            - Kami, co to za mutant?! – krzyknął Naruto, znajdując pomiędzy opakowaniami dziwny, biały korzeń. Wzdrygnął się z obrzydzeniem.
            - To imbir, pałko. Miałeś to w piwie w zeszłym tygodniu – warknęła Ino, zanurzając palce w sproszkowanej wersji stojącej obok i podsuwając mu pod nos.
            - Szafran, najdroższa przyprawa na świecie – zgadła Sakura, pochylając się, by powąchać żółty proszek. Uchiha przytaknął, bacznie obserwując sprzedawcę, który szczerzył się, widocznie spodziewając się sporego zarobku. – Kardamon, anyż… goździki… a to… - Podstawiła sobie pod nos brązowy proszek. – Sasuke, pachnie jak twoje perfumy.
            Brunet stanął bliżej, wdychając głęboko znajomy zapach.
            - Gałka muszkatołowa – mruknął. Nie był znawcą, ale kojarzył kilka składników. Często zostawali z bratem sami na weekend, musieli sobie radzić w kuchni.
            - Oui, oui, c’est un aphrodisiaque! – krzyknął sprzedawca, machając szeroko rękami, jakby chciał sprawić, by ze stojących blisko siebie Japończyków wyniknęło coś więcej, już teraz. Sakura zaśmiała się nerwowo.
            Przejrzeli opakowania z suszoną miętą, nasionami kolendry, pietruszką, tymiankiem… a nawet kiszoną cytryną. Przypraw i woni było tyle, że po kilku minutach bolały ich nosy. Nie kupili nic, ale Sakura zapewniła szczerbatego mężczyznę - widocznie zdruzgotanego ich odejściem - iż wrócą po świeże zakupy przed powrotem do Japonii.
            Jedno było jednak pewne – wrażenia zapachowe i wzrokowe sprawiły, że nagle cała czwórka zrobiła się niesamowicie głodna. Byli już stosunkowo niedaleko hotelu, ale aromaty dochodzące z restauracji ze stolikami w uliczce obok okazały się zbyt silne.
            Rozsiedli się w ogródku otoczonym ceglanym murkiem od ulicy, czekając na kelnerkę. Naruto nadal był wielce rozczarowany, iż raczej na pewno nie dostanie upragnionego kebaba.
            - Co to za stożek? – spytał znudzony, bawiąc się okularami i stukając w stół w rytm muzyki dochodzącej z lokalu. Obok ich stołu stało dziwne, gliniane naczynie.
            - To tażin, robi się w nim mięso – wytłumaczyła Sakura, kątem oka widząc kelnerkę, która przywitała się z nimi po angielsku. Dziewczyna odetchnęła z ulgą, nie musząc już wszystkim wszystkiego tłumaczyć. Wszyscy dostali karty, od razu zamawiając napoje - kawę z imbirem, kawę z cynamonem i kozim mlekiem oraz zielone herbaty z miętą i cukrem.
            - Nie wiem, co wziąć… - jęknął przeciągle Naruto, nie przejmując się zdziwionymi spojrzeniami ludzi dookoła. Wszyscy zawzięcie przeglądali swoje karty, choć Sakura i Sasuke co jakiś musieli mocno główkować nad sensem niektórych dań. – Czemu trzymają garnek na drugim garnku?
            - Robią w nim kuskus na parze.
            - Co to jest kuskus? – spytał blondyn, drapiąc się po głowie. Uchiha przeklął pod nosem.
            - Po prostu zamówmy mu cokolwiek, przecież on pożre wszystko – warknął, zaraz dostając pod stołem kopa w łydkę. Tym razem nie wytrzymał i oddał blondynowi, co wywołało wszędzie słyszalny wrzask. – Nie w każdym kraju dostaniesz swój ramen. Czas dorosnąć i jeść jak dorośli, usuratonkachi.
            - Zamówmy mu harirę, a nuż będzie podobna – zaproponowała Ino, wskazując z zadowoleniem pozycję w menu. Naruto przytulił ją lekko ze łzami w oczach, zupełnie nie wiedząc, o czym mowa. – Ja bym spróbowała basteli z kurczakiem. Co wy weźmiecie?
            - Chyba spróbuję tażinu z baraniną i kuskusem. Mają to ludzie siedzący obok i wygląda świetnie. I to chyba te warzywa tak pachną. Sasuke?
            - Ja też.
            - Baranek, ka? – zapytał zdziwiony Naruto, nie widząc uśmiechającej się kelnerki stojącej obok. – Nie lepsze by było z wieprzowiną?
            Sakura omal nie zakrztusiła się swoją herbatą. Ino zrobiła się czerwona i uszczypnęła go w bok. Sasuke wytłumaczył po angielsku kelnerce, by się nie przejmowała i dodał, że chyba dobrze, że nie rozumie japońskiego. Dziewczyna z wyraźnym powątpiewaniem w oczach przyjęła zamówienie.
            - What would you like for dessert?
            - Musimy spróbować bakławy – nalegała Sakura. Kelnerka mimo obcego języka wyłapała nazwę deseru i zapisała ją z uśmieszkiem na kartce, kręcąc lekko głową z niedowierzaniem. Chyba długo nie miała takich klientów. - Widziałam to ciacho w telewizji i mu nie odpuszczę.
            - Make that two – poprosiła Yamanaka, oddając kelnerce swoją kartę.
            - Ja chcę zwykłe ciastka, bez udziwnień – jęknął Uzumaki, trzymając się już za brzuch. Sama rozmowa o jedzeniu - nie wspominając już o zapachu dobiegającym z otwartej kuchni - sprawiała, że potęga jego głodu rosła kilkakrotnie.
            Sakura poprosiła o ciastka ghoriba z sezamem i miodem.
            - Starczy nam na to kasy? – westchnęła Ino, wspominając zupełnie niezrozumiałe liczby obok dań, które zamówiła. – Dirham to ile jenów?
            - Tak z trzynaście… - westchnął Sasuke.
            - Naprawdę się przygotowaliście, co? – zaśmiała się, poprawiając kucyk. – To wasz pierwszy wspólny wyjazd, nie?
            - Aah. Sasuke bardziej się stresował nim niż wygraną w konkursie.
            - Międzynarodowy, elitarny konkurs to błahostka w porównaniu z upilnowaniem tego głupka po drugiej stronie globu – mruknął sam zainteresowany, mieszając od niechcenia swoją kawę.
            - Uwielbiasz mnie i dobrze o tym wiesz. – Naruto zatrzepotał w jego kierunku rzęsami. Dziewczyny nie powstrzymały chichotu.
            Reszta posiłku minęła w miarę spokojnie. Naruto w istocie pożarł swój „obcy ramen”, ale spokojnie znalazł miejsce na ciastka, a także daktyle podane do kawy Sasuke. I trochę farszu z potrawy Ino. Dziewczyny długo zachwycały się swoimi bakławami pełnymi miodu i orzechów.
            Porcje były tak duże, że ciężko było im iść. Dobrze więc się złożyło, że do celu mieli zaledwie kilkaset metrów. Właściwie to spóźnili się na początek doby hotelowej zaledwie godzinę.
            W wejściu do znajomego z ulotek i ogłoszeń konkursowych hotelu Riad Assalam stał dziwnie znajomy starszy mężczyzna. Sakura rozpoznała też biały van.
            - Konnichi wa! – ucieszył się, rozkładając z ulgą ręce. Przez moment ich czwórka stanęła jak wryta. Reszta słów wydostających się z niego była już po angielsku czasami przekładanego francuskim. – Jak dobrze, że jesteście. Zamartwialiśmy się z żoną.
            - Stał pan na lotnisku – zauważyła Sakura, podając mu rękę.
            - Tak! Pomyślałem, że podjadę po was, bo się zgubicie. Miałem nawet rację! – Sakura spojrzała na Sasuke z lekkim uśmiechem. - Jednak szliście do tego busa z takim przekonaniem, że zwątpiłem, czy to wy. – Tym razem ironiczny uśmieszek posłał mu Naruto. Uchiha ledwo powstrzymał się przed pokazaniem mu środkowego palca. Co za niewdzięcznik. - No ale dobrze, że się odnaleźliście. Mamy gotowy obiad.
            Ino wybuchła śmiechem, a Sakura zaczęła przepraszać i tłumaczyć, co zaszło. Naruto już odlazł do ogrodu, szukając leżaka. Nie przejął się zupełnie, że zostawił torbę na środku chodnika.
            Dla Sasuke Uchihy zapowiadały się długie i męczące wakacje.
            Mimo wszystko nie chciałby być w tym momencie nigdzie indziej.



Mam nadzieję, że się podobało :3 Jeśli macie pomysły na one-shoty, które byście chcieli przeczytać - nie krępujcie się. Paradoksalnie narzucone mi wyzwania bardziej mnie inspirują i mobilizują niż ciągnięcie mojego staruszka-bloga. Takiego one-shota napisałam w zaledwie kilka godzin...

* Przepraszam za błędy w języku hiszpańskim. O ile francuski i angielski znam dobrze, to ten język jest dla mnie absolutnie obcy.  Zrzucam na Google Translate.

8 komentarzy:

  1. Witaj,
    bardzo miła odskocznia tym krótkim wpisem. Mówiąc najnormalniej w świecie szczerze - również brałam udział w konkursie i nie jestem raczej z tego powodu zadowolona. O ile niekompetencję znam dobrze, to zrozumieć nie mogę przeraźliwych ataków na biedne duszyczki z shoutboxa, które wręcz ironicznie pytały o rozstrzygnięcie konkursu :-) Dostawano co prawda odpowiedź - w formie ataku, że czasu brak, więc niewiele to do dyskusji wniosło. Teraz byle czekać na edycję świąteczną konkursu! ;-)
    Składam pokłony i uściski,
    wpis bardzo mi się podobał, jak zwykle nastrojowo. Aż z powrotem zachciało mi się wakacji.
    Całusy, Wesołych Świąt
    Wiwiana

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mogę się doczekać, aż będę mogła zignorować edycję świąteczną konkursu :)
      Też się dopytywałam o rozstrzygnięcie, oczywiście bez skutku. Uznałam opublikowanie tego tutaj mimo braku wyników za próbę odratowania utraconego czasu na tę pracę.
      Wyśpię się w końcu i zajrzę do Ciebie ogarnąć jakoś umysłem Twój prolog. Nie mogłam tego zrobić wcześniej, studia wyciskają ze mnie wszystkie soki.

      Wesołych Świąt :3
      Leitha

      Usuń
  2. Coś w tym jest - szczególnie, że ostatni i pierwszy raz wzięłam udział w takim blogowym przedsięwzięciu jakim był "konkurs literacki". Prace napisane i (patrząc po Twoim) niesamowicie dobre, jednak same zasady tego konkursu to już w ogóle inna bajka. Nie wyczekiwałabym tego tak, gdyby nie fakt, że takie postępowanie z uczestnikami to niezła farsa jest. Tym bardziej, że wymówki o braku czasu są w tym wypadku wręcz śmieszne (a odpisywanie zdenerwowanym dziewczynom tonem wręcz wrogim jest również całkowicie dziwne!). A tam, chyba puszczę to w niepamięć, bo nie ma co sobie nerwów truć! Ja bym już nie zawracała sobie głowy rozstrzygnięciem, gdyż to aż wstyd po takim czasie cokolwiek rozstrzygać :-) (Tak, jestem tym wkurzona, bo nie lubię przeciągania terminów i tego, że ktoś ode mnie wymaga, a ja już nie mogę!).
    Moje wpisy na razie stoją w miejscu. Chciałabym przenieść się już do połowy akcji - nie mogę. Kreowanie własnego świata to straszna sprawa, przynajmniej dla mnie :/

    OdpowiedzUsuń
  3. Och, kochana Leitho! Ten talent, ta prostota i sumienne przygotowanie! Jak miło odetchnąć choć na chwilę w zaciszu domu, zatopić się w świecie blogów i odkryć kolejny dowód na niewątpliwy dar literacki. Oneshot wysokiej jakości, bo w swej nieskomplikowanej i przyjemnej fabule tkwi cała kwintesencja dobrego smaku. Opis przybycia bohaterów do Maroka nieziemski- sprecyzowany i bogaty w wiele niezbędnych informacji. Byłaś w Maroku? Jeśli nie, to jestem pełna podziwu i szacunku do zaangażowania, jakie przedsięwzięłaś, pisząc te prace. Czapki z głow, bo to naprawdę cięzki kawał chleba. Sama właśnie zgłębiam szczegóły zawarcia związku małżeńskiego w Japonii; ile człowiek jest zdolny przyswoić wiedzy dla autentyzmu swojego pióra:)

    Świetna robota!
    Pozdrawiam i ściskam cieplutko na święta
    Ewjo

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,

    Zwykle zaglądam na Twojego bloga, by sprawdzić, czy coś się zmieniło w wiadomej " sprawie sądowej", jednak "Spoko Maroko" przykuło moją uwagę i postanowiłam przeczytać.

    Chociaż nie jestem miłośniczką one-shotów, Twój bardzo mi się spodobał. Fajnie oddałaś charaktery całej czwórki - Naruto, Sasuke, Ino i Sakury. Historia i żarty generalnie ekstra. "Międzynarodowy, elitarny konkurs to błahostka w porównaniu z upilnowaniem tego głupka po drugiej stronie globu" - rewelka :) Duży plus za świetny opis Maroka i obcojęzyczne zdania. Generalnie - czekam na ciąg dalszy :)

    Jednak z drugiej strony muszę powiedzieć, że czytało mi się dosyć ciężko. Chociaż Twój styl w zasadzie mi się podoba, jest kilka niedociągnięć, które "gryzą mnie w oczy" jako czytelnika. Ja też piszę i wiem, że wskazanie błędów może okazać się przydatne…

    Nie znam Cię osobiście, ale po przeczytaniu Twojego one-shota od razu pomyślałam, że świetnie znasz angielski. W normalnym wypadku byłoby to plusem, ale tutaj niestety odbija się na tekście. Wiele zdań jest zbudowanych w taki sposób, jakby bazowały na gramatyce angielskiej, nie polskiej.

    „To zostawało więc…” wydaje się być dosłownym tłumaczeniem „That left…”

    Takich smaczków jest więcej. Co prawda większość jest poprawna gramatycznie i w sumie można się przyzwyczaić, a mimo to w trakcie czytania czuje się nieprzyjemny zgrzyt. Czasami wystarczyłoby rozbić jakieś dłuższe zdanie na dwa krótsze i problem byłby rozwiązany. Sądzę, że „uanglojęzycznianie” tekstu nie jest czymś, co robisz świadomie – to w tej chwili częsta tendencja u osób, które dużo czytają po angielsku (albo, tak jak ja, oglądają anime z angielskimi napisami :)).

    Nie zrozum mnie źle, nadal uważam, że tekst jest fajny :) Mimo to wydaje mi się, że gdybyś jeszcze raz przeczytała go i wyłapała błędy, byłby jeszcze fajniejszy.

    „Porcje były tak duże, że ciężko było im iść.” – porcje nie potrafią chodzić :) Oczywiście każdy głupol domyśli się z kontekstu, kto tak naprawdę szedł, ale niezamierzone rozbawienie czytelnika pozostaje.

    Widać, że pisanie to dla Ciebie frajda. Dla czytelnika też. A będzie miał jeszcze większą, gdy zredagujesz tekst :)

    Pozdrawiam,
    Zero

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za komentarz, bardzo mi zależało na otrzymaniu takich uwag.
      Masz absolutną rację - czytam, używam Internetu, myślę i nawet rozmawiam z koleżankami głównie po angielsku i odbija się to na moim wysławianiu się po polsku, stąd powstają takie różne dziwne sformułowania. Wszyscy chyba tak mamy.
      O ile potrafię wyłapać to w cudzym tekście - w swoim rzadko potrafię. No ale spróbuję w wolnym czasie przestudiować tę kwestię i się temu przyjrzeć.

      Cieszę się, że mimo to się podobało.

      O sprawie plagiatu nie ma co pisać za bardzo, a przynajmniej nie na tyle, by robić z tego osobne posty. Wszystko kręci się pomiędzy rozprawą sądową a polubownym rozwiązaniem sprawy oraz pracą prawników po obu stronach. Jak będzie coś wiadomo i będę mogła o tym opowiedzieć - dam znać.

      Pozdrawiam serdecznie,
      Leitha

      Usuń
  5. Hej,

    Mam dokładnie to samo - jak patrzę na cudzy tekst, widzę błędy, ale kiedy poprawiam mój, mogłyby tam nawet być byki ortograficzne, gramatyczne i wszelakie, a i tak bym nie zauważyła :) Tak już niestety jest. Czasem pomaga zaglądnięcie do tekstu po dwóch tygodniach (miesiącach?). Wtedy spojrzenie jest nieco świeższe. W normalnych wypadkach człowiek ma od tego redaktora - jak nie ma, musi sobie radzić :)

    W każdym bądź razie, życzę powodzenia w sprawie sądowej. No i czekam na ciąg dalszy marokańskiej przygody :)

    Pozdrawiam,
    Zero

    OdpowiedzUsuń
  6. I jak tam? Udało się wygrać ze złodziejką, czy ciągle nic? Dużo czasu juz minęło

    OdpowiedzUsuń