środa, 17 września 2014

Oneshot świąteczno-wakacyjny Aggi, 2/3

Część druga świetnego opowiadania napisanego przez moją czytelniczkę, Aggę. Tym razem znacznie większa część, o wiele więcej akcji, jeszcze więcej uczuć, postępujące śledztwo i... - uwaga - Ryoushi i Megumi!
Data: sierpień 2014
Powód: prezent dla mnie :3
Fandom: Naruto + OC
Autor: Agga
Zapytanie: AU
Słów: 16500


Niedziela, trzecia w nocy/ nad ranem. Myślicie sobie: co można robić o takiej godzinie? Praca? Nie, przecież to weekend. Impreza? Niepodobne do mnie. Spanie? Też pudło.
Spojrzałam po raz kolejny znużonym już wzrokiem na blondyna siedzącego przy czarnym, szerokim stoliku przede mną. Miałam już tego serdecznie dość. Chciałam jak najszybciej wrócić do domu, było mi zimno, bolała mnie głowa, a ten palant zadawał mnóstwo pytań, na które – oczywiście - nie znałam odpowiedzi.
            - To w takim razie skąd się wzięła ta paczka, co?
- To nie mój samochód, to raz. Dwa - tłumaczę panu, że ktoś próbuje nas w to wrobić, dość skutecznie nawet. – Znacząco przewróciłam oczami, rozglądając się po słabo oświetlonym, pustym pokoju.
- No dobra. To co robiła tam ta broń, w dodatku przemoczona broń, której cały arsenał został skradziony kilka godzin wcześniej?
Otworzyłam szerzej oczy ze zdziwienia. Iwakura odchylił się na krześle z uśmiechem satysfakcji. Wszystko jasne, to dlatego magazyn był obstawiony przez marnych gliniarzy, reszta ścigała złodziei.
- Przewróciłam się na spacerze i wpadłam w kałużę z roztopionego śniegu. – Nie mogłam dać po sobie poznać, że coś jest nie tak. Byliśmy jedynie dziennikarzami, ale tak czy inaczej często śledziliśmy poczynania ważnych osobistości państwowych. Gdyby chcieli, mogliby nas oskarżyć o narażenie dobra społeczeństwa, ujawnianie poufnych informacji...
- Dziwne, że wybrała się pani na spacer aż do Newport, to chyba nie po drodze z pracy? – No to pięknie. Mimo że siedziałam, czułam jakby grunt osuwał mi się pod nogami. Dłonie, które do tej pory trzymałam luźno na blacie, zaczynały się trząść, musiałam je schować.
- Piszemy artykuł o handlu narkotykami. Dostaliśmy informację, że planowane było spotkanie, chcieliśmy być na miejscu. – Mój głos był pozbawiony emocji, powiedziałam tyle ile mogłam, patrząc mężczyźnie prosto w oczy.
- I przy okazji podrzucić towar kolegom? – Wstał powoli i krążąc po pokoju nie spuszczał ze mnie wzroku. Traktował to przesłuchanie bardzo poważnie, nawet zbyt poważnie.
- Powtarzam, ktoś musiał to podrzucić do samochodu!
            Nagle drzwi do sali otworzyły się i mój profesjonalny śledczy został poproszony o rozmowę z jakimś funkcjonariuszem w niebieskim mundurze. Chwila spokoju, wsparłam głowę na łokciach, mocno zaciskając powieki. Musiałam jak najszybciej zobaczyć się z Sasuke. Oby nasze wersje się zgadzały, inaczej dopiero wtedy byłyby kłopoty.
Po dłuższej chwili Iwakura wrócił w otoczeniu kolejnych dwóch w mundurach.
- Postanowiliśmy przeszukać pani mieszkanie, ale… napotkaliśmy pewne problemy, które świadczą na pani korzyść. Ponieważ znaleziona broń jest legalna, a oboje państwo z panem Uchiha potwierdziliście tą samą wersję wydarzeń, jesteście wolni.
            Wyszliśmy na korytarz. Musiałam przez większość drogi mrużyć oczy, gdyż raziło mnie jasne światło lamp. Mijaliśmy kolejne pokoje części biurowej, poprzegradzane szklanymi ścianami z zaciągniętymi, bladoniebieskimi roletami. Budynek niemal świecił pustkami. Dziwiło mnie, że o jakąś małą, głupią paczuszkę narkotyków robią taki raban.
Zostałam wprowadzona do jednego z biur. Czekali tam na nas kolejni gliniarze i uuufff - Sasuke, siedzący z rękoma złożonymi na klatce piersiowej. Nie wyglądał na zadowolonego. Uśmiechnęłam się do niego, na co on zareagował jedynie skinieniem głowy. Liczyłam na jakieś większe wsparcie, ale zapomniałam, że to jednak jest Uchiha. Po chwili chłopak dalej zaczął się wpatrywać w widok śpiącego miasta za oknem.
            - Och, dobrze, że już pani jest, proszę usiąść. – Mężczyzna w czarnym garniturze, dotąd siedzący za ogromnym biurkiem, wstał, wskazując mi fotel obok Sasuke. – Nie będziemy już państwa męczyli, mamy jedynie małą propozycję.
Posłusznie wykonałam polecenie, patrząc na niego z zaciekawieniem. U mojego partnera dalej nie było widać reakcji, zaczynałam już rozumieć, jak bardzo musi być wściekły w tym momencie. To on spotykał się z Karin i nic nie zauważył, nie zorientował się, gdy zostawiła w samochodzie narkotyki. Nie dość tego - sam dostarczył jej wielu informacji o nas. Jego skupiony wzrok skierowany w okno i zaciśnięte szczęki świadczyły o poczuciu winy. Chciałam mu powiedzieć, że nic się nie stało, że wszystko ok., ale to w jego przypadku tylko pogorszyłoby sytuację. Nie cierpiałam takich momentów, czułam się wtedy taka bezradna.
- Nazywam się Ibiki Morino i jestem głównym komisarzem DEA Nowego Yorku. Robicie mi bajzel w mieście, dzieciaki. – Sasuke prychnął, zirytowany niemiłym podkreśleniem naszego wieku.
 Mężczyzna spojrzał na nas z góry karcącym wzrokiem, jego zniszczona bliznami twarz nie u jednego mogła wywołać gęsią skórkę. Moje dreszcze były jednak spowodowane coraz bardziej dotkliwszym odczuciem zimna, zapewne przez gorączkę. Chyba się przeziębiłam przez tą kąpiel w rzece. Powoli zaczynałam już czuć ból mięśni.
- Jestem prawie że zdziwiony, jak wiele wiecie na temat tej sprawy. Dlatego mam dla was propozycję współpracy.
- A co my byśmy mieli z tej „współpracy”? – Sasuke spojrzał na Morino, unosząc drwiąco brew.
- To nie jest prośba, dzieciaku. Chodzi nam o wymianę informacji. Dla policji bylibyście nietykalni, informacje z pierwszej ręki do tych waszych gazetek. I może anulowanie kilku mandatów za przekroczenie dozwolonej prędkości, panie Uchiha. Czy to pana satysfakcjonuje?
            Mina komisarza wskazywała, że nie mamy żadnego wyjścia. Z drugiej strony byłoby nam łatwiej zdobywać materiały do artykułów. Dla Sasuke może i był to cios w męską dumę, ale jak dla mnie, to była wygodna propozycja.
- Zgadzamy się – odpowiedziałam pewnie, ku zdziwieniu mężczyzn dookoła. Też miałam coś do powiedzenia, nie mogłam pozwolić, żeby taka szansa nam umknęła. Wreszcie nie będziemy mieli problemu z policją.
            - Widać dziewczyna jeszcze myśli racjonalnie – stwierdził komisarz, patrząc drwiąco na Sasuke. Jego ton był chamski, nawet jak na wysokiego rangą gliniarza. – Dobra, koniec pogaduszek. Widzę was we wtorek o jedenastej, w tym budynku.
            Wstaliśmy powoli, wychodząc bez pożegnania - to znaczy ja wyszłam bez pożegnania, mój partner nie zapomniał trzasnąć drzwiami. Miałam już serdecznie dość tych ludzi. Do wyjścia odprowadzał nas dobrze znany nam blondyn. Zjechaliśmy windą kilka pięter w dół, ucieszył mnie widok dużych szklanych drzwi frontowych. Na ulicy za nimi powoli wstawał nowy, może lepszy dzień.
            - Pan może już spokojnie wracać do mieszkania. Pani chcielibyśmy jednak zaproponować hotel niedaleko. – Mina mężczyzny była spięta, a głos przybrał zawodowy, oficjalny ton. Coś było nie tak. Chcieli mnie zatrzymać blisko siebie, choć nic nie zrobiłam. Serio. To już wcale nie było zabawne.
- Nie ma mowy, wracam do mojego mieszkania. – Wyprostowałam się, starając przekonać blondyna, że nie mam zamiaru zgodzić się na jego propozycję. Sasuke również stanął obok mnie, by w razie potrzeby móc bronić mojego zdania.
- Rozumiem, ale pani mieszkanie… spłonęło. Ktoś podłożył ogień, dlatego nie mogliśmy go przeszukać.
            Otworzyłam szeroko oczy. Czułam, jakby ktoś przyłożył mi pięścią w twarz. Moje ubrania. Książki. Dokumenty. Poduszki. Garnki. Meble. Dywany. Pamiątki. Wszystko, co kupiłam za uczciwie zarobione pieniądze. Nie ma. W oczach zaczęły mi się zbierać łzy, nie mogłam w to uwierzyć. Patrzyłam tępo na mężczyznę, szukając w jego twarzy potwierdzenia, że on tylko żartuje.
- Do cholery, czemu dopiero teraz nam mówisz? – Sasuke zrobił niebezpieczny krok w kierunku mężczyzny, zaciskając już pięści. Ja dalej stałam sparaliżowana. Gdzie mam teraz mieszkać? Nie, to nie możliwe, to wszystko zły sen. Musiałam jak najszybciej się tam znaleźć i zobaczyć to na własne oczy.
            Ignorując wszystko, wybiegłam z budynku. Chłodne poranne powietrze wcale mnie nie otrzeźwiło. Zaczęłam kierować się w stronę najbliższej stacji metra, potrącając po drodze przechodniów. Jak to się stało, kto mógł podpalić moje mieszkanie? Po co? W głowie mi huczało, w oczach dalej zbierały się łzy. Ile mogło pozostać z prezentu od Anko na dobry, nowy początek?
W głębi umysłu rosła coraz większa panika. Co chwilę potykałam się o nierówny chodnik, ale biegłam, musiałam być tam jak najszybciej. Wpadłam już na schody prowadzące do wnętrza stacji, gdy ktoś mocno szarpnął mnie za ramię i przyparł do ściany. Mój wzrok napotkał parę ciemnoszarych tęczówek usilnie się we mnie wpatrujących. Przez chwilkę czułam minimalną ulgę. Był tu ze mną, wiedziałam, że mogę na niego liczyć.
            - Na pewno teraz chcesz tam jechać? – To nie było głupie pytanie czy też dobra rada, tymi słowami kazał mi się jednocześnie zatrzymać, uspokoić i pomyśleć, czy w tej chwili to będzie dla mnie najlepsze rozwiązanie. Dalej trzymał mnie mocno za ramiona, intensywnie wpatrując się w moje przerażone, skołowane oczy. Widać było po nim zdenerwowanie, ale za wszelką cenę próbował zachować spokój. Spokój, którego mi bardzo brakowało.
- Ja muszę tam jechać.


            Gdy dotarliśmy na miejsce, zastaliśmy jeszcze straż zabezpieczającą budynek, rodziny mieszkające obok i inspektora budowlanego badającego konstrukcję. Na szczęście pożar nie był duży. Ekipa policyjna oczywiście nie chciała nas wpuścić, ale dla Niko nie było żadnego argumentu. Weszliśmy schodami na trzecie piętro, dopiero tu poczuliśmy obrzydliwy zapach środków gaszących. Kroczyłem za Niko, uważnie ją obserwując, w razie czego mógłbym ją powstrzymać, gdyby chciała zrobić coś głupiego. Z czarnych osmolonych ścian odrywał się tynk, na podłodze leżały wyważone drzwi z nadal złotą czternastką. Wszedłem za drżącą już dziewczyną do salonu, wszystko było w sadzy. Z kanapy, stolika czy dywanu na środku pokoju niewiele co pozostało. Wszędzie walały się resztki roślin, donic, wszystko mokre lub zmieszane z pianą gaśniczą. Kuchnia była chyba w jeszcze gorszym stanie. Na ścianie nadal wisiała tablica korkowa ze szczątkami pocztówek, które przysyłała Anko. Pootwierane okna otoczone popalonymi, kiedyś błękitnymi zasłonami, zapewniały chłodne powietrze, ale duszący smród spalenizny wcale się nie ulatniał.
 Chciałem już podejść i wyprowadzić szatynkę, gdy ta upadła na kolana z głośnym szlochem. Coś mocno szarpnęło w mojej klatce piersiowej, niedaleko serca. To było wszystko, co tylko miała, wszystko, co było dla niej tak bardzo ważne. I to wszystko właśnie zostało jej odebrane. Podniosłem Niko z ziemi, tuląc ją mocno do siebie, jednocześnie trzymając ją w pionie. Cała się trzęsła, płacząc coraz bardziej. Zacząłem gładzić ją po głowie, cokolwiek byleby trochę ją uspokoić. Ehhh, wiedziałem, że tak się to teraz skończy. Czoło dziewczyny było strasznie rozpalone, nie tylko z emocji, ale i przez gorączkę. Dalej przytrzymując ją mocno, wyszedłem z mieszkania. Chciałem jak najszybciej wrócić do własnego, o ile to nadal stało.
W metrze Niko powoli się uspokoiła, na tyle, żeby nie szlochać. Łzy nadal spływały spod jej zmęczonych i zapuchniętych powiek. Chodząc, musiałem cały czas trzymać ją przy sobie, aby nie upadła drugi raz. Brak snu i adrenaliny we krwi i mi zaczął dawać się we znaki.
Będąc już w domu, zaprowadziłem szatynkę do drugiej sypialni i posadziłem na łóżku. Była jak szmaciana lalka, bez emocji, bez życia. Po chwili przyniosłem jej gorącą herbatę, jakieś leki na uspokojenie i na grypę. Wyglądała koszmarnie, spojrzała na mnie przelotnie zaczerwienionymi oczami i połknęła kapsułki dziękując cicho.
- Jeżeli chcesz, możesz zamieszkać tu. Przynajmniej do czasu znalezienia nowego mieszkania. – Dziewczyna już ledwie kontaktowała ze zmęczenia, kolejne łzy pociekły po jej rumianych policzkach. - Przebierz się i idź spać. I masz nie wychodzić z mieszkania póki nie wrócę, jasne? – Niko jedynie przytaknęła głową, mierząc mnie nieprzytomnym wzrokiem. Nigdy bym jej nie podejrzewał o takie posłuszeństwo. Jednak teraz, po ponad dobie bez snu, szalonym wypadzie do opuszczonego magazynu, zaziębieniu się przez kąpiel w lodowatej rzece, przesłuchaniu na komendzie i zobaczeniu spalonego mieszkania, nie wiedziała nawet, co się wokół niej dzieje.
Zostawiłem ją samą, swoje kroki kierując do łazienki. Potrzebny był mi zimny prysznic. Potem trzeba było coś zjeść, wypić kawę i wrócić do tego nieszczęsnego mieszkania. Chciałem zabrać jak najszybciej wszystkie ocalałe rzeczy tak, aby dziewczyna nie musiała już tego oglądać.
Wychodząc postanowiłem jeszcze sprawdzić, czy wszystko ok. Cicho otworzyłem drzwi i widząc szatynkę zawiniętą w kołdrę, zasłoniłem okna grubą kotarą. Podszedłem do łóżka, odgarniając delikatnie włosy z twarzy Niko. Spała z lekko rozchylonymi ustami, a jej spuchnięte powieki drżały.
Wyszedłem cicho z mieszkania.
Gdy po kilku godzinach wróciłem do domu obładowany torbami, zastałem Niko zawiniętą w koc, siedzącą na kanapie. Patrzyła pustym, sennym wzrokiem w okno. Usiadłem na ławie obok niej, starając się zwrócić uwagę na siebie.
- Udało się trochę tego uratować, chcesz zobaczyć? – zapytałem, obserwując jej opuchniętą od płaczu twarz. Nie mogłem już znieść tej ciszy.
- Później – ledwie słyszalnie wychrypiała. Naprawdę mocno się przeziębiła, chyba powinna zgłosić się do lekarza. – Dziękuję. – Starała się delikatnie uśmiechnąć, ale nic z tego nie wyszło.
- Marnie wyglądasz, jadłaś coś? – Od mojego wyjścia minęło sporo czasu, była już jakaś osiemnasta. Dziewczyna zaprzeczyła, kiwając na boki głową, starała się nie używać bolącego gardła.
Wstałem i zaprosiłem ją delikatnym gestem do kuchni. Wskazałem wysokie krzesło w rogu pomieszczenia, przy stole, tak, aby miała dobry widok na mnie, próbującego zrobić coś do jedzenia. Kuchnia była dużym pomieszczeniem, jak w większości mieszkania panował tu ciepły, ciemny brąz. Jej wielkość pozwalała na wstawienie barowego, wysokiego stołu śniadaniowego, przy którym obecnie siedział naleśnik-Niko.
 Ciężko było przyznać, że są dziedziny, w których nie idzie mi dobrze, a gotowanie nie było moim hobby. Widząc stan Niko, byliśmy jednak zdani tylko na mnie. Otworzyłem lodówkę, nie za bardzo wiedząc, co teraz.
- Wyjmij cebulę, pomidory, paprykę i czosnek. – Usłyszałem cichy głosik za sobą. – I jeszcze piersi z kurczaka.
- A jednak mamy siłę mówić? – Wyjąłem posłusznie składniki – To może pomożesz? – Uniosłem brew, patrząc prosto w jej soczyście zielone oczy.
- Czuję się jak rozjechane ruskim czołgiem zwłoki. I jest mi zimno. – Musiała szeptać, gdyż wszystko inne wychodziło z jej gardła jako niezrozumiały pisk, chociaż nawet i to było ciężkie do usłyszenia.
Przewróciłem oczami i zacząłem siekać warzywa. Nie wiedziałem, co to ma być, ale postanowiłem zaufać zawodowej kucharce.
- Muszę zacząć szukać nowego mieszkania – westchnęła smutna, rozglądając się nieswojo po pomieszczeniu.
- Już mówiłem, możesz zamieszkać tu. – Nie oszukujmy się, że moja propozycja była z czysto dobrego serca, ale owszem, była kierowana z dobrych chęci.
Niko podkurczyła nogi, obejmując je rękoma. Położyła brodę na kolanach i uważnie mnie obserwowała.
- Nie potrzebuje aż takiej łaski, dam sobie radę. – To była prowokacja, chciała znać powody mojej nagłej dobroczynności. Prawda była taka, że jeszcze żadnej innej dziewczyny nawet nie zaprosiłem do siebie, nie mówiąc już o propozycji mieszkania.
- To nie łaska. Pomyśl, ile byś musiała teraz płacić za wynajem mieszkania w jakiejś bezpieczniejszej dzielnicy. To raz. Dwa, podpalili ci mieszkanie, chcą cię zastraszyć. Wpakowaliśmy się w niezłe gówno. Chyba bezpieczniej będzie na jakiś czas zostać tu, we dwoje. – Stałem oparty o stół, wpatrując się uparcie w jej zielone tęczówki, starając się przekonać do mojego pomysłu. - Już nie mówiąc o mniejszym czynszu, swobodnej wymianie informacji, wszystkie materiały mielibyśmy w jednym miejscu. Więc?
            Wyraz twarzy Niko wskazywał, że kalkuluje wszystkie „za” i „przeciw”. Oczywiście nie powiedziałem jej wprost o takich szczegółach jak np. brak moich problemów z gotowaniem, prowadzenie domu oraz inne walory związane z jej pobytem.
            - Uchiha… - na jej twarzy zagościł delikatny uśmieszek, to dobry znak – Warzywa ci się przypalają.
            Cholera, rzuciłem się w stronę kuchenki, natychmiast podnosząc rondel do góry. Na szczęście tylko lekko przywarły do dna. Niko cicho chichotała za moimi plecami, nie mogła się przecież śmiać przez gardło. Jaka szkoda….
            - Załóżmy, że zgadzam się chwilowo na twoją propozycję z braku innych opcji. – Uśmiechnąłem się pod nosem, już sobie wyobrażając jak ma wyglądać nasze wspólne mieszkanie. – Teraz wstaw wodę na makaron. Nie ten. Ten, który wygląda jak rurki.
- Przecież wiem – warknąłem cicho, aż tak głupi nie jestem, ten pierwszy był do rosołu.
- A wiesz też, że się wodę do makaronu soli?
- Sól jest niezdrowa… - Może i nie wiedziałem, ale to nie znaczy, że musiała mi to wytykać. Nie wiem, czy ten pomysł mieszkania razem był aż tak genialnym…
            Po wielu uwagach Niko Wszechwiedzącej, udało się jednak skonstruować coś zjadliwego. Sprzątanie zostawiliśmy sobie na jutro. Były ważne rzeczy do ustalenia. Usiadłem wygodnie w skórzanym fotelu, w biurowej części salonu otwierając laptopa i sprawdzając pocztę. Niko w tym czasie zajęła się rozpakowywaniem swoich rzeczy, zajęło jej to jakąś godzinę.
            - Ocalała część moich ubrań. – Podeszła do biurka z kubkiem w dłoniach.
- Część? – zapytałem zdziwiony. – Jest tam połowa galerii handlowej. – Dziewczyna prychnęła oburzona.
- Faceci… Mam ich tyle, bo raz potrzebuje się ubrać sportowo, raz elegancko a raz nor… Aaaaapsik! – Prawie rozlała herbatę na podłogę. Wkurzony wyrwałem jej kubek, kładąc go ostrożnie na serwetce. – Oj, przepraszam. Zostaję jutro w domu, zrobię sobie pranie, wyśpię się, może skoczę do lekarza… - Patrzyła na mnie wyczekująco, chyba miałem jej teraz wyjawić swój plan dnia.
Nie spodobało mi się to, poczułem się delikatnie mówiąc… kontrolowany? Dzielenie mieszkania jednak zobowiązywało.
- Rano idę do redakcji, potem kilka spotkań, w tym konferencja prasowa. Może w końcu ustalą ten budżet miasta. – Krótko streściłem wszystko, czytając kolejne wiadomości. Próbowałem się kontaktować z Karin. Ale ona rozpłynęła się jak kamfora.
            Niko będąc lekko ignorowaną wzięła napój i zaczęła przechadzać się po salonie. Oglądała obrazy wiszące na ścianach i regały pełne książek. Mimo że była tu tyle razy, teraz zachowywała się zupełnie inaczej. Jak młody kociak badający nowe, nieznane terytorium.
Nawet nie zorientowałem się, gdy zacząłem śledzić każdy jej ruch. Stała przy szklanej ścianie wychodzącej na taras, przyglądając się oświetlonemu latarniami parkowi. Nadal chodziła w moim podkoszulku. Był na nią za duży, ale to tylko podkreślało jej delikatność i kruchość. Brązowe włosy spływały po jej wyprostowanych plecach, błyszcząc w ciepłym świetle lamp. Jedynie jej twarz dalej nosiła ślady trudnych chwil. Zarumienione policzki świadczyły o gorączce, a oczy nadal były otoczone fioletowymi śladami. Mimo wszystko wyglądała… Cholera, miałem odpisać na e-mail.
            - Mogę zająć łazienkę? – zapytała, znów podchodząc do biurka.
- Możesz mieć nawet do niej pierwszeństwo. Co z twoją kostką? – zapytałem od niechcenia, wracając do papierów. Jednak kątem oka obserwowałem zgrabne nogi szatynki, czy dalej nie kuleje.
- Już z nią okej. – Usłyszałem z dalszej części mieszkania. Potem był już tylko szum wody w wannie, dziewczyna pewnie przygotowywała sobie długą kąpiel. Będę mógł wreszcie się skupić.

           
Wstałam rano, o dwunastej. Głowa powoli przestawała mnie boleć, za to gardło dawało o sobie znać coraz bardziej. Leżałam jeszcze chwilkę w cieplutkiej pościeli, rozkoszując się niewiarygodną, niemal królewską miękkością materaca. Po dwudziestu minutach usiadłam na brzegu łóżka, rozglądając się po moim nowym pokoju. Cały był urządzony w tonacji beżowo-fioletowej, z jasnymi meblami. Drzwi ogromnej szafy wbudowanej w konstrukcję budynku tworzyły ogromne lustro, które skierowane w stronę potrójnego okna dodatkowo oświetlało pokój, dając uczucie ogromnej przestrzeni. Niestety - obok łóżka, szafy, szafeczki nocnej i skromnego, lecz gustownego stoliczka nie było tu nic więcej, pomieszczenie było puste. Nie wiedziałam, ile tu będę mieszkała, więc na razie nie miałam zamiaru inwestować. A przydałaby się tu jeszcze jedna szafa, parę półek, może dywan. I kwiaty.
            W mieszkaniu zostałam sama. Włączyłam telewizję i wyszukałam jakiś kanał z wiadomościami. Trzeba było wrócić do świata realnego. Zjadłam szybkie śniadanie i sprzątnęłam gigantyczny bajzel w kuchni, Uchiha widać rzadko sam używał tego pomieszczenia, a jeszcze rzadziej w nim sprzątał. Po tym ruszyłam na miasto. Pierwszego odwiedziłam lekarza, który z miejsca stwierdził zapalenie krtani i antybiotyk na dwa tygodnie. Potem ubezpieczyciel od mieszkania i małe zakupy najpotrzebniejszych rzeczy. Nawet takich jak szczotka do włosów.
Gdy wróciłam do mieszkania, Sasuke dalej nie było. Trochę się martwiłam. Miałam już zadzwonić, gdy leżący na ławie telefon zawibrował.
„Będę o 18. Co na obiad?”
No ładnie, to dlatego był taki miły! Chodziło tylko o gotowanie i sprzątnie! Ale czy chłopak, któremu tylko by na tym zależało, zachowywałby się w ten sposób?
Czasami przyłapywałam go, gdy patrzył na mnie dłuższy czas, jak choćby wczoraj. Miał wtedy ten nieodgadniony wyraz twarzy. Smutny? Obojętny? Ale jego oczy były zupełnie inne niż zazwyczaj, burzowa czerń jego tęczówek była tak żywa, jakby chciała mi coś powiedzieć. Jednak my byliśmy tylko dobrymi przyjaciółmi. To było najlepsze rozwiązanie, najlepsze kłamstwo, w które żadne z nas już nie wierzyło.
Zaczęłam przygotowywać sos do pieczonej ryby. Nawet jeśli to nie była przyjaźń, to co? I czy my aby na pewno tego chcieliśmy? Czy nie lepiej było zostawić to tak jak teraz? Dogadywaliśmy się, spędzaliśmy dużo czasu ze sobą.
Otworzyłam lodówkę w poszukiwaniu czosnku, koperek leżał już posiekany na desce.
Sama tak naprawdę nie widziałam, co do niego czuję. Lubiłam go, przyznaję. Pociągał mnie jego głos, zapach, wygląd. Ale każda dziewczyna tak reagowała na nieprzeciętną urodę Sasuke. Wolałam jednak nie ryzykować. Najrozsądniej będzie zachowywać się, jak gdyby nigdy nic.
Kończąc siekać rzodkiewkę do sałatki, usłyszałam odgłos otwieranych drzwi. Idealnie o szóstej.
- Nie dostałem odpowiedzi. – Wszedł do kuchni, zdejmując krawat. Widać konferencja musiała być ważna, rzadko można było zobaczyć tak ciekawy widok jak Pan Uchiha w pełnym garniturze.
- Pieczona ryba w sosie koperkowym, ryż i sałatka – powiedziałam z dumą, w całym domu unosił się smakowity zapach. Chłopak rozglądał się po naczyniach, nachylił się patrząc przez moje ramię, jak polewam oliwą warzywa.
Jakoś chyba się nieco cieplej zrobiło w pomieszczeniu.
- Chcesz mi pomóc? – zapytałam, delikatnie przywierając do mebli, przy których stałam.
- A co będę z tego miał? – powiedział cicho, wibracje jego głębokiego tonu poczułam aż w klatce piersiowej.
- To nie było pytanie, Uchiha. – Powoli zaczynałam panikować, chłopak dalej stał za mną. Niemal czułam jego ciepły oddech na odkrytym ramieniu. – Rozłóż talerze na stole w salonie. I możesz już zanieść sałatkę.
            Moje policzki natychmiast pokryły się purpurą, gdy zorientowałam się, że chłopak zbliża się jeszcze bardziej i wyciąga ramiona, niemal mnie nimi obejmując. Zesztywniałam, w głowie mi szumiało, a nogi były jak z waty. Gdy tylko przypomniałam sobie o oddychaniu, poczułam delikatne męskie perfumy zmieszane z naturalnym zapachem bruneta.
            Już miałam próbować jakoś uciekać, krzyczeć, co on sobie wyobraża, gdy chłopak złapał miskę z sałatką stojącą na blacie przede mną i odszedł do salonu ze złośliwym uśmiechem tryumfu na twarzy. Cholerny padalec, on to uważał za świetną zabawę!
            Wyjęłam jeszcze drżącymi rękoma pysznie wyglądającego pstrąga i odniosłam go na drewnianą deskę na stole. Po chwili wszystko było gotowe. Usiadłam naprzeciwko Sasuke i nałożyłam sobie ryżu.  
Starałam się nie zwracać uwagi na lekko rozpiętą, białą koszulę. Jadłam powoli, uważając, aby nie oparzyć się w język.
- Jak minął dzień? – zaczęłam rozmowę.
- Normalnie. Jedna czwarta pieniędzy przeznaczonych policji ma być wykorzystana na walkę z mafiami narkotykowymi… ciekawe, nie? – Ciekawe, ale nie szokujące.
- Karin nagle zaginęła, prawda? – Wredna jędza, na myśl o niej zaczęłam mordować widelcem pomidora na talerzu.
- Dokładnie. Ale skoro pan komisarz był taki chętny do współpracy, może da nam pogrzebać w aktach tej dziewuchy jeszcze raz. – Hah, uprawnienia prawie jak gliny!
 Kiedyś chciałam wstąpić do służby, być taka dzielna jak Anko. Ona jednak zabroniła mi, nie chcąc, abym szła w jej ślady. Bycie tajniakiem wiąże się z wieloma wyrzeczeniami, ona o tym doskonale wiedziała.
- Powinniśmy powiedzieć o tych lekach. Szukałam informacji o nich. Jedne są na kaszel, inne to zwykłe suplementy diety, czy inne wspomagacze. Może Sakura będzie wiedziała coś więcej? Jej rodzina to sami lekarze. – Tylko że różowo-włosa nie jest zbyt chętna do pomocy ze względu na wielką przyjaźń z tą parszywą modnisią Megumi… - Może się tym zajmiesz?
            Wystarczy, że chłopak kiwnąłby palcem, ona była w stanie zrobić wszystko.
- Ooo nie. – Sasuke prawie udławił się ryżem. – Mam się do niej przymilić? Chyba śnisz.
Więc trzeba było podejść do tej sprawy kreatywnej.
- Pamiętasz te kruche, maślane ciasteczka, które zrobiłam na święta?
- Co to ma do rzeczy? – Otworzył szeroko oczy, gdy zrozumiał, o co mi chodziło. – I myślisz, że przekupisz mnie jakimiś głupimi, małymi ciasteczkami, które można kupić w każdej podrzędnej cukierni? – Jego pobłażliwy wzrok potęgowała wysoko uniesiona brew.
- Jeśli nie chcesz, to nie. – Nieźle grał twardego, ale już ja go znam. – W takim razie mogę je oddać Sai’owi, ma w tym tygodniu urodziny, myślę że…
- Jutro to załatwię – warknął z irytacją, mrużąc oczy ze złości. Trafiłam w czuły punkt.
            Uśmiechnęłam się tryumfalnie, zbierając naczynia po obiedzie. Chłopak również odniósł do kuchni swój talerz, następnie kierując się do sypialni.
- Ej, a kto posprząta? – Sasuke odwrócił się, lustrując mnie wzrokiem. – Pozmywałam już rano górę naczyń. Teraz chyba twoja kolej, ne? – Położyłam ręce ma biodrach, przechylając głowę i uważnie obserwując bruneta.
- Jestem zmęczony, może później.
- Czy ty myślisz, że ja się dam na to nabrać? Nie wrobisz mnie w role sprzątaczki. – Mój głos robił się powoli donioślejszy wraz z każdym wypowiedzianym słowem. - Jeśli myślałeś, że mieszkanie ze mną oznacza sprzątanie, gotowanie, pranie to się grubo myli-….
- Dobrze, już. – Wrócił się, piorunując mnie mrocznym spojrzeniem. – Ale ja pomogłem nakryć do stołu, – och, wielka mi łaska – więc ty pomożesz zmywać.
            Przewróciłam oczami, wzdychając głośno. Sam nie umie, czy co? Jednak brunet z wielką niechęcią przymusił się do uwłaczającej męską godność czynności, jaką jest zmywanie.
Po szybkim uporaniu się z kuchnią, naburmuszony Pan Ciemności zaszył się w swojej jaskini, w fotelu obok lampy, zaczytując się w codziennej prasie. Postanowiłam przeczekać jego atak złości w łazience, biorąc kąpiel. Też byłam lekko zdenerwowana gburowatym zachowaniem współlokatora. Nie byłam jego służącą, więc miał obowiązek mi pomóc.
Weszłam do wanny po brzegi wypełnionej pianą o przyjemnym, słodkim zapachu. Pierwsza dawka antybiotyku zaczęła już działać, powodując otępienie i senność. Nadal bolało mnie gardło, nie mogłam też głośno mówić. Plusem zapalenia krtani zawsze był u mnie brak kataru. Mogłam więc w spokoju delektować się owocową wonią szamponu do włosów. Po około godzinie woda nie była już tak ciepła, jak na początku, więc opatulona w puchaty, zielony szlafrok, wymknęłam się do swojej sypialni.
Nie zdążyłam nawet dokładnie osuszyć włosów ręcznikiem, gdy z łazienki dobiegł mnie głośny huk i niekulturalne przekleństwa.

           
Siedziałem zdezorientowany na podłodze w łazience, czując paskudny ból w okolicy kręgosłupa i pośladków. Nie zauważyłem, że połowa podłogi jest zalana wodą po kąpieli Niko. Sama winowajczyni stała teraz w drzwiach. Skąd wiedziałem? Słyszałem jej chichot tłumiony ręką.
            Wstałem energicznie, starając się zignorować instynkt każący rozmasować obolałe miejsca.
- Przepraszam, nie sądziłam, że może być tu tak ślisko. – Starała się nie uśmiechać zbyt szeroko, jednak jej oczy śmiały się ze mnie otwarcie. To był ten rodzaj szczęścia, którego nie lubiłem u dziewczyny wywoływać.
- Następnym razem uprzedzaj mnie, kiedy będziesz zapraszała do łazienki kaczkę, pandę, czy inne chlapiące stworzenie. – Mój wzrok był pełny chęci mordu, jednak szatynka nie wyglądała na przestraszoną.
- Mogłeś zauważyć wodę, podobnież masz taki dobry wzrok… – Odwróciła się, idąc do swojej sypialni. Już miałem się rzucić na nią, przysięgam! Tylko że zamordujesz taką, a pójdziesz siedzieć jak za człowieka. Gdzie tu sprawiedliwość?
            Wściekły na szatynkę, klnąc pod nosem, wziąłem szybki prysznic. Wspólne mieszkanie powoli przestawało być tak dobrym pomysłem, jakby się na początku wydawało. Z dobrych chęci chciałem pomóc dziewczynie. A co z tego mam? Chlapiące, rozwydrzone, wredne, wymagające, upierdliwe, dumne, czarujące, pociągające, piękne stworzenie, na które obecnie byłem tak wściekły, że nie miałem ochoty z nią rozmawiać.
            Wychodząc z pokoju zarejestrowałem zamknięte drzwi, Niko pewnie już poszła spać. Wiedziałem, że moje ciśnienie, które tak sprawnie podniosła mi szatynka, długo nie pozwoli mi się położyć.
            I miałem rację. Zrobiłem herbatę, ubrałem się i wyszedłem na taras. Wróciłem, pooglądałem telewizję. Napisałem połowę artykułu na czwartek. Zrobiłem dwa razy po 50 pompek. Poczytałem książkę. Zasnąłem chyba dopiero około 2 w nocy.

           
Zasnęłam chyba dopiero około 2 w nocy, nie byłam przyzwyczajona, żeby ktoś krążył po mieszkaniu hałasując tak długo. Plan dnia miałam napięty, a ja byłam nieprzytomna. Najpierw redakcja, potem ta cholerna policja, a na koniec ośrodek pomocy młodym matkom. Byłam umówiona z dyrektorem tej placówki.
Usiadłam na brzegu łóżka, zakładając ulubione puchate skarpety w pasy, nie przepadałam za chodzeniem w butach po mieszkaniu. Swoje kroki skierowałam do łazienki, nocny marek jeszcze spał. Stanęłam przed lustrem, umyłam zęby i przeczesałam włosy. Po chwili namysłu podkreśliłam jeszcze policzki i rzęsy.
            Wstawiłam wodę na poranną kawę, gdy w drzwiach pojawił się Sasuke. Spojrzał na mnie spod rozczochranej, czarnej grzywki. Nie wiedziałam, czy nadal jest na mnie wściekły, więc wolałam się na razie nie odzywać.
- Jedziesz teraz do redakcji? – zapytał, chyba już nie był zły…
- Tak, a co? – Wyszedł bez słowa. Może jednak powinnam być dla niego dziś nieco milsza?
A z resztą, przepraszać go nie będę, mógł patrzeć pod nogi. Nie wiem, czemu zawsze tak się dzieje, jakbym się nie starała, woda na podłodze musi być.
            Przygotowałam dwa kubki świeżej, gorącej kawy z czekoladą. Jedna dla mnie, druga, na zgodę, dla Sasuke. Zrobiłam też twarożek ze szczypiorkiem na kanapki, jajecznicę i inne smaczne rzeczy na śniadanie. Musiał się na nie skusić.
            I miałam rację, zwabiony aromatem kawy, usiadł naprzeciw mnie, sięgając po kubek.
- Zrobiłaś śniadanie – stwierdził ze swoim standardowym, wrednym uśmiechem. – Czegoś chcesz?
- Nie jestem tobą, żeby być miła tylko okazjonalnie – prychnęłam z udawanym oburzeniem, byłam zbyt senna na kłótnię.
- W takim razie zaproponuję ci bez okazji podwózkę do redakcji, a może i nawet na policję. – Przyglądał się uważnie jak pochłaniam kolejną kanapkę, na antybiotyku chodziłam wiecznie głodna.
- Nie wygłupiaj się i zostaw trochę uprzejmości dla Sakury. – Pochyliłam się nieznacznie w jego kierunku, szepcząc złośliwie. - Pamiętaj, co miałeś dziś załatwić.
            Chłopak skrzywił się, widząc w wyobraźni, co go czeka. Jakoś poprawiło mi to humor.


           
Stałem przy drzwiach, czekając, aż Niko się ubierze. Chciałem już mieć ten dzień za sobą. Nie dość, że czekała nas kolejna wizyta na komendzie, to jeszcze znów musiałem założyć krawat.
            Już prawie miałem ochotę popędzić szatynkę, gdy ta wyłoniła się ze swojego pokoju, gotowa do wyjścia.
            Nigdy nie chodziłem z nią na żadne wywiady czy inne spotkania, gdzie wymagany był elegancki ubiór. To był duży błąd.
- Jedziemy, czy będziesz tak dalej stał? – Zerknęła na mnie przelotnie swoim soczyście zielonym spojrzeniem, podkreślonym szeregiem długich, czarnych rzęs.
- Panie przodem. – Otworzyłem jej drzwi, rozglądając się, czy wszystko wziąłem. Przez takie widoki mogłem przecież czegoś zapomnieć.
            Wchodząc do budynku tego całego burde… przepraszam, redakcji, poczułem się dziwnie. Nie tylko dlatego, że ten blondyn, Naruto, na nasz widok schował się w panice za ladą recepcji. Nawet Zielony Gej nie zaszczycił nas żadnym wesołym powitaniem.
- Niko, szefowa chce was widzieć – poinformowała nas w wejściu szatynka w koczkach, zajmowała się właśnie odbieraniem poczty. – Nieźle narozrabialiście.
- Niby czym? – Mimo że mój głos nie zdradzał jeszcze zdenerwowania, dziewczyna popatrzyła na mnie niepewnie, podeszła do Niko i przytuliła ją delikatnie.
- To wszystko o mieszkaniu to prawda? – zapytała z troską.
- Ale skąd wiesz? – Zielonooka stała osłupiała.
- Niemal wszystkie brukowce się o was rozpisują, szczególnie o tobie, Sasuke.
            Tenten podała mi gazetę, którą niemal wyrwałem jej z rąk, Niko podeszła obok. Jej oczy natychmiast się otworzyły, widząc wielki nagłówek pierwszej strony.
Nie mogłem w to uwierzyć. Z każdym kolejnym zdaniem moje ciśnienie rosło, Niko usiadła przerażona na najbliższej sofie, łapiąc się rękoma za głowę. Miałem ochotę zamordować tego frajera, który to napisał. Jak ta świnia miała czelność tak kłamać?!
- To wszystko nie tak – szepnęła, oddychając niespokojnie.
- To da się odkręcić – pocieszała ją Tenten, starając się głaskać ją po plecach w akcie solidarności.
            To, że oskarżyli mnie o handel narkotykami, że to niby mnie złapali na gorącym uczynku w magazynie z tą cholerna paczką, prezentem od Karin, to, że mnie zawieźli na komisariat nie było najgorszym. Ale że to niby ja podpaliłem mieszkanie Niko, bo dziewczyna wiedziała za dużo i trzeba było ją zastraszyć… To już kurwa przegięcie.
            Ruszyłem wściekły w stronę wyjścia, gdy coś szarpnęło mnie za rękaw płaszcza. Odwracając się napotkałem skupioną we mnie parę zielonych tęczówek.
- Tak tego nie załatwimy. Idziemy do Tsunade. – W tym momencie nienawidziłem jej za ten wzrok. Nie dość, że mnie uspokajał, to jeszcze namawiał do pójścia za nią i zgody na jej plan.
            Niestety, w windzie zastaliśmy osobę, której najmniej teraz potrzebowaliśmy.
- Och, Niko. Zaskoczyłaś mnie, chociaż na taką okazję jak zwolnienie z pracy umiesz się odpowiednio ubrać.
            Instynktownie stanąłem między dziewczynami, gdyż ostatnią rzeczą, jakiej nam dziś brakowało, to brutalne morderstwo w windzie. Widząc reakcję mojej partnerki, było to bardzo prawdopodobne.
- Słuchaj, pusta laleczko. – Czy ta winda nie może jechać szybciej? – Zabieraj tę swoją tłustą dupę na krzywych nóżkach i nie wpierdalaj sztucznie klejonego nosa w nieswoje sprawy, bo ci jeszcze odpadnie.
Na szczęście winda delikatnie zatrzymała się i otworzyła drzwi, przez które Niko wypadła jak oparzona. Uf, tak naprawdę słowa szatynki były niemal komplementem w porównaniu do epitetów, które nieraz słyszałem o Megumi.
            W drodze do biura Tsunade starałem się uspokoić, trzeba było zachować zimną krew i wytłumaczyć blondynce, co tak naprawdę zaszło. Mimo starań wszystkie moje mięśnie były napięte, jakbym szykował się do zaciętej walki. Idąca przede mną Niko silnie pchnęła drzwi, bez pukania wchodząc do pokoju.
            - Możecie mi wytłumaczyć, co to kurwa ma znaczyć?! – Jak zawsze ciepłe powitanie. Kobieta rzuciła na biurko egzemplarz gazety, którą niedawno czytaliśmy.
- To wszystko kłamstwo – rzekłem, dobitnie podkreślając ostatnie słowo.
- My nie mamy nic wspólnego z tą sprawą i to nie nas złapali w tym magazynie – dodała stojąca obok Niko, doskonale widziałem, jak ze zdenerwowania zaciska pięści.
            - To po jaką cholerę was tam niosło? – Szefowa wstała energicznie, opierając się rękoma o biurko.
- Zbieramy materiały do artykułu, na którym tak pani zależy. – Dopiero teraz zauważyłem jej sekretarkę, stała skulona w rogu pokoju, czekając na rozkazy. Biedna musi znosić wszystkie takie awantury.
- Jak mogliście tak się dać złapać?! – wrzasnęła wściekła. – Myślałam, że mam do czynienia z profesjonalistami, a nie z dzieciuchami, które dają konkurencji tematy na okładki!
- Nikt nas nie widział! – Głos dziewczyny również powoli się podnosił. – Wróciliśmy spokojnie do mieszkania Sasuke.
- Dobra, inaczej. To jakim cudem skończyliście na komisariacie? - Cudownie, słyszała nas pewnie cała redakcja.
- Zostaliśmy wrobieni. Podrzucili nam narkotyki – przyznała cicho Niko.
- Że przepraszam, co? – Sprawa nie była ciekawa, jej głos wywoływał ciarki na plecach, a rozwścieczony, piwny wzrok parzył.
- Tak, przez przypadek. Gdybyśmy byli serio czemuś winni, chyba byśmy tu teraz tak nie stali, prawda? – Zapytałem z ironią, patrząc kobiecie prosto w oczy. Trudno, jeśli nas wyrzuci, to będzie jej strata.
            Szatynka obok chyba nie była tego samego zdania. Stała cała spięta, stąpając z nogi na nogę i nerwowo przygryzając wargę. Sekretarka bała się wtrącić do rozmowy.
            - Gówno mnie obchodzi, Uchiha, czy jesteście winni, czy nie. – Odwróciłem się do tyłu, skąd od jakiejś minuty dochodziły dziwne szmery. – Spartoliliście reputację tej gazecie. Wiesz, co się stanie, gdy ludzie dowiedzą się, że główny reporter to jakiś kłamca i szef mafii narkotykowej?! Pomyślałeś, kurwa, chociaż raz, ile osób tu pracuje?! Ile osób tu zarabia na życie, na swoje rodziny?! Wiesz, co się stanie, jeśli spadnie nam nakład?!
- Przepraszamy, to nie nasza wina… - Dziewczyna wypuściła głośno powietrze z rezygnacją. Ja nie miałem zamiaru brać odpowiedzialności za te kłamstwa. Faktycznie to nie była nasza wina.
            Szum pod drzwiami z matowego szkła robił się coraz wyraźniejszy. Jakby dokładnie się przyjrzeć, dało się rozróżnić kolor pomarańczowy i zielony. Wszystko jasne.
            - Uchiha? – Spojrzała na mnie, podnosząc brew do góry.
- Postaramy się to odkręcić tak szybko, jak się tylko da – wyrecytowałem znudzonym głosem, mimo że krew wrzała w moich żyłach.
            Blondynka wypuściła głośno powietrze, siadając na wielkim, skórzanym fotelu i machając na sekretarkę ręką. Po chwili na biurku stała już standardowa biała butelka sake. Nadal staliśmy na środku pokoju, czekając na karę. Panującą ciszę przerywał jedynie tłum starający się dobić do szpary w drzwiach. Chyba słyszałem też Kakashi’ego.
            - Co z mieszkaniem Niko? Mam już propozycję małego lokum, niedaleko.
- Nie jest ono potrzebne – odpowiedziałem zwięźle, nim Niko zdążyła otworzyć usta. Widząc jednak pytający wzrok szefowej, wyjaśniła cicho:
- Sasuke był tak uprzejmy i pomógł mi, na razie mieszkam u niego. – Stała cała czerwona jak burak, nie wiedząc, gdzie skierować zawstydzony wzrok. Kółko plotkarskie natychmiast zareagowało głośnymi okrzykami. Tsunade ruszyła w stronę drzwi, podwijając długie rękawy szarej koszuli. Teraz się zacznie.
Przechodząc obok mnie szepnęła cicho:
- Uchiha, ty draniu. – Uśmiechnąłem się pod nosem z satysfakcją. Chyba już rozumiecie, co miałem na myśli, mówiąc o cyrku.
            Kobieta otworzyła zamaszyście drzwi, a przez siłę uderzenia Naruto i Zielony Gej odlecieli dobre parę metrów, drąc się na całą redakcję. Następnie uciekali na klęczkach, nie będąc w stanie się podnieść i ciągle się o coś przewracając.
- Cholerni plotkarze, jak wam się nudzi, to do roboty! – Tsunade wrzasnęła z całych sił, obserwując, jak około dziesięć osób umyka w popłochu. Kolejny trzask, muszę przyznać, że to szkło jest całkiem wytrzymałe.
            - A wy macie zakaz publikacji dopóki ta sprawa się nie rozwiąże. – Niko już otwierała usta, by wyrazić sprzeciw, gdy blondynka spiorunowała ją władczym wzrokiem. – Formalnie macie wypisany tygodniowy urlop. Nieformalnie róbcie, co chcecie, byle byście się nie wychylali. Dziś zgłaszam akt oskarżenia o zniesławienie i kłamstwo. – Upiła łyk alkoholu wprost z butelki. – Macie być grzeczni, zrozumiano, Uchiha?
            Przez chwilę miałem wrażenie, jakby uśmiechała się do mnie. Ostatnia uwaga nie odnosiła się chyba jedynie do pracy.



            Czekałam na ławeczce przed budynkiem już dobre czterdzieści minut. Nie przeszkadzało mi to, gdyż pogoda tego dnia była cudowna. Pierwszy wiosenny, ciepły wiatr delikatnie łaskotał moją twarz. Wokół mnie pędziły tłumy zabieganych ludzi, patrząc na mnie zazdrosnym wzrokiem. Nie każdy ma tą przyjemność - wypić spokojnie kawę, rozkoszując się błękitem nieba.
            Miałam ogromną ochotę uciec stąd. Od tych problemów, od szaleńczych wypadów do ruin magazynów, od cholernych band kryminalistów, od słuchania kolejnych ekonomicznych paplanin.
Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie spokojną wyspę na środku jeziora. Gdy byłam mała, Anko zabrała mnie tam na wakacje. To było jedyne lato, które spędziłyśmy razem. Powoli przypominałam sobie kolejne elementy tego krajobrazu. Soczyście zielone liście drzew, przemykające miedzy nimi głośne ptaki i ten zapach świeżego powietrza…
Nagle poczułam mocne szturchnięcie w ramię. Westchnęłam cicho i spojrzałam niechętnie na intruza. Napotkałam parę ciemnych, zirytowanych tęczówek. Nad moją leśną utopię nadciągała burza.
- Czy ty musiałaś to wypaplać? - Zamrugałam kilka razy, dając do zrozumienia, że nie wiem, o co mu właściwie chodzi. – Wiesz, ile ja tłumaczyłem Sakurze i innym, że to, że mieszkamy razem nic nie znaczy? – Straszył mnie jednym z najgroźniejszych spojrzeń pt. „przeskrobałaś”.
- To nie moja wina, to ty mi to zaproponowałeś! – Wstałam energicznie, zarzucając włosy do tyłu. – Powinieneś się z tym liczyć, że kiedyś twój fanklub cię za to dorwie!
- Nie był bym tego taki pewien. – Chłopak również wstał, starając się mnie wystraszyć swoją posturą. – To ty powinnaś się teraz tym przejmować, jesteś na celowniku połowy redakcji.
            Faktycznie, nie pomyślałam o tym. Niektóre osoby nie cierpiały mnie za sam fakt wspólnego biura, nie mówiąc już o mieszkaniu... Nie miałam jednak zamiaru się tym jakoś szczególnie przejmować. Natomiast fanaberiami Pana Ciemności nie dało się nie zezłościć.
- Ok., jeśli to taki problem, mogę wrócić do Tsunade i przyjąć ofertę tego mieszkania. – Przeniosłam ciężar ciała na lewą nogę, coraz bardziej wkurzona.
- Nie ma mowy. Pamiętasz, co było z poprzednim mieszkaniem? – Kłótnia zapowiadała się na poważną. Gdybym była facetem, przyłożyłby mi. Gdybym była Sakurą, zignorowałby.
            Ale ja byłam inna, miałam dar szczególnego irytowania go. Nie potrafił odejść, nie mógł mnie uderzyć. Zostawała zażarta wymiana argumentów.
            - Drugi raz się do tego nie posuną, policja zwróciłaby na to większą uwagę. Oni myślą, że mamy przechlapane, nic nam już nie zrobią.
- Co nie zmienia faktu, że bezpieczniej jest, żebyś siedziała tam, ze mną. I nie prowokowała losu. – W jego wzroku zauważyłam zawahanie, tak jakby się bał, że powiedział za dużo.
- Po prostu dalej chcesz mieć gosposię, dlatego ci tak zależy. – Wskazałam na niego oskarżycielsko palcem, kilkoro przechodniów obejrzało się za nami.
- Nie potrzebuję gosposi, tyle czasu sam dawałem sobie świetnie radę.
- Ok., załatwione, postaram się jak najszybciej zabrać swoje rzeczy. – Odwróciłam się wyprostowana, aby odejść w stronę metra. Wiedziałam, że to się tak skończy, nie umiemy się chyba dogadać…
            Jednak chłopak złapał mnie silnie za nadgarstek i odprowadził w mniej zaludnione miejsce, z dala od ciekawskich spojrzeń ludzi. Wyrywałam się, ale nic to nie dało, przyparł mnie do ściany jakiegoś budynku, trzymając za ramiona.
            Jego twarz była skupiona. Jego zapach i wzrok wywoływały gęsią skórkę na mojej skórze. Zauważył to, więc odsunął się minimalnie, dalej uparcie patrząc w moje oczy. Czułam jak nogi zamieniają się w galaretkę, odmawiając mi posłuszeństwa.
            - Posłuchaj mnie teraz uważnie. – Moje policzki zaczynały przybierać kolor dojrzałej truskawki. – Schowaj do cholery tę swoją wielką dumę i zacznij się zachowywać jak dorosły człowiek. – Starałam się skupić na tym, co do mnie mówi, ale jego bliskość znacznie mi to utrudniała. – Możesz nie gotować, nie sprzątać, nie robić śniadań. Ale masz zostać w tym mieszkaniu.
            Jego przeszywający wzrok informował mnie, że chłopak nie przyjmie odmowy. Patrzyłam na niego jak zahipnotyzowana. Bijąca od chłopaka elektryzująca aura wywoływała mrowienie wzdłuż kręgosłupa. Nawet nie zdążyłam przemyśleć pytania, które wyszło z moich ust bez zgody.
            - Czemu mi tak pomagasz?
            Sasuke zamilkł. Patrzył zamyślony, mimowolnie dokładnie oglądając moją twarz, analizował spokojnie każdy jej detal. Niepewny wzrok znów zjechał na moje oczy. Po czym odsunął się.
            W ostatniej chwili powstrzymałam dziwną, niezrozumiałą dla mnie chęć podążenia za nim, zabrakło mi ciepła bijącego od chłopaka.
- Bo taki mam kaprys. Chodź, bo się spóźnimy.
            Po raz kolejny absolutnie nie rozumiałam jego zachowania…



            Po raz kolejny nie wiedziałem, co mam jej powiedzieć. Znałem doskonale odpowiedź na jej pytanie, ale nie umiałem się z nią pogodzić. Mamy zupełnie inne charaktery. Ona jest taka zmienna, taka tajemnicza…
Świat jest podły - umiesz liczyć, to licz na siebie. Dobra zasada, która działa. Niko to pierwsza osoba, z którą nie umiem postępować przepisowo. Nie umiem dowiedzieć się o niej tylko tyle, ile potrzeba, aby ocenić ją w kwestii przydatności. Nie dość, że sam nie mogę się powstrzymać od bliższego poznawania dziewczyny, ona wie o mnie tyle, co nikt inny. Co więcej, sam do tego dopuściłem, uważając to za świetną zabawę. Co jeśli naprawdę jej zaufam, a ona zmieni zdanie, zawiedzie?
Jechaliśmy metrem, nie było tłoku. Zerkałem ukradkiem na dziewczynę stojącą obok mnie i mocno trzymającą się barierki. Mimo, że znamy się prawie rok, nadal nie wiem o niej wiele. Może dla szatynki ta znajomość jest tylko i wyłącznie wygodą, tak, jak na początku była nią dla mnie. Teraz to coś więcej, już to sobie uświadomiłem. Nie mam jednak pojęcia, co dalej.
Po tylu latach i tylu przeżyciach, głosik wewnątrz mnie usilnie próbował znaleźć w zachowaniu Niko coś, co mogłoby mi udowodnić, że nie wolno jej ufać. Coś, co skłoniłoby mnie do zakończenia tej znajomości, póki szatynka nie dowie się o mnie wszystkiego. Nic jednak takiego się nie stało.
Niko też co chwilkę patrzyła niepewnym wzrokiem, nie wiedząc jak się zachować. Jednak teraz to nie był czas na osobiste sprawy.
Dojechaliśmy na miejsce. Oszklony, wysoki budynek przypomniał mi nieprzyjemne wydarzenia sprzed kilku dni. Kręciło się przed nim sporo osób, wszystkie ubrane w niebieskie uniformy bądź eleganckie garnitury. Weszliśmy przez drzwi frontowe, nie bardzo wiedząc, co dalej.
            - Uchiha? No nie mów mi, że to ty się tak dałeś wrobić. – Usłyszałem za sobą znajomy głos Nary.
- Pracujesz tu? – Zlustrowałem szybko wzrokiem jego normalne ubranie, nie miał nawet odznaki.
- Taaa, przydzielili mi taką upierdliwą sprawę z marnym dziennikarzem, któremu wcisnęli towar… – Wypił łyk kawy z plastikowego kubka trzymanego w dłoni. Już miałem ochotę go uderzyć, ale to chyba było nie najlepsze miejsce na takie porachunki.
- Nie wiem, o czym mówisz. To jest Niko. – Wskazałem ręką partnerkę, która nieco zdezorientowana przysłuchiwała się uważnie naszej rozmowie.
- Miło mi poznać, Sasuke wspominał mi o tobie. – Uśmiechnęła się i wyciągnęła przyjaźnie dłoń.
- Jestem Shikamaru – odwzajemnił uścisk – To co, przejdziemy do biura? Tutaj zaraz nas zgniotą.
            Faktycznie, robiło się coraz tłoczniej. Wjechaliśmy znajomą windą na ósme piętro. Nic się nie zmieniło od naszej ostatniej wizyty, dużo ważniaków w niebieskich strojach, oszklone ściany pokoi.
Biuro Nary nie różniło się niczym od innych, chłopak usiadł na dużym, drewnianym biurku, przeglądając papiery. Wskazał przelotnie na plastikowe, czarne krzesło, które odstąpiłem Niko. Sam stanąłem przy oknie obserwując miasto, widać stąd było część jakiegoś parku.
- Sasuke wspominał, że pracujesz dla FBI, to nie tu, prawda? – zapytała Niko, wiercąc się i nie mogąc znieść ciszy.
- Taaaa… tylko że tutejsze DEA nie może sobie poradzić z bandą narkotykową, więc mam im tu pomóc – dalej przeglądał jakieś papiery - Tak samo jak wy, nie?
- Właściwie to nie wiemy – rzuciła Niko, dalej rozglądając się po pomieszczeniu.
- Z informacji, które dostałem, wynika, że mamy współpracować. Sasuke, wiesz coś o tym?
- Tyle, co Niko. – Odwróciłem się w stronę Shikamaru. – Wyjaśnisz, po co nas tu wezwali?
- Po pierwsze, żeby zwrócić wam to. – Wyjął z szuflady biurka mały, srebrny pistolet.
- Dzięki, już myślałam, że go nie odzyskam. – Dziewczyna uśmiechnęła się i schowała broń do torebki. Szatyn w kucyku spojrzał na mnie z miną pt. „już wszystko rozumiem”. Miałem ochotę go ostrzec, żeby się zamknął, gdy ten jednak pozostawił złośliwe uwagi dla siebie.
- Po drugie - wiecie może coś więcej niż my?
- Mamy listę leków. – Niko wyciągnęła kartki i podała je chłopakowi. – Znaleźliśmy je w magazynie.
- Każę sprawdzić, co to. – Nara zmarszczył czoło, śledząc powoli kolejne pozycje. – Ale to się nie trzyma kupy. Na pewno to ma związek z tymi handlarzami?
- Tak – odparłem pewnie. – Wiecie coś o Karin? Pojawiła się gdzieś?
- Podejrzewacie, że to ona? – Chłopak wstał i zaczął krążyć w kółko po pokoju. – Czemu osoba tak wysoko postawiona miałaby udawać wtyczkę?
- Nie mam pojęcia, ale powinniśmy jej poszukać. Jeśli serio chce współpracować, to punkt dla nas. Jeśli to ona podrzuciła tą paczkę, to mamy sprawcę przestępstwa – stwierdziła Niko.
            To nie był głupi pomysł, ale nie przyznałem tego oczywiście na głos.
- No dobra, a coś więcej?
- Powinniśmy też obserwować ten magazyn – dodałem. Nie lubiłem być bezużyteczny, a przecież teraz mieliśmy działać w zespole. I to dla policji. Nie mogłem uwierzyć, w co my się wpakowaliśmy. - Ten facet, którego faktycznie złapaliście, mówił, że jednak ludzie się tam kręcą. Może powie nam coś więcej?
- Wątpię, wypuścili go. Może być teraz wszędzie. – Chłopak wypuścił ze zrezygnowaniem powietrze, siadając przy biurku. Miał zamknięte oczy. – Obserwujemy kilkanaście osób, ale nie możemy namierzyć miejsca, gdzie się spotykają. Ich szef jest cholernie sprytny, dobrze ich organizuje.
            Nie wróżyło to nic dobrego… Policja nie puści nas, póki ta sprawa się nie skończy. Nigdy jakoś mnie nie kręciła praca gliny, serio, nie decydowałbym wtedy sam. Musiałem zrobić wszystko, aby to jak najszybciej skończyć i zająć się własnymi sprawami. I głównym problemem, który siedział aktualnie na krześle, zupełnie nieświadomy, jak bardzo komplikuje mi życie.
            Zamknąłem mocno oczy i starałem się skupić na robocie.
- Możesz jeszcze raz zobaczyć akta Karin i innych? – zapytałem. – Może znajdziemy tam jakiś trop?
- No tak, tylko do tego trzeba mieć pozwolenie. Haseł do tych stron pilnuje Tengo, to ciężki typ człowieka.
- Mogę spróbować to załatwić? – Niko wyprostowała się nagle, zwracając w stronę Shikamaru. – Mam go tylko nakłonić, aby pokazał mi akta Karin, tak?
- A trudno dostać to pozwolenie? – zapytałem. Nie spodobało mi się słowo nakłonić w wypowiedzi dziewczyny.
- Główny komisarz wyjechał i wróci za kilka dni, niby można napisać e-mail, ale pewnie stwierdzi, że ma pilniejsze sprawy… - Odmachał jakiejś dziewczynie przechodzącej korytarzem. - Niko, jaki masz plan?
- Na razie nie wiem, zaprowadź mnie do tego faceta. – Przybrała swój profesjonalny ton, wstając i poprawiając włosy. Chłopak wzruszył ramionami i otworzył drzwi dziewczynie, przepuszczając ją przodem.
            Dotarliśmy na miejsce dość szybko, celem był dla odmiany kolejny identycznie wyglądający pokój. Serio, architekt chyba nie miał weny. Siedział w nim młody chłopak o krótko ściętych, jasnych włosach, ubrany w niebieski mundur. Na piersi dumnie wisiała odznaka policji Nowego Yorku. Od razu mi się nie spodobał.
- Daj mi swoją odznakę. – Niko pewnie wyciągnęła rękę w kierunku Nary. – I przejdźcie gdzieś, gdzie nie będzie was widać, zaraz wracam. – Uśmiechnęła się lekko zdenerwowana i pewnym krokiem, kołysząc delikatnie biodrami, weszła do biura.
            Odeszliśmy kawałeczek dalej, oparliśmy się o jakieś blaty, obserwując sytuację. Ciśnienie skoczyło mi od momentu, gdy tylko podali sobie dłonie, a ten frajer wskazał fotel obok siebie. Zacisnąłem mocno szczękę, ręce już mnie świerzbiły, aby przywalić mu w twarz za każde, nawet najmniejsze spojrzenie na Niko. Poczułem delikatne szturchnięcie w ramię.
- Chłopie, spokojnie, przecież jej nie ukradnie. – Kąciki ust Shikamaru powędrowały w górę. Nie miałem pojęcia, o co mu chodzi. Serio. – Nieźle jej idzie. Ze mną nie chciałby już gadać.
Faktycznie, urocze spojrzenia Niko czyniły cuda. Coś o tym wiedziałem, żaden normalny facet nie jest w stanie oprzeć się urokowi takiej kobiety. Miałem świadomość, że to nic nieznacząca rozmowa, potrzebowaliśmy tych informacji. Nie robiła nic szczególnego, prowadziła zwykłą, miłą pogawędkę.
Mimo wszystko byłem wściekły na dziewczynę. Ile razy ja byłem dla niej miły? Ile razy starałem się spełnić jej wszystkie zachcianki? Nawet nie policzę, ale w moim kierunku nigdy nie zachowywała się w sposób bezpośrednio ujawniający, że mnie lubi, akceptuje, poważa.
Powoli traciłem cierpliwość, już miałem ochotę iść tam i po swojemu zdobyć te głupie akta, gdy Niko podniosła się i machając na pożegnanie, wyszła. Podeszła do nas tryumfalnym krokiem, trzymając kilka kartek w dłoni.
- Chodźmy stąd szybko, póki się nie zorientował, że numer, który mu dałam to numer pizzerii niedaleko.
Nie trzeba było mi powtarzać. Ruszyłem pierwszy, nadal wściekły. Starałem się nie patrzeć na szatynkę. Niko spojrzała pytająco na Shikamaru, na co ten tylko wzruszył ramionami.
W pokoju każdy zajął swoje miejsce. Chciałem już wyjść z tego przeklętego budynku, wrócić do mieszkania i iść na trening. Może trafiłby mi się dziś ktoś, na kim mógłbym się wyładować. Miałem ochotę kogoś udusić, najlepiej tego blond-dupka.
- Jest wychowanką domu dziecka na Bronx. Nigdy nie sprawiała problemów, szkołę skończyła z dobrymi wynikami… - Monotonny głos Niko sprowadził mnie na ziemię. – Nic ciekawego…
- Bez sensu. Typowa dziewczyna, która wpadła w złe towarzystwo… - mruknął Shikamaru, patrząc na kolejne papiery.
- Jej, a czy typowa dziewczyna kończy Uniwersytet Bostoński, studia medyczne z doktoratem z chemii? – spytała zszokowana, czytając jeszcze raz, aby się upewnić.
- Bostoński jest przecież prywatny, kto by jej to sponsorował? – zapytałem. Swojego czasu interesowałem się cenami szkół wyższych i ten do tanich nie należał.
- Żadnego nazwiska… - Oczy Niko uparcie wertowały kolejne linijki tekstu.
- Gdzie teraz pracuje? – Nara znów zaczął krążyć po pokoju
- Hm… Nigdzie. Pracowała trochę w kilku przychodniach... Nic więcej. Sasuke, może tobie coś mówiła?
- Nie – odparłem, sięgając pamięcią do wszystkich rozmów, jakie z nią prowadziłem. Cholera, jak mogłem być tak rozkojarzony przy obcej osobie? Przy kimś, kto mógł narobić mi tyle kłopotów?
- Dobra, tak czy inaczej muszę lecieć na spotkanie. Dajcie znać, jak coś będziecie mieli.
- Jasne. – Tyle tylko zdążyłem powiedzieć, nim zatrzasnąłem za sobą drzwi, zostawiając wszystkich w szoku. Nie miałem zamiaru tłumaczyć swojego zachowania.
            Tego feralnego dnia, gdy byłem tak rozkojarzony przy Karin, wtedy myślałem o Niko. Przejmowałem się tą całą nic nie wartą kłótnią, zamiast wziąć się do roboty i załatwić wszystko jak profesjonalista. Cała ta afera to była wina tej dziewczyny i jej cholernego zachowania.
            Raz się wścieka i obraża, później kręci mi się po mieszkaniu w moich ubraniach, a teraz, chodząc już w swoich rzeczach, ściąga uwagę połowy facetów na ulicy. I jeszcze udaje, że ona tego nie zauważa!
            Koniec z tym. Nie pozwolę, żeby pierwsza lepsza znajomość spowodowała, że stracę pracę i reputację wśród najlepszych brukowców. Nie po to tak się męczyłem i poświęcałem przez kilka ostatnich lat. Koniec prowadzenia tanich romansów.
Oczywiście nie wyrzucę Niko z mieszkania, to nie w moim stylu. Ale od dziś nasze relacje będą tylko i wyłącznie relacjami współlokatorów.



Huk zamykanych drzwi jeszcze przez chwilę roznosił się echem po pomieszczeniu.
- Co go tak ugryzło? – zapytał Shikamaru, drapiąc się z tyłu głowy.
- A bo ja wiem… – mruknęłam cicho. Mnie też zdziwiło zachowanie mojego partnera, rano jeszcze wszystko było w porządku.
A może tak mi się tylko zdawało? Po dzisiejszej kłótni wyglądał na poirytowanego i zmęczonego, ale po mojej rozmowie z tym całym Tengo aż biła od niego energia mrożąca krew w żyłach. Ja się już do niej przyzwyczaiłam, zachowywał się tak zawsze, gdy coś nie szło po jego myśli. Ale dziś przekroczyło to wszelkie granice.
Pożegnawszy się z Shikamaru, ruszyłam do domu opieki na dłuższą rozmowę. To, że nie mogę publikować, nie znaczy, że nie mogę pisać w ogóle.
Atmosfera tego spotkania była dość przyjemna. Dyrektor, którym okazał się szczupły mężczyzna w średnim wieku, ubrany w szary garnitur, przyjął mnie serdecznie w swoim biurze. Wiedział, z kim ma do czynienia, ale uznał za niestosowne, by pytać o artykuł z dzisiejszych wydań brukowców. I bardzo dobrze, gdyż nie miałam ochoty się z tego tłumaczyć. Z całej tej rozmowy utknęła mi w głowie jedna informacja:
- Niestety coraz więcej trafia do nas młodych narkomanek – przyznał ze skwaszoną miną. – Najczęściej się tłumaczą, że wzięły raz, dwa, czy trzy razy i nie mogą teraz z tym skończyć, proszą o pomoc.
- Co państwo robią w takich sytuacjach? – zapytałam, starając się pociągnąć wątek.
- No cóż… dajemy im schronienie, jak każdym innym. Te kobiety naprawdę zaparcie walczą o siebie i swoje dzieci. Mimo że twierdzą, że są uzależnione od miesiąca, dwóch, ich proces leczenia jest bardzo długi i męczący. Dajemy im też wsparcie psychologa…
            Może byłam przewrażliwiona w tym temacie, ale zwróciło to moją uwagę. Człowiek nie uzależnia się od heroiny po dwóch razach jej zażycia, prawda?
            Wróciłam do mieszkania, które okazało się być puste, Pana Ciemności nie było. Usiadłam w salonie, zastanawiając się, co dalej. Trening zaplanowany miałam na siedemnastą, miałam więc czas przygotować obiad. Nie wiedziałam, o której godzinie brunet ma zamiar wrócić, ale nie chciałam dzwonić. Nie to, że się bałam. Po prostu jego dzisiejsze chłodne zachowanie nakazywało trzymać mi się od niego z daleka.
            Zrobiłam szybko spaghetti, zjadłam, przebrałam się i wybiegłam z mieszkania, zostawiając Sasuke kartkę z instrukcją, jak odgrzać obiad.
            W klubie, w którym zazwyczaj trenuję, było niemal pusto. Nie miałam z kim powalczyć ani też z kim porozmawiać, Ryoushi nie wrócił jeszcze z Kanady. Był to mój znajomy, mogę nawet powiedzieć przyjaciel. Pracował w szpitalu jako chirurg, mimo to znajdywał czas na trening i na rozmowy ze mną. A właściwie na słuchanie moich narzekań. Teraz, gdy był zajęty od miesiąca jakimś ważnym zjazdem, nie chciałam mu zawracać głowy telefonami, czekałam aż wróci.
            W mieszkaniu byłam o dwudziestej, już nieźle padnięta. Nie oszukujmy się, że nie był to ciężki dzień. Weszłam cicho, zdejmując buty i rozglądając się po ciemnym pomieszczeniu. Uchylone drzwi na taras świadczyły o tym, że Sasuke już wrócił. Wzięłam szybki prysznic, ubrałam się cieplej, zrobiłam dwa kubki pysznej, wiśniowo-malinowej herbaty i wyszłam na balkon.
            Brunet siedział na fotelu, odwrócony w stronę pełnego kolorowych świateł miasta. Podbródek trzymał na splecionych dłoniach, łokciami opartych na kolanach. Albo był tak zamyślony, że mnie nie zauważył, albo zignorował ten fakt.
- Przyniosłam gorącą herbatę. – Chłopak skinął głową, nie patrząc w moją stronę. Poczułam się trochę nieswojo. Odkąd się tu wprowadziłam był dla mnie nadzwyczaj miły (z małymi wyjątkami). Nie miałam pojęcia, co się teraz stało.
            Usiadłam jednak w fotelu obok, tak, że dzielił nas wiklinowy stoliczek. Wzięłam swój kubek w dłonie, żeby je ogrzać, patrząc w tym samym kierunku, co brunet. Obserwowaliśmy w ciszy jak ostatnie, fioletowe łuny na niebie gasną, dając swobodę pojawiającym się coraz to jaśniejszym gwiazdom. Zapowiadała się piękna noc.
            Gdy herbata zrobiła się chłodniejsza, Sasuke wreszcie sięgnął po kubek. Obserwowałam go kątem oka, zauważając czerwone ślady na kostkach jego dłoni. Miał zdartą skórę.
- Jak ty to sobie zrobiłeś? – spytałam, starając się złapać rękę chłopaka, aby bliżej się przyjrzeć ranom. Mogły wymagać opatrunku. Niestety nie zdążyłam, zabrał ją, jednocześnie odwracając głowę w drugą stronę.
- To nic, nie wziąłem dziś rękawiczek. – No tak, widać worek treningowy musiał nieźle ucierpieć.
- Może pójdę po apteczkę, to nie wygląda najlepiej… – Już chciałam wstać, gdy usłyszałam ciche warknięcie, które nakazało mi zostać. Wypuściłam powietrze ze zrezygnowaniem, czemu on musi być taki… niedostępny?
- Wszystko ok.? – zapytałam cicho.
- Tak, a nie widać? – Dalej uparcie wpatrywał się w nieokreślony punkt na słabo widocznym horyzoncie.
- Zachowujesz się dziś… dziwnie. – Nie wiedziałam, jakiego słowa użyć.
- Wydaje ci się. – Wreszcie skierował swój wzrok na mnie, był zimny i pusty. Jednak przebywając z chłopakiem już wystarczająco długo, nauczyłam się, że w jego oczy należy patrzeć głęboko, gdyż wszystkie swoje uczucia skrywał pod różnymi, najczęściej wrogimi maskami. Tak jak dziś, widziałam w nich mocno schowany smutek. Dlatego zamiast zareagować złością na chamskie zachowanie bruneta, postanowiłam kontynuować rozmowę.
             - Ok… Skoro mamy urlop, to co robimy jutro? – zapytałam, odchylając się w fotelu. Zaczęłam machać nogami, ignorując naburmuszenie chłopaka. Mimo że było dość ciepło, zaczynałam już marznąc. Powinnam wziąć sobie koc.
- Nie wiem, co ty robisz. Ja pracuję. – Wypił kolejny łyk herbaty, wyjmując telefon i czytając wiadomość, jaka właśnie do niego przyszła. – Konkretnie mam zamiar jak najszybciej skończyć tę cholerną sprawę.
- To znaczy? – zapytałam, kuląc nogi pod siebie.
- Shikamaru właśnie wysłał mi adres placówki, w której Karin pracowała. Mam zamiar się tam jutro pojawić, zdobyć jej adres i własnoręcznie zaprowadzić ją na policję. Niech się przyzna, a wtedy będę miał święty spokój. – Jego groźny ton głosu z nutą pretensji mówił, że chłopak nie żartuje.
            Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. Widać chyba ta cała sytuacja tak na niego działała. Nasze spojrzenia spotkały się, jego poirytowane tęczówki z agresją wpatrzone były w moje, zagubione i smutne.
- Czemu zachowujesz się tak, jakbym była temu winna? – zapytałam z wyrzutem.
- Nie zachowuję się tak – syknął przez zęby, skupiając swój wzrok jeszcze mocniej, to spojrzenie niemal parzyło.
            Nie miałam dziś siły na kłótnię. Po dłuższej chwili wstałam, zabierając swój pusty już kubek i czując, jak chłopak odprowadza mnie wzrokiem.


            Jak ja nie cierpiałem szpitali.
Nie dość, że zasnąłem dopiero koło trzeciej czy czwartej w nocy, to jeszcze musiałem przyjechać tu. Na szczęście byłem dziś tu tylko turystycznie, jednak zapach już po piętnastu minutach doprowadzał mnie do szału. Pchnąłem energicznie kolejne szklane drzwi. Starsza kobieta w recepcji, którą pierwszą zapytałem o moją dobrą koleżankę, kazała mi poszukać informacji wśród dziewczyn pracujących w salach zabiegowych. Kierując się zgodnie z instrukcjami szybko odnalazłem długi, limonkowy korytarz pełen plastikowych krzesełek. Nie było dużego ruchu, więc udało mi się zaczepić jakąś młodą dziewczynę. Miała na sobie jasny fartuch i długie blond włosy, uczesane w schludny warkocz.
- Karin? Chodzi o taką rudą? – zapytała, lustrując mnie podejrzliwym wzrokiem od góry do dołu. – Przepraszam, ale w jakiej sprawie pan o nią pyta?
- Jestem jej starym znajomym z czasów studiów – skłamałem płynnie - Skoro już jestem w Nowym Jorku to pomyślałem, że jej poszukam, ale mam tylko ten adres.
- Och, rozumiem. – Jej rysy twarzy natychmiast złagodniały. Przekręciła głowę na bok, dalej uważnie mi się przyglądając. – Znałam ją bardzo krótko, ale jest dziś Yuki, ona powinna wiedzieć więcej.
            Dziewczyna odkręciła się i ruszyła szybkim krokiem, machając, abym poszedł za nią. Przeszliśmy jedynie za róg korytarza, po czym zostawiła mnie przy oknie, wracając po pięciu minutach. Przyprowadziła ze sobą drugą, wyższą od siebie blondynkę w niebieskim stroju pielęgniarki.
- To właśnie on – mruknęła koleżance, u której natychmiast pojawił się delikatny rumieniec.
- Witam, poszukuję Karin. – Ukłoniłem się lekko. Cóż, czasem, gdy potrzebowałem informacji zdarzało mi się być miłym.
- Ale ona już tu nie pracuje. Od jakiś 3 miesięcy – zająknęła się, mrugając co chwilę wielkimi, niebieskimi oczami.
- A może wiecie, gdzie mieszka?
- Eee, tak… tak, Tamiko, skocz do kierowniczki po ten adres. – Mniejsza dziewczyna prychając głośno odeszła powoli, zostawiając nas samych. – Można wiedzieć, czemu pan pyta o Karin?
- To stara znajoma ze studiów, byliśmy razem na medycynie. Czemu już tu nie pracuje? – Dziewczyna wydawała się chętna do mówienia, warto było to wykorzystać.
- Sama zrezygnowała – odpowiedziała, wkładając niesforny kosmyk włosów za ucho. – Twierdziła, że musi odpocząć po tej całej sprawie z tym pobiciem… - Oparła się o parapet, kierując twarz do światła. Mimo wszystko doskonale wiedziałem, że dalej mi się uważnie przypatruje.
- Nie rozumiem, coś jej się stało? – zapytałem minimalnie starając się, aby w moim głosie słychać było szczątkową troskę.
- Nie, ona była tylko świadkiem bójki, w której zginął mężczyzna. Jednak bardzo to przeżywała. – Dziewczyna dalej trzepotała rzęsami, uśmiechając się mimo opowiadania o czyimś zgonie. Ach, ci lekarze…
Tak więc, widać było, że Karin nie była taka grzeczna, na jaką wyglądała.
- A jak tu sobie radziła? – zapytałem od niechcenia.
            Niestety, w tym samym momencie wróciła niższa dziewczyna z kartką w ręce, którą sprawnie wyrwała jej moja rozmówczyni.
- Ojej, to aż na Gravesend. To dość daleko, ale za godzinę kończę zmianę, mogę panu pokazać, jak tam trafić. – Jej uroczy uśmiech nie robił na mnie najmniejszego wrażenia. Nie miałem zamiaru podróżować po doskonale znanym mi mieście z uciążliwym przewodnikiem. Ach, zapomniałem, że jestem tu tylko turystą.
- Dziękuję. – Odebrałem od niej kartkę. – Ale wolę sam zwiedzić miasto.
            Odkręcając się i odchodząc niemal czułem zawiedziony wzrok kobiety i cichy chichot tej mniejszej.
            Gravesend faktycznie było oddalone od Astoria, gdzie obecnie się znajdowałem, o jakieś półtorej godziny. Szykowała się długa wycieczka. Chciałem jeszcze dziś spotkać się z Sakurą i dowiedzieć się coś o tych lekach (nie, nie ma mojego numeru telefonu ani adresu e-mail, nie pytajcie czemu), ale nie zdążę złapać jej w redakcji. A gdyby tak wykorzystać do tego Niko?
            Nie, to byłoby niestosowne po naszej wczorajszej wymianie zdań. Domyślając się, że szatynka mając wolne będzie spała do jedenastej, wstałem dziś wcześniej, żeby skoczyć do piekarni naprzeciwko po świeże pieczywo i słodkie bułeczki na śniadanie. To nie były przeprosiny, nie miałem za co przepraszać, nic złego nie powiedziałem. Po prostu coś dziwnego kuło mnie w okolicach klatki piersiowej, musiałem się jakoś tego pozbyć.
            Była pierwsza, gdy udało mi się przedrzeć na przedmieścia. Pod adresem, który zdobyłem, znajdował się pięciopiętrowy, stary i wyglądający na zapuszczony blok mieszkalny. Nieskoszona trawa, zaniedbany ogródek i szary tynk odpadający od ścian nie były dobrą wizytówką. Po ulicy przed nim poruszało się niewiele samochodów, a przechodniów nie było widać wcale. Idealne miejsce na prowadzenie działalności przestępczej. Cholera, zaczynam mówić jak glina.
            Nie zdziwiło mnie to, że budynek stał niestrzeżony. Każdy, kto miał ochotę, mógł swobodnie wejść na klatki schodowe. Jednak korytarze wewnątrz prezentowały się o wiele lepiej, mimo brudnych, pomarańczowych ścian.
            Dość szybko znalazłem mieszkanie z numerem piątym. Powoli podszedłem do drzwi. Były uchylone, więc mogłem bez uprzedniego pytania po prostu sobie wejść. Wziąłem powolny wdech, czując jak adrenalina coraz szybciej zaczyna krążyć w moim organizmie. Sięgnąłem ręką po broń, średniej wielkości pistolet ukryty w wewnętrznej kieszeni bluzy. Jeszcze jeden głęboki wdech, aby uspokoić nierówno bijące serce.
            Na klatce schodowej nie było żywej duszy, rozejrzałem się przez uchylone drzwi, nasłuchując dokładnie, czy ktoś jest w mieszkaniu. Przez szparę zauważyłem mały fragment jasnego pomieszczenia. Zupełnie pustego.
No rzesz kurwa, otworzyłem z hukiem nogą drzwi, wchodząc z uniesioną przede mną bronią. W kolejnych pomieszczeniach nie zastałem jednak absolutnie nic, nawet podłogi, był tam tylko surowy beton. Byłem tak zły, że miałem ochotę coś kopnąć, ale nawet nie było czego. Jedyny ślad, jaki mieliśmy, zaprowadził mnie w to pieprzone, puste miejsce. Schowałem broń, wychodząc z mieszkania i zamykając za sobą drzwi, gdy usłyszałem za sobą cichy głos.
- Szuka pan kogoś?
- Tak, mojej koleżanki – odparłem pewnie starszej, siwej pani w długim, zielonym swetrze. Typowa babcia w okularkach. Już chciałem odejść, gdy ta zatrzymała mnie.
- Może chcesz wejść na herbatkę, postaram się pomóc, synku. – Stała w wejściu, uśmiechając się przyjaźnie. Może warto było zawrócić sobie nią na chwilę głowę? I tak już nie miałem dziś nic w planach.
            Skorzystałem z niemego zaproszenia, zdejmując w wejściu buty. Miałem kiedyś opiekunkę w wieku tej kobiety, zawsze krzyczała, że do domu nie wchodzi się w obuwiu. Zostałem posadzony w małym pomieszczeniu przy wysokim stoliku. Zielony obrus w kilku miejscach był trwale poplamiony, stara zastawa, która niebawem się przede mną pojawiła, była pokruszona n brzegach. Wszystko jednak, jak i w całym pokoju, było nieskazitelnie czyste.
- Widziałam już jak stałeś przed budynkiem. Musiałeś chyba przyjechać z daleka do swojej koleżanki, mam rację? – Nalała mi herbaty, przyglądając mi się uważnie spod grubych szkieł okularów, z ciepłym uśmiechem na pomarszczonej twarzy.
- Skąd to pani wie? – zapytałem, zdziwiony spostrzegawczością kobiety. Może nie przyjechałem z daleka, ale szczerze powiedziawszy jeszcze nigdy nie byłem w tej części miasta.
- Jesteś ładnie ubrany i masz dobre maniery. Tu się takich nie spotyka. – Usiadła naprzeciw mnie, podsuwając bliżej mnie koszyczek z ciasteczkami. – Czemu szukasz Karin tutaj, chłopcze?
- To moja koleżanka ze studiów. To jedyny adres, jaki mam i widać jest nieaktualny. – Upiłem łyk gorącego napoju.
- Och, rozumiem. Wyprowadziła się w pośpiechu jakieś trzy miesiące temu, nie chciała powiedzieć, czemu - dodała ze smutkiem w głosie – To dobra dziewczyna, ten budynek wiele stracił bez niej.
- Może mi pani o niej opowiedzieć? Może jakoś uda mi się ją inaczej odnaleźć? – zapytałem z nadzieją. Kobieta musiała dużo wiedzieć. Trzeba było tylko umiejętnie pytać.
- Widzę kochasiu, że ci na tym bardzo zależy – zaśmiała się serdecznie. – Wybacz, nie powinnam się tak zwracać do ciebie. Poznaliście się na studiach, tak? – Kiwnąłem głową, uważnie słuchając. – Więc musisz być lekarzem.
- Dokładnie, tylko pracuję w Bostonie. Przyjechałem tu na kilka dni w interesach.
- Rozumiem. To naprawdę kochana dziewczyna. Taka pomocna, tyle razy wnosiła mi zakupy, rozmawiała ze mną, przychodziła na herbatkę. To niesamowite, jak osoba z domu dziecka mogła wyrosnąć na tak uczciwą, młodą i piękną kobietę. – Przerwała, powoli biorąc łyk herbaty. – Wiesz, że pracuje w szpitalu, pomagając ludziom?
- Tak, byłem tam, ale nikt nie mógł mi powiedzieć, gdzie mogę ją znaleźć - westchnąłem ze zrezygnowaniem. – Wspomnieli tylko, że zwolniła się sama po tym wypadku.
- Tak, po tym stała się… dziwna. Nie rozmawiała już tak chętnie, często nie wracała na noc. – O proszę, jakie ciekawe informacje. – Od tej pory kręciło się tu wielu mężczyzn. Nie wyglądali na takich jak ty.
- A wspominała może o znajomych, z którymi się widywała? – Robiło się już późno, powoli chciałem wracać do domu.
- Nie wydaje mi się, nie opowiadała o nikim. Była samotniczką z trudną przeszłością. Cały swój czas poświęcała na szpital i dalszą naukę.
- Uczyła się? – Ktoś, kto miał taką szkołę, mógł się chyba jedynie uczyć poprzez praktykę, inne rzeczy powinni znać na pamięć.
- Oj, nie wiem, dla mnie to ta cała jej chemia była nie do pojęcia. Wy, młodzi, to wszystko rozumiecie. A ty, chłopcze, jakie miałeś do załatwienia sprawy tu, w wielkim mieście?
- Długo by opowiadać. – Rozglądając się po pomieszczeniu nie zauważyłem żadnych zdjęć czy pamiątek, które tak chętnie starsze osoby zbierają.
- Mamy czas, możesz mi poopowiadać. – Jak na dłoni było widać, że to samotna, starsza kobieta. Siedziała spokojnie z uśmiechem, pragnąc jakiegokolwiek towarzystwa.
- Przepraszam. Muszę podziękować za herbatę i wracać do hotelu, o dziewiętnastej mam konferencję z innymi lekarzami, bardzo mi przykro. – Wstałem, powoli kierując się do wyjścia. Kobieta ze smutkiem w oczach odprowadziła mnie do drzwi. Cóż miałem zrobić, zostać? Wiedziałem dokładnie, jak się czuje otoczona samotnością, ale nic nie mogłam na to poradzić.
            Gdy wychodziłem, kobieta złapała mnie za rękę. Popatrzyłem w dół na poważne, otoczone zmarszczkami oczy.
- Chłopcze, może i dobrze kłamiesz, ale starej kobiety nie oszukasz. – Moja kamienna maska niemal runęła, zupełnie zszokowany stałem i słuchałem. – Wiem, że jesteś z policji.
- Nie je…
- Ciii – nie dała mi dojść do słowa. – To dobra, niewinna dziewczyna. Uratuj ją, wyciągnij z tego złego towarzystwa. Proszę.
- Postaram się. – Nie mogłem przecież powiedzieć nic innego. Miałem stwierdzić wprost, że to zdradliwa żmija? Teraz nawet tego nie byłem pewien. Delikatnie puściła moją dłoń, gładząc jeszcze swoimi pomarszczonymi palcami po zdartych kostkach.
- I odwiedź mnie jeszcze, gdy będziesz w okolicy – uśmiechnęła się serdecznie, machając pożegnalnie.
            Czym mogłem się zdradzić, to pytanie mordowało mnie całą drogę do redakcji. Niemożliwe by widziała, jak wszedłem do tego mieszkania z bronią. Ubraniem też się nie wyróżniałem, czarne dżinsy, szara koszula i bluza, nic nadzwyczajnego. Zdarte ręce też może mieć każdy. Może ta babcia miała jakiś dodatkowy zmysł, może warto było jej zaufać?
            Musiałem o tym natychmiast porozmawiać z Nik… z Narą.
            Tak jak myślałem, nie zastałem już Haruno w redakcji. Do jej domu się nie wybierałem (głupi przecież nie jestem), postanowiłem wrócić do siebie.
             Mieszkanie zastałem puste, Niko zapewne poszła trenować lub biegać, pogoda była idealna. Kończył się właśnie ciepły, słoneczny dzień. W kuchni znalazłem pozostawioną na stole kartkę od dziewczyny. Nie było w niej żadnych informacji, gdzie jest czy co robi. Tylko tyle, że mam sobie odgrzać zupę i że jest sałatka z kurczakiem. Bałagan w kuchni świadczył, że musiała się gdzieś śpieszyć.
            Hn, z resztą, co mnie to obchodzi? Po zjedzeniu całkiem smacznej zupy ze świeżych warzyw posprzątałem kuchnię. Oczywiście, nie żeby się szatynce przymilić, zrobiłem to, żeby się nie czepiała. Nie chciałem kolejnej kłótni. Usiadłem w fotelu z kubkiem kawy, biorąc do ręki pierwszego z brzegu brukowca. Dalej rozpisywali się o tych wszystkich plotkach o nas, co mnie nieźle zezłościło i odebrało chęci do czytania dalej.
 Oparłem podbródek na złożonych rękach opartych o kolana. Analizowałem jeszcze raz wszystkie informacje, które udało mi się dziś zdobyć, gdy do mieszkania wpadła z wielkim uśmiechem zdyszana Niko. Po zobaczeniu mnie na jej twarzy pojawił się cień zmartwienia. Ubrana była w szare legginsy i kremową bluzkę. Jej odkryta, długa szyja i cześć sporego dekoltu były delikatnie wilgotne od potu. Mało odpowiedni strój, jak dla takiej dziewczyny biegającej już niemal po zmroku, samotnie po mieście. Weszła na chwilę do kuchni po butelkę wody, po czym wróciła do salonu, niepewnie siadając na ławie w odległości dwóch metrów ode mnie.
- I jak było? – zapytała, starając się zacząć rozmowę.
- Nic nie znalazłem – warknąłem ze złością, odwracając wzrok od dziewczyny wciąż irytująco zbyt szybko oddychającej. Ona też spuściła wzrok, nie wiedząc co dalej, i zaczęła bawić się swoim telefonem.
- Byłam w redakcji – zaczęła powoli – i spotkałam Sakurę. Pytała, czy będziesz jutro, ma mieć te informacje o lekach. – Bacznie mnie obserwowała, badając, w jakim jestem humorze.
- Nie, rano jestem umówiony na trening, a popołudniu z Shikamaru – odparłem, udając się w stronę tarasu. Wziąłem głęboki wdech ciepłego, świeżego powietrza.
- Rozumiem, że ja mam to odebrać? – Wyszła za mną i podchodząc bliżej, oparła się rękoma o barierkę, obserwując usypiające już miasto.
- Jak chcesz – odparłem obojętnie. Zerknąłem na nią przelotnie. Miała zaróżowione policzki i usta czerwieńsze niż zazwyczaj. Oddychała już spokojnie, powoli przenosząc soczyście zielony wzrok na mnie.
- Co się znów stało? – spytała, patrząc mi głęboko w oczy.
- Nic – warknąłem. Denerwowało mnie to, jak bardzo czułem się rozkojarzony przez nią. Gdy tylko się do mnie zbliżała, miałem problem z pozbieraniem myśli.
- To czemu się tak zachowujesz? – spojrzałem na nią unosząc brwi. Nie wiedziałem, o co jej chodzi. – Tak, jakbyś mnie nie cierpiał. Odwracasz wzrok, gdy tylko coś do ciebie mówię. Ba, w ogóle unikasz rozmowy. – Jej głos był wściekły i przepełniony goryczą.
- Zauważ, że całymi dniami nie ma mnie w domu – warknąłem z irytacją – Nie pomyślałaś, że jestem zmęczony i wieczorami chciałbym odpocząć?
- Czy rozmowa ze mną jest aż tak męcząca, że musisz na mnie warczeć, a potem zupełnie mnie unikać? - Stanęła tuż przede mną, patrząc z dołu zaszklonymi oczami. Nie dała się nabrać na moją wymówkę.
- Nie, tylko czasami potrzebuję ciszy, aby przemyśleć sobie niektóre rzeczy samemu. – Starałem się nie patrzeć w jej oczy, potęgowało to tylko dziwne uczucie powodujące wielką gulę w gardle.
- Przeszkadzam ci? – spytała cicho, z obojętnością wpatrując się w widok ulicy pod nami. – Stoję na drodze do sławy?
- Kurwa, znów do tego wracasz? – warknąłem, już nieźle wkurzony. – Chyba doszliśmy już do wniosku, że jesteśmy w stanie bez większych przeszkód dzielić jedno biuro.
- To w takim razie co ja takiego zrobiłam, że zasłużyłam sobie na takie traktowanie?
- Nie chodzi o to, co zrobiłaś, ale jak to zrobiłaś. – Po raz pierwszy spiorunowałem ją karcącym wzrokiem. Wreszcie powiedziałem, co mnie tak serio wkurza. – Ty się otwarcie prosisz, żeby ci ktoś zrobił krzywdę. – Wskazałem ręką całą jej posturę.
- W takim razie czym, twoim zdaniem, prosiłam się o to, by spalili mi mieszkanie? – Zacisnęła ze złości pięści, czekając na odpowiedź, której nie dostała. - Tym, że uśmiechnęłam się do niewłaściwej osoby?
- Nie chodzi o to. – Patrzyłem z coraz głośniej bijącym sercem na dziewczynę. Zupełnie nie zrozumiała, co miałem na myśli.
- Więc o co? Czemu nadal traktujesz mnie jako tą gorszą i tylko stojącą na przeszkodzie? Też jestem w stanie pomóc w poszukiwaniach Karin. Tylko nie możesz mnie ciągle odpychać!
- Nie robię tego. Nie moja wina, że taka osoba jak ty nie powinna się do tego mieszać! – Mój ostry głos rozległ się echem po tarasie. Pierwsza słona łza spłynęła po jej rumianym policzku. - To nie jest tak, jak myślisz. Nie chcę, żebyś znów narobiła kłopotów.
- Ja?! Jakich kłopotów ci narobiłam? To ty koniecznie chciałeś wpakować tego sędziego. To za to cie pobili, ja cię ostrzegałam! I to ty nadal chciałeś drążyć tę sprawę. – Coraz więcej błyszczących łez staczało się z jej wściekłych oczu. – Jedyny problem, jaki ci robię to fakt, że mieszkam z tobą – syknęła. – Chciałam się wyprowadzić, ale mi zabroniłeś. Nie wiem czemu, skoro to dla ciebie tak wielki kłopot!
            Nie czekając na moją odpowiedź chciała minąć stolik, aby wrócić do mieszkania, ale w porę jej to uniemożliwiłem. Złapałem ją mocno za ramiona i przyparłem całym swoim ciałem do zimnej ściany. Widziałem, jak skóra na szyi dziewczyny pokrywa się gęsią skórką, jak powoli zaczyna drżeć, ale nie odsunąłem się. Niko odwróciła twarz.
- Ty nic nie rozumiesz. - Złapałem delikatnie podbródek szatynki i przekręciłem głowę tak, by spojrzała wprost na mnie. – Chcę żebyś tu mieszkała, bo…
- Chcesz mieć gosposię – syknęła, próbując się wyrwać, przez co musiałem jeszcze bardziej ją przyprzeć.
- Cicho siedź i słuchaj – warknąłem. Niko czasem była niesamowicie uparta, przez co należało użyć brutalniejszych metod, aby ją sprowadzić do porządku. – Jesteś tu, bo chcę wiedzieć, co się z tobą dzieje.
Zerkała na mnie podejrzliwie, nie mogąc uwierzyć w moje słowa. Sam nie wierzyłem, że je powiedziałem. Patrzyłem tylko na jej mokrą od łez twarz, na jej wielkie, zaczerwienione przeze mnie oczy. Nienawidziłem, gdy płakała.
- Jeśli coś ci się stanie… – Reszta słów uwięzła mi w gardle, wiedziałem, co chcę powiedzieć, ale…
- To co? – szepnęła, uważnie mnie obserwując. Czy ona nie wiedziała, jak bardzo irytujący jest jej szept w tej sytuacji?!
- To będzie dla mnie kłopotem. – W tym momencie przestała się wyrywać, patrząc na mnie i czekając, aż powiem, że żartowałem.
 Nic takiego nie zrobiłem, jedynie puściłem ją, wracając do barierki, wściekły na siebie. Zostawiłem skołowaną dziewczynę, która po minucie wróciła do mieszkania. Miałem zostawić tę sprawę aż do zakończenia tego całego cyrku z narkotykami, ale się nie dało. Chciałem spokojnie przemyśleć wszystko, a ona oczywiście wszystko musiała popsuć. Na dodatek nie miałem bladego pojęcia, jak szatynka zinterpretuje moje słowa.
A liczyłem, że może chociaż dziś się normalnie prześpię…



Przekręciłam się na drugi bok, zirytowana patrząc na zegarek na szafeczce. Było ledwie po szóstej. Obudziło mnie poranne słońce wpadające do pokoju. Zapowiadał się kolejny, ciepły dzień. Chwilka, nie przypominam sobie, żebym otwierała na noc okno… Czy to możliwe by…
Eh, za dużo ostatnio myślę. Nic dziwnego w sumie, skoro Uchiha dziwnie się zachowuje, chwilę później jeszcze dziwniejsze rzeczy mówi, a następnego dnia znika, wraca wieczorem, znów na wszystko warcząc i tak kilka dni. Nocami zamiast spać, siedzi zamyślony na tarasie. Dalej przechodzą mnie ciarki, gdy przypominam sobie jego oczy, tak intensywnie wpatrzone we mnie kilka dni temu.
A mówią, że to kobiet nie da się zrozumieć.
Mamy na głowie duży kłopot, którego jak na razie nie umiemy rozwiązać. Rozmawialiśmy kilkakrotnie z Shikamaru i nic. Ale to nie powód, żeby zachowywać się tak okropnie, zwalać winę na mnie. I jak ja mam mu ufać, skoro jego słowa nie pokrywają się z czynami?
Znów za dużo myślę…
No, skoro już się obudziłam, to chociaż wykorzystam czas. Wstałam i rozglądając się za puchatymi skarpetami, wyszłam zrobić sobie śniadanko. Sasuke jeszcze nie wstał, chyba w końcu był tak zmęczony, że musiał przespać się dłużej. Czasami już nie mogłam patrzeć na jego sine powieki, dlatego zrobiłam sobie kanapki i herbatę tak cicho, jak tylko umiałam i wymknęłam się na taras.
Słońce i temperatura na zewnątrz dosłownie rozpieszczały moją skórę, aż człowiek miał ochotę żyć. Opłacało się czasami wstać wcześnie. Dzięki temu przed umówionym spotkaniem z Tenten mogłam posprzątać pokój, pobiegać i wziąć szybki prysznic.
W redakcji byłam chwilkę po jedenastej, aby odebrać od dziewczyny pocztę. Przy okazji wpadłam do naszego biura, by wziąć do domu materiały z rozmowy z dyrektorem tego domu opieki. Gdy już chciałam wychodzić, do pokoju weszła Sakura z teczką.
- Jest Sasuke? – zapytała, rozglądając się za jakimś jawnym dowodem, że chłopak jest, ale ja go ukrywam. Wdech i wydech. Nie popsuję sobie przez nią tak ładnego dnia.
- Nie ma go, prawdopodobnie jest jeszcze u siebie. – Gdy wychodziłam, brunet dalej spał, może powinnam sprawdzić czy wszystko ok.? Może był chory i dlatego spał. Siedząc nocami na zewnątrz, łatwo mógł się zaziębić. – Mogę mu przekazać tę teczkę.
- Nie, dziękuję – odparła obrażona. Odkąd się wydało, że mieszkamy chwilowo razem, dziewczyna stała się dla mnie nieznośna. – Wolałabym mu to oddać osobiście.
- Ok., ale ja nie wiem, kiedy ma zamiar się tu pojawić. – Zbierałam resztę kartek ze swojego biurka. Sakura podeszła bliżej i patrząc na mnie ze złością nie poprosiła, a rozkazała:
- To zadzwoń i zapytaj.
- Gdy wychodziłam, Sasuke spał. – Stanęłam naprzeciw, prostując się, ale w sportowych butach nie miałam szans być wyższa od dziewczyny. – Nie chciałabym go teraz obudzić.
            Niewyspany Pan Ciemności był Panem Jeszcze Większej Ciemności.
- To w takim razie podaj mi adres jego mieszkania, sama to zaniosę po pracy. – Chyba się serio wkurzyła, bo w jej ustach brzmiało to niemal jak groźba. I co ja mam teraz zrobić, przecież Sasuke mi tego nie wybaczy…
- Nie sądzę, żeby…
- Mam to gdzieś. Nie dam ci tych papierów, bo prosił mnie o nie Sasuke, nie ty. Już wystarczająco mu narobiłaś problemów. – Mimo że się starała, jej morderczy wzrok nie robił na mnie wrażenia.
            A trudno. Podałam kartkę, po czym różowo-włosa wyszła obrażona z trzaskiem drzwi. Zignorowałam to, wychodząc z redakcji i kierując się na bazar po zakupy. Miałam ochotę ugotować dziś coś dobrego dla relaksu.
            W mieszkaniu zastałam Sasuke siedzącego z laptopem przy biurku. Przeszłam bez słowa, kierując się do mojego pokoju. Już przyzwyczaiłam się do bycia ignorowaną w mieszkaniu. Przebrałam się i zaczęłam przygotowywać składniki na zupę. W tym momencie usłyszałam silne pukanie do drzwi i głos Sakury. Ależ jej się tu spieszyło!
 Wyszłam powitać gościa, który już zdążył rozgościć się w salonie.
            Gdy tylko się pojawiłam, w pomieszczeniu zapadła grobowa cisza. Mina Sasuke świadczyła tylko o jednym: o chęci mordu. Ofiarą mogłam być ja lub dziewczyna rozglądająca się dziko po pokoju, jak jakaś małoletnia fanka. Postanowiłam jednak zachowywać się normalnie.
- Nie mogłaś dać tego Niko? – zapytał chłopak, zapewne już myśląc, jakby się tu pozbyć różowowłosej.
- Wolałam dopilnować, aby to trafiło do ciebie – mruknęła, racząc mnie złośliwym wzrokiem.
- Hn, nie ważne. Czego się dowiedziałaś?
            Usiadłam w fotelu, najdalej jak się dało i przysłuchiwałam się rozmowie.
- Leki te mają dużo wspólnych składników. Nie są jednak często spotykane, bo są dość niebezpieczne – zaczęła, powoli przeglądając kartki. – Wiele z nich zawiera silne substancje przeciwbólowe, nawet niektóre sterydy.
- Czy coś łączy je wszystkie? – zapytał Sasuke ponaglającym, suchym tonem.
- Nie wydaje mi się. Chociaż…
- Chociaż? – Powtórzyłam z zainteresowaniem.
- Nie mogą być długo przyjmowane, łatwo się od nich uzależnić. – Odłożyła papiery, odwracając się w stronę chłopaka. – Kiedy wracasz do pracy?
            Czując się absolutnie ignorowaną, wróciłam do swojego pokoju, niech się dziewczyna ponapawa obecnością w tym mieszkaniu i samym Uchihą. Jednak już po kilku minutach chłopak przyszedł do mnie wściekły.
 - Co to miało być? – warknął groźnie.
- Nic. Odwiedziła nas twoja koleżanka. – Siedziałam po turecku na łóżku, przeglądając pocztę.
- Wiesz, że nie przez przypadek. Skąd wiedziała, gdzie mieszkam? – zapytał wkurzony, rozglądając się dyskretnie po pokoju. Rzadko tu przychodził.
- Spokojnie, tobie nic nie zrobi – westchnęłam, mijając go i idąc w stronę kuchni. – Bardziej zagrożona jestem ja.
- Pokłóciłyście się w biurze. – Hah, jaki się zrobił spostrzegawczy, jak się wyspał!
- Nazwijmy to roboczo kłótnią. – Chłopak dalej podążał za mną. – A tak serio, to prawie mi groziła. Powinnam jak najszybciej znaleźć sobie mieszkanie.
- Poczekaj jeszcze trochę. Nara twierdzi, że nadal powinniśmy się pilnować – mruknął obojętnie, biorąc do ręki jabłko z kosza owoców stojących na stole.
- Herbaty?
- Tak, jagodowej.
            Zalałam dwa kubki wrzątkiem, swój kładąc na ławie w salonie, razem ze wszystkimi notatkami na artykuł o domu opieki. W moim pokoju źle mi się pracowało, nie miałam tam tak wygodnych mebli. Chłopak, o dziwo, zamiast mnie olać, usiadł niedaleko, przeglądając teczkę od Haruno.
- Faktycznie. Prawie wszystkie mają w ulotkach wzmiankę, że mogą uzależniać.
- Mogę? – zapytałam, biorąc kilka kartek, brunet miał rację.
- I co? Ma to znaczyć, że mafia narkotykowa zamiast handlować heroiną, handluje tabletkami na kaszel?
- To śmieszne. – Odłożyłam kartki, biorąc do ręki swoje z wywiadu. Zaczęłam czytać pierwszą lepszą, aby przypomnieć sobie tę rozmowę.
„Niestety coraz więcej trafia do nas młodych narkomanek. Najczęściej się tłumaczą, że wzięły raz, dwa, czy trzy razy i nie mogą teraz z tym skończyć, proszą o pomoc.”
- Sasuke. – Otworzyłam szeroko oczy. Nagle wszystko zrobiło się logiczne. Podałam chłopakowi kartkę. – Oni mieszają leki z narkotykami!
- To niemożliwe. – Spojrzał na mnie w skupieniu, marszcząc brwi. – Po co mieliby to robić? Nie łatwiej mieszać je z czymś… nie wiem, tańszym i łatwiejszym do zdobycia? Chociażby mąką?
- Nie chodzi o to, aby rozrobić towar. Chodzi o tę substancję uzależniającą, chcą aby każdy, kto raz spróbował szybko potrzebował więcej. – Sama nie mogłam w to uwierzyć, ale wszystko pasowało.
- Faktycznie, te leki są zaskakująco tanie. W hurtowniach muszą kosztować grosze – mruknął, wertując papiery.
- Dokładnie. Dosypują leki nie podnosząc znacznie kosztów produkcji, mają więcej towaru, ludzie szybciej się uzależniają i trudniej znoszą odwyk. Popyt na heroinę rośnie, a oni mają większe zyski. A Karin…
- Zajmuje się badaniami nam tym – skończył za mnie, podnosząc głowę w moją stronę. – To ma sens.
- Jeśli znajdziemy miejsce, w którym udoskonalają swój produkt, to mamy wszystko – dodałam z uśmiechem na ustach. – Musimy jak najszybciej powiedzieć o tym Shikamaru.
To było tak nieprawdopodobne. Ale jednak, a na dodatek to my do tego doszliśmy. Powoli rosła we mnie nadzieja, że wszystko dobrze się skończy i to już niebawem.
- Sakura przed chwilą mówiła, że szefowa chciała z nami rozmawiać. Chce wiedzieć, jak wygląda nasza sytuacja. Możesz jechać do redakcji, żeby uspokoić Tsunade, a ja pojadę do Nary, powiedzieć mu o twoim odkryciu.
Posłał mi swój standardowy, lekko ironiczny uśmiech, ale wiedziałam, że nie ma w tym nic złośliwego, chociaż raz. Poczułam się doceniona. Po raz pierwszy od dawna widziałam w nim partnera.
- No to idziemy. – dodałam ochoczo, zakładając sweterek do wyjścia.


Stałem właśnie w metrze, wracając od Nary. Po raz pierwszy byłem w jego nowym, dużym mieszkaniu, które dzielił ze swoją blondynką. Widać, że to coś poważniejszego, zostałem nawet zaproszony na parapetówkę, gdy tylko skończą meblować resztę pokoi.
Ale to nie ważne. Był w szoku, jak absurdalną tezę wysunęliśmy, jednak zgadzał się, że było tu dużo logiki. Obiecał sprawdzić podejrzenia Niko. Byłem zadowolony, że wreszcie zrobiliśmy krok do przodu. Udało mi się przemyśleć wszystko, uspokoić się i wreszcie skupić tylko i wyłącznie na pracy.
Stałem tak zamyślony, gdy nagle wśród przechodniów na stacji zobaczyłem znajomą sylwetkę. Rudych włosów, kontrastujących z fioletowymi, krótkimi spodenkami nie dało się pomylić. Natychmiast poczułem przypływ adrenaliny. Wyskoczyłem z wagonu, aby po chwili wmieszać się w tłum ludzi, powoli podążając za moją dobrą znajomą.  
            Nigdy jeszcze nie wysiadałem na tej stacji, ale wiedziałem gdzie mniej więcej jestem. Ze wściekłością przypomniałem sobie, że zapomniałem wziąć ze sobą broni. Akurat teraz, gdy była potrzebna. Nie mogłem się jednak wrócić, musiałem dopaść dziewczynę, a przynajmniej dowiedzieć się, dokąd zmierza.
Założyłem na głowę kaptur, powoli podążając za czerwonowłosą. Oddalała się od zaludnionych ulic, idąc samotnie. Idealna okazja, aby ją zatrzymać, ale jeszcze nie teraz, zbyt dużo przechodniów, a ja nie miałem przecież żadnej odznaki policji. Bezmyślni gliniarze, mogli nam je dać.
Po kilku minutach szybkiego marszu słychać było już tylko stukot jej butów i samochody w oddali. Trafiliśmy na jakąś brudną dzielnicę. Trzymałem się blisko budynków, gotów w każdej chwili ukryć się pomiędzy nimi, aby Karin mnie nie zauważyła.
W końcu ta stanęła na jakimś przystanku, rozglądając się uważnie. Schowałem się szybko za śmietnikiem stojącym pomiędzy wysokimi budynkami. Nie mogła mnie zauważyć, nie dochodziło tu światło latarni, za to ja widziałem wszystko bardzo dokładnie. Czekała na jakiś autobus. Wysłałem szybko Narze informacje, gdzie się znajduję i kogo znalazłem.
Słyszałem dokładnie, jak głośno bije moje serce, mimo to byłem skupiony i opanowany. Adrenalina krążyła szybko w moich żyłach sprawiając, że mięśnie były gotowe do walki.
Nagle, gdy tylko postawiłem pierwszy krok w stronę dziewczyny, usłyszałem dziwny szmer za sobą. Cholera, natychmiast odskoczyłem, starając się uchylić przed szerokim nożem zamaskowanego mężczyzny. Niestety zaskoczył mnie, poczułem jak zimny metal przecina mi skórę barku i część pleców, zagłębiając się coraz mocniej.
Przez chwilę, zamroczony bólem, złapałem się za ramię, odbiegając kilka metrów w przód. Czułem jak ciepła, lepka krew moczy mi palce.
Gdy napastnik znów ruszył na mnie, przestałem myśleć o ranie. Warknąłem cicho, próbując zmusić moje mięśnie do pracy, nie dam się podejść drugi raz. Znów uchyliłem się przed nożem, facet celował wprost w moje gardło, to nie były żarty. Musiałem mu jakoś zabrać broń. Schyliłem się i wyprowadziłem mocny kop wprost w jego klatkę piersiową, którego uniknął, cofając się. Zakręciło mi się przez chwilę w głowie.
Czułem, że rana na plecach jest głęboka i krwawi coraz bardziej, paraliżując lewą rękę. Pech, że tą, która jest silniejsza, musiałem ją oszczędzać.
- Oddawaj portfel – krzyknął mężczyzna, grożąc mi dalej nożem. Prychnąłem z drwiną.
- No chyba żartujesz.
Ruszyłem na gnoja, starając się trafić prawą pięścią prosto w zamaskowaną twarz. Ten schylił się, celując w mój brzuch. Cały czas musiałem unikać jego ostrza, którym sprawnie się posługiwał. Zażarta walka przesunęła się do wewnątrz zaułka, chciałem go przyprzeć do ściany. Facet nie poddawał się. Uchyliłem się przed ciosem i obracając się, trafiłem go z całej siły nogą w brzuch. On jednak zdążył trafić ostrzem w moją nogę, na szczęście niezbyt głęboko. Syknąłem, czując piekącą linię na plecach.
Nie dałem facetowi się pozbierać, natychmiast dopadłem go, wbijając mu pięść prosto w twarz. Odleciał kilka metrów w tył, wyraźnie zamroczony, jednak dalej stał. Podbiegłem wyrwać mu broń, złapałem go za rękę, siłując się. Z ostrza stoczyło się kilka kropel mojej krwi, starałem się nie zwracać na to uwagi. Drugą ręką chwyciłem go za kołnierz, mocno ciskając nim o ścianę. Ten ku mojemu zdziwieniu puścił nóż, który wpadł z brzękiem do wielkiego kosza ze śmierdzącymi śmieciami.
Nim się zdążyłem zorientować, złapał drugą ręką coś, co wyglądało jak drewniany kij. Nie miałem szans się temu przyjrzeć, gdyż oberwałem prosto w skroń. Wszystko nagle zaszło czernią, tępy ból zalał całą moją twarz. Nie straciłem jednak przytomności. Wiedziałem, czym to się dla mnie skończy. Ten facet grał na serio, więc ja też musiałem.
Chwyciłem w ostatniej chwili jego rękę, skręcając mu przy tym nadgarstek. Głośny chrzęst łamanych kości sprawił, że facet chciał za wszelką cenę wyrwać dłoń. Pozwoliłem mu na to, z całej siły uderzając go lewą pięścią w skroń. Ręka, ku mojemu zadowoleniu, pokryła się tym razem jego krwią. Teraz oboje byliśmy niemal tak samo skołowani. Zamaskowany facet upadł z hukiem na ziemię, wyciągając z kieszeni kurtki pistolet.
Kurwa, nagle zrobiło mi się niedobrze. Wiedziałem, że długo się już na nogach nie utrzymam, w głowie kręciło mi się coraz bardziej. Musiałem oprzeć się o kontener, by nie upaść. Czułem, jak krew spływa mi z twarzy, a fale gorąca i zimna na zmianę zalewają moją klatkę piersiową.
Mężczyzna powoli wstał, podchodząc bliżej. Czułem, jak serce przestało mi bić na chwilę. Musiałem natychmiast wymyślić nowy plan.
- I co teraz, szczeniaku? – zapytał zachrypniętym głosem, śmiejąc się po cichu.
            Sekunda trwała minutę, minuty się dłużyły, a ja patrzyłem tępo w lśniącą w nocnym świetle broń, zastanawiając się, czy to już koniec. Gdybym teraz skoczył do napastnika, nie zdążyłbym przed kulą. Musiałem czekać i mieć nadzieję, że facet podejdzie bliżej.
Czekać, tak łatwo to powiedzieć.     
Jednak on zupełnie bezmyślnie kroczył w moją stronę, rechocząc dalej.
Teraz to moja szansa, był rozkojarzony, myślał, że wygrał.
Mylił się.
W ułamku sekundy doskoczyłem do niego, łapiąc jego rękę i kierując ją do góry. Głośne strzały rozdarły ciszę panującą na pustej, ciemnej ulicy. Nim jego pięść zdążyła mnie trafić, wygiąłem jego rękę, odwracając go plecami do siebie. Pociągnąłem ją tak wysoko, aż tylko usłyszałem dźwięk łamanych kości i jego głośny jęk. Upuścił pistolet, który wylądował bezpiecznie na ziemi.
Słysząc syreny policyjne za sobą, puściłem faceta, kopiąc go w plecy. Upadł i odwracając się, już chciał wstać. Gdy jednak zobaczył jego broń w moich rękach, zaczął uciekać w głąb zaułka. Chciałem strzelić, ale moje oczy widziały jedynie rozmazaną plamę.
- Spokojnie, Sasuke. – Usłyszałem obok siebie głos Shikamaru. – Tam dalej są nasi, złapiemy go.
Upuściłem broń, opierając się o budynek. Zacząłem głośno oddychać, starając się uspokoić. Nie widziałem nic poza ciemnymi plamami, wszystko wirowało w kółko.
- Cholera, dzwońcie po karetkę.
- Nic mi nie jest. – Odepchnąłem ręką Narę, który chyba chciał mnie podtrzymać.
            Następnych trzech godzin nie bardzo jakoś kojarzę. Głównie pamiętam wrzaski pielęgniarek i lekarzy, którzy uparli się, że mam leżeć. Przesadzali, przecież nie umierałem. Jeszcze.
            Trochę jak przez mgłę pamiętam rozmowę z Shikamaru. Wytłumaczył mi, że złapałem jednego z najgroźniejszych morderców w mieście. Wtedy zjawił się Morino, wściekły jak osa. Wydzierał się na swoich ludzi jak bardzo są niekompetentni (no, może używał ciut innych sformułowań) i że zwykły, nieuzbrojony dziennikarz w dwadzieścia minut zrobił więcej, niż oni przez pół roku. Nie powiem, przyjemnie było słuchać jego wyzwisk. Nie zwracałem nawet uwagi na potworne pieczenie podczas dezynfekcji rany na plecach. Pielęgniarka kręciła nosem, mrucząc coś o szyciu.
            Westchnąłem cicho, wyłączając się z rozmowy. Morino powydzierał się jeszcze chwilę i wyszedł z trzaskiem drzwi, jak większość jego ludzi. W pokoju została kobieta, dalej męcząca moje plecy, i Nara.
- Czyli mówisz, że widziałeś Karin, i to na pewno była ona, tak?
- Tak – warknąłem, machając delikatnie ramieniem, informując, że boli. Ona nie umie tego robić delikatniej? Zamknąłem oczy. – Widziałem jej twarz, to ona stała na tym przystanku.
- Eh, że też akurat wtedy musiał cię dopaść ten koleś…
Nagle drzwi otworzyły się z hukiem, po czym usłyszałem cichutki pisk. Doskonale wiedziałem, do kogo należy ten głos. Uniosłem głowę, by zobaczyć przerażone, zielone oczy biegnącej ku mnie Niko.
- Nic mi nie jest – uparcie powtórzyłem. Ta jednak, jakby chcąc się upewnić, delikatnie objęła moją twarz swoimi drobnymi dłońmi, oglądając ją dokładnie. Gdy nasze spojrzenia wreszcie się spotkały, coś przekręciło się w moim żołądku, a dziwna fala ciepła zalała moją klatkę piersiową. Zmartwiona twarz dziewczyny, otoczona jeszcze mokrymi kosmykami włosów, natychmiast złagodniała. W jej skrzących się oczach widać było ulgę.
            Powoli objąłem jej dłonie swoimi, jedną nieznacznie przybliżając do ust i delikatnie całując, tak, aby nikt nie zauważył. Otoczył mnie świeży, słodki zapach owoców wymieszany z chłodnym, nocnym powietrzem.
            Gdy tylko dziewczyna zorientowała się, co zrobiła, i co ja zrobiłem, i że nie jesteśmy sami w pomieszczeniu, natychmiast odskoczyła jak oparzona. Jej płonące policzki były koloru maliny, a zawstydzony wzrok powędrował ukradkiem na Shikamaru i pielęgniarkę.
- Mówiłem ci mała, że nie umiera – zaśmiał się wysoki blondyn stojący w wejściu, lekarz, który jako pierwszy mnie badał.
            Nagle mnie olśniło. Facet przedstawił się i od razu zachowywał, jakby mnie znał, mimo że widział mnie pierwszy raz na oczy. To musiał być ten znajomy lekarz Niko, najwyraźniej wrócił już z Kanady. Szatynka musiała mu sporo o mnie mówić, skoro rozpoznał mnie od razu. Zajął się mną odpowiednio i natychmiast załatwił wszystkie najpotrzebniejsze badania. Ten morderca serio mocno mi przywalił w głowę, skoro tak wolno kojarzyłem oczywiste fakty.
Chwila, tylko dlaczego ten laluś w fartuszku zwraca się do mojej partnerki per „mała”?
- Dobra, to ja spadam. – Shikamaru wstał, ziewając zasłonił usta ręką. – Dopilnujcie, żeby poszedł spać, albo chociaż nie próbował nikogo zabić.
Pielęgniarka wyszła razem z chłopakiem, zostawiając naszą trójkę w pokoju.
- Co się stało? – Zwróciłem wzrok w stronę nadal przejętej dziewczyny.
- Śledziłem Karin – odpowiedziałem spokojnie. - Wtedy dopadł mnie ten wariat, wymachując nożem i pistoletem.
            Oczy Niko znów otworzyły się szeroko z przerażenia. Szczerze mówiąc, to jak bardzo się przejęła moim stanem zdrowia było całkiem miłe. Jednak już wszystko się skończyło i żyję, nie powinna tak panikować.
- Niko, na zewnątrz czeka na ciebie Shai, pielęgniarka, z którą powinnaś porozmawiać. – Dziewczyna niepewnie podeszła do drzwi, przyglądając mi się uważnie, ale posłuchała blondyna.
- Miałeś szczęście. – Lekarz stał obok, oglądając moją ranę. – Trzy centymetry dłużej i już byś miał podcięte gardło. To na plecach będzie trzeba szyć – westchnął ze zrezygnowaniem.
            Podszedł do szafek, wyjmując odpowiednie przedmioty. Zamknąłem oczy, czując pierwsze, delikatnie ukłucie w okolicach łopatki, znieczulenie silnie działało.
Wtedy, gdy ten facet wyjął pistolet, przez głowę przeszła mi tylko jedna myśl. Żal, że nigdy nie pokazałem szatynce, co tak naprawdę czuję. Byłem zły, przypominając sobie, jak wyglądały nasze relacje przez ostatnie dni. Strasznie to głupie i oklepane, nie? Ale taka była prawda.
– Na skroń damy tylko opatrunek, nogę ci już obejrzeli, tak?
- Tak, mogę dziś wrócić do domu? – Chciałem się jak najszybciej stąd zwinąć
- Nalegałbym na pozostanie na obserwacji, masz wstrząśnienie mózgu – dodał poważnym tonem. – Powiedz, jakim cudem nie straciłeś przytomności? Normalny człowiek na twoim miejscu nawet by się jeszcze nie obudził.
- Czyli ja nie jestem normalny? Dobrze wiedzieć. – Uśmiechnąłem się do siebie.
- Gotowe – powiedział, oglądając wszystko dokładnie i obwiązując mocno bandażem. – Z tego co wiem, nie uda mi się ciebie zatrzymać. Możesz wrócić, ale jeśli nadal będzie ci niedobrze, masz tu być jutro rano, jasne? - Był nawet znośny, zrobił szybko i dobrze, co do niego należało i mnie puścił.
            Gdyby tylko jeszcze nie odzywał się do Niko…
- Tak, tak – warknąłem, zakładając szpitalną koszulę. Moje ubrania były całe we krwi.
            Do mieszkania wróciliśmy taksówką koło trzeciej w nocy. Po drodze opowiedziałem dziewczynie, co dokładnie się stało. Przez całą drogę nie odrywała ode mnie wzroku, obserwując, czy nie próbuję stracić przytomności.            
W mieszkaniu panował bałagan, dziewczyna opuściła je w pośpiechu. Wchodząc do kuchni po wodę niemal nie wszedłem boso w rozbitą porcelanę.
- Przepraszam, nie zdążyłam sprzątnąć. – Niko minęła mnie z szufelką. Kucnąłem obok, by jej pomóc i natychmiast tego pożałowałem. Niepotrzebnie napiąłem przy tym plecy, sycząc z bólu. Zignorowałem jednak karcący wzrok szatynki, zbierając białe odłamki.
- To twój ulubiony? – zapytałem, przyglądając się ciemnoczerwonym plamom, które jeszcze popołudniu przedstawiały maki. – Jak ty go stłukłaś?
- Wyślizgnął mi się przez przypadek z rąk – szepnęła.
            Powoli wstałem, czując, jak zaczyna mi się kręcić w głowie. Chyba powinienem się położyć. Wszedłem do swojego pokoju, zakładając luźne dresowe spodnie i dokładnie oglądając swoje ciało. Zauważyłem kilka dużych siniaków, ale nic poza tym. Główne rany schowane były pod grubymi bandażami.
            Nagle usłyszałem ciche pukanie. To Niko niosła na tacy herbatę, szklankę wody i jakieś tabletki, nie spodobało mi się to.
- To leki, które Ryoushi ci przepisał. – Skoro przepisał mi, to czemu zwrócił się z nimi do szatynki? – Mam cię zmusić, żebyś je wziął. Wtedy wyśpisz się i głowa nie będzie cię tak bolała.
- A jak masz mnie zamiar zmusić? – zapytałem, uśmiechając się wrednie.
            Niko spojrzała na moją twarz, potem na klatkę piersiową osłoniętą bandażem i spłonęła soczystym rumieńcem.
- Po prostu masz je wziąć – wydusiła z siebie jednym tchem, odkładając tacę na stoliczku i siadając na łóżku.
 Wziąłem wszystkie kolorowe tabletki i połknąłem na raz. Usiadłem obok niej z kubkiem herbaty. Gdy tylko chciałem go unieść, moje plecy przeszył kłujący ból, powodując, że moja ręka opadła w dół. Szatynka zareagowała szybko, łapiąc kubek i moją dłoń, tak, że nie uroniła się ani jedna kropla.
- Uważaj, jest gorąca. – Jej cudnie zielone tęczówki napotkały moje. Siedzieliśmy tak blisko siebie, że znów czułem owocowy zapach jej szamponu do włosów. Patrzyła na mnie z zainteresowaniem. Powoli odstawiłem kubek, nadal trzymając jej drobną dłoń. Wyglądała uroczo z wielkimi wypiekami na twarzy, starając się opanować oddech i szaleńczo bijące serce.
- Narobiłeś mi kłopotu. – Natychmiast przypomniała mi się nasza niedawna rozmowa na tarasie
- Wiem – szepnąłem, delikatnie całując wierzch jej dłoni. Niesamowite, że dziewczyna już drugi raz w ciągu kilku godzin pozwoliła mi na to, nie wrzeszcząc i nie bijąc mnie. Uśmiechała się do mnie szeroko, patrząc wesoło iskrzącymi się w świetle lampy oczami.
– Powinieneś odpocząć.
            Zgasiła światło i uśmiechając się do mnie ciepło, wyszła z pokoju.



            Zegar wskazywał siódmą rano, gdy kończyłam przygotowywać sobie drugie śniadanie, spakowałam je do dużej torby. Miałam dziś do załatwienia tysiące spraw, a nie lubiłam jeść na mieście. No, chyba że w moich ulubionych restauracjach, które dziś nie były mi po drodze.
            W pierwszej kolejności szpital, zwolnienie Sasuke i odbiór reszty leków. Chciałam też porozmawiać z Ryoushi’m, wczoraj nie mieliśmy na to czasu. Następnie czekała mnie kolejna rozmowa z Tsunade, nasz bohater przecież nie mógł się pojawić w redakcji z rozbitą głową. Następnie chciałam oddać książki do biblioteki (coś na „urlopie” trzeba było robić) i jeszcze zakupy. Potem musiałam wrócić do domu, zrobić obiad i może skoczyć wieczorem na trening.
            Założyłam cieplejszy sweterek i już chciałam wychodzić, gdy jednak cichy głosik w mojej głowie podpowiedział mi, żeby sprawdzić, czy wszystko ok. z Sasuke. Weszłam cichutko do pokoju, zastając zupełnie rozkoszny widok. Leżał na plecach, oddychając spokojnie pod poplątaną, do połowy zakrywającą go kołdrą. Podeszłam bliżej, kucając i opierając ręce na materacu. Wyglądał teraz tak bezbronnie.
            Patrzyłam, jak ukryta pod bandażem klatka piersiowa i nienagannie umięśniony brzuch chłopaka unosiły się i opadały w rytm jego oddechu. Twarz miał przekręconą na bok, tak, aby podczas snu nie poruszyć grubego opatrunku. Ale nie sprawiało to wrażenia, jakby było mu niewygodnie, wręcz przeciwnie. Leki widać działały poprawnie i chłopak teraz mógł spać i spać, ile tylko chciał, powoli wracając do zdrowia. Wydaje mi się nawet, że jego skóra jest mniej blada, niż była kilka godzin wcześniej.
            Poprzedniego wieczoru, gdy zadzwonił Ryoushi informując mnie, że Sasuke jest w szpitalu, poczułam jak moje serce stanęło. Nagła fala gorąca pomieszanego z przerażeniem zalała moje ciało, sprawiając, że kubek wypadł mi z rąk. Trzask pękającej u moich stóp porcelany i uspokajające słowa lekarza zupełnie do mnie nie docierały. Jak najszybciej dotarłam do szpitala, starając się opanować powoli rosnącą panikę. Blondyn nie wzywałby mnie przecież do kliniki, gdyby mój partner nabił sobie siniaka.
            Nie ważne, jak bardzo bym się tego wypierała, Sasuke był obecnie najbliższą mi osobą. I to nie bliską w sensie mieszkania. Był kimś, przy kim w absolutnej ciszy, pijąc herbatę, czułam się dobrze, swobodnie. Wiedziałam, że zawsze mogę na niego liczyć, że gdybym zadzwoniła w środku nocy z płaczem, za pięć minut byłby obok. Wizja, że miałby zniknąć, była dla mnie nie do przyjęcia.
Na szczęście nic takiego się nie stało, leży tu sobie spokojnie, w miarę w jednym kawałku. Przyłapując się na tym, że obserwuję go już od dłuższej chwili, wymknęłam się cichutko z mieszkania, starając się schować przed światem mój delikatny rumieniec, na samą myśl o zakopanym w pościeli chłopaku.
- Cześć, mała. - Niemal podskoczyłam, czując nagle czyjąś dłoń mierzwiącą mi włosy.
- Nie rób tak więcej – skarciłam blondyna wzrokiem, stał sobie uśmiechnięty w białym, lekarskim fartuchu. - Przejdziemy się? – zapytałam, wskazując na park znajdujący się na przeciwko szpitala, staliśmy właśnie w dużym holu.
- Jasne. – Ruszyliśmy powoli, nie warto było marnować tak ładnego dnia w budynku. Ale skoro Ryoushi już musiał, chciałam żeby chodź na chwilkę wyszedł. Tak samo jak ja, uwielbiał słońce i ciepło.
- Mam mało czasu – powiedział, ustępując na chodniku młodej kobiecie biegnącej z psem. – Po konferencji wziąłem sobie jeszcze tydzień wolnego, żeby odpocząć w górach. Teraz wszyscy chcą mnie wykorzystać i zwalić na mnie całą robotę.
- To nie fair – powiedziałam, poprawiając włosy, które rozwiał mi ciepły podmuch wiatru.
- Niby tak, ale no trudno. Mój zawód wymaga poświęceń. – Uśmiechnął się, jednak w jego błękitnych oczach widać było dobrze zamaskowane rozżalenie. – Jak się miewa twój kolega?
- Chyba dobrze. – Usiadłam na ławeczce, obserwując gromadę dzieci bawiących się przy fontannie, to pewnie jakaś wycieczka. – Po powrocie podałam mu leki, tak jak tłumaczyła mi pielęgniarka. Gdy wychodziłam spał, to chyba dobrze?
- Musi odpocząć, szczególnie jego głowa. – Zmarszczył czoło, myśląc nad czymś intensywnie. – Ma bardzo silny organizm, powinien szybko wrócić do zdrowia. Zamiast się przejmować nim, powinnaś bardziej uważać na siebie – dodał ostrym tonem.
- Przecież uważam. – Zamrugałam. Nie wiedziałam, o co mu chodzi.
- Tobie palą mieszkanie, ktoś próbuje was wrobić w handel narkotykami, niebezpieczny złodziej nagle atakuje Sasuke. Nie uważasz to za podejrzane? – Spojrzał na mnie jak na małe, nierozumne dziecko.
- Oj, przesadzasz. Nie kręcę się nigdzie sama, tym bardziej po jakiś śmierdzących zaułkach po zmroku – odparłam oburzona. – Ale nie będę też siedziała dzień i noc, chowając się w domu, pod kołdrą.
- Ja cię tylko ostrzegam, bo moim zdaniem to wygląda dziwnie. Trenujesz cały czas?
- Tak, ale szczerze to nie mam za bardzo z kim. Coraz częściej przesiaduję na siłowni albo na sali do gimnastyki. – Oparłam się wygodnie, obserwując młode liście drzew zasłaniające mi błękitne niebo.
- Na mnie nie licz. Muszę odpokutować swoje wakacje – roześmiał się, wstając i kierując powoli swoje kroki w stronę kliniki. – Jak będziesz chciała pogadać, to wpadnij.

            Pomachałam mu na pożegnanie, obserwując jeszcze chwilę, jak jasno-złota czupryna znika za kolejnymi drzewami. Szczerze liczyłam na trochę dłuższą rozmowę. Po dwudziestu minutach wstałam ociężale, niechętnie wsiadając do autobusu, który zawiezie mnie do redakcji, wprost w naczelną paszczę lwa. 


Za jakiś tydzień kolejna część. Muszę się pozbierać, że opublikowałam dwie rzeczy (jedną nie swoją? cicho!) jednego dnia. 

2 komentarze:

  1. Wiem, że to nie o notce ale niesamowicie spodobała mi się piosenka "Coffins" mogłabyś podać mi jej wykonawce. Sama nie mogę go znaleźć.
    Pozdrawiam Fanka Twojej Twórczości :)

    OdpowiedzUsuń
  2. To przerobiona wersja piosenki "My boy builds Coffins" zespołu Florence &The Machine.

    OdpowiedzUsuń